[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu jednak zaczęła zgłębiać zagadnienie.Ghul.Oczywiście chodziło tutaj o człowieka, a nie o jakąś demoniczną istotę.Człowieka dotkniętego chorobą, która uszkodziła mu skórę.Najpierw przyszedł Marion do głowy trąd, zgodnie zresztą z sugestią zawartą w opowieści Jeremy’ego, ale to nie miało większego sensu.Przypomniała sobie wówczas nazwę choroby, która jeszcze dzisiaj nadal wyniszcza ciała, zwłaszcza w Afryce.Noma.Cierpienie w czystej postaci.Choroba zgorzelinowa, która zżera tkanki ust i twarzy.Marion przypomniała sobie o tym także dlatego, że po obejrżeniu w telewizji programu na temat tej plagi przepisywała długi raport dotyczący nomy, będący załącznikiem pisma skierowanego do wszystkich szpitali i służb medycyny sądowej w całym kraju, a zredagowanego po tym, jak w zapuszczonej melinie nielegalnych imigrantów na przedmieściach Paryża znaleziono niemowlę, które zmarło na tę chorobę.Przypomniała sobie również naukową nazwę.Cancrum oris.Jeszcze tak mało znana szerszemu ogółowi, a przecież tak potworna.Choroba ta nie jest zakaźna i dotyka jedynie wyjątkowo ubogich środowisk, w których brakuje żywności i dbałości o higienę jamy ustnej.We Francji - poza bardzo rzadkimi wypadkami imigrantów - nomy się nie spotyka.Niemniej jednak specjaliści są świadomi całej potworności tej choroby, polegającej na okaleczeniu fizycznym i zniekształceniach, jakie ono za sobą pociąga, oraz wszystkich skutków psychicznych i społecznych.W latach dwudziestych przypadłość ta oznaczała wykluczenie ze społeczeństwa, nienawiść i odrzucenie.Tamten mężczyzna, którego już zżerała choroba, został wyśmiany, prześladowany, zaszczuty.I to do tego stopnia, że sam skazał się na wygnanie i życie w cierpieniu.Z trudem zdobywał pożywienie, a następnie doprowadzał je do stanu płynnego; z trudem też dawał radę w ogóle przeżyć, będąc zmuszony do ukrywania się.Był to osobnik całkowicie rozstrojony psychicznie.Marion wyobraziła sobie życie, jakie prowadził.Akty okrucieństwa, jakich dopuszczał się wobec dzieci, były nie do przyjęcia.Najbardziej dramatyczne dla Marion było jednak zrozumienie, skąd wzięła się u niego ta potrzeba unicestwienia wszelkiej niewinności.On sam stracił ją dawno temu.Z pewnością w stosunku do innych czuł jedynie nienawiść, zwłaszcza zaś w stosunku do dzieci, które musiały szydzić z niego na ulicy, choć jednocześnie się go bały.Jeremy znakomicie go scharakteryzował.Myśliwy obnażył zwięźle, ale ze sporą przenikliwością proces rodzenia się potwora wewnątrz potwora.Śledztwo wkrótce miało zostać zamknięte.Marion zabrała się z powrotem do czytania, naciągnąwszy na nogi koc, aby się rozgrzać.Mimo że burza minęła, na dworze wiatr nadal dawał upust złości, wpychając swoje ramiona do opactwa, ledwie ktoś otworzył drzwi lub okno.Z samych trzewi budowli rozległ się przenikliwy jęk skargi, który narastał, wznosząc się po krętych schodach, jakby przenikał przez niebiańskie flety, po czym w całej Merveille rozbrzmiał gwizd.Nagle wiatr ustał.Z kamiennych piszczałek uszło powietrze; służące jako usta szpary pod drzwiami umilkły; nie było też nikogo, kto zadąłby w przypominające ukośny ustnik schody.W ciszy, jaka zapadła, Marion usłyszała, jak ktoś usiłuje zatkać dziurkę od klucza.Zesztywniała.Czyżby ktoś ją zamykał? Były to drzwi naprzeciwko, od przejścia na półpiętrze, te same, przez które weszła półtorej godziny wcześniej.Jednocześnie Marion przypomniała sobie, że zamykała je za sobą na klucz.Ktoś je zatem otwierał.Bardzo powoli, żeby nikt go nie usłyszał.Wykorzystując hałas, jaki robił wiatr.Ktoś był po drugiej stronie i zamierzał się do niej zbliżyć tak, żeby go nie zauważyła.Jak nic, tajemniczy osobnik w kapturze.Podobieństwo między nim a ghulem, który krążył po ulicach Kairu w 1928 roku, mogłoby zakrawać na ironię, gdyby wystąpiło w zupełnie innych okolicznościach.Marion położyła książkę na kocu i bezszelestnie wstała.Nie prowadziła policyjnego śledztwa, dlatego nie wystarczyło skrupulatnie gromadzić ślady, aby zdemaskować tego, kto ją szpiegował.Musiała przejąć inicjatywę.Zmusić go do działania.Marion przeszła na palcach między kolumnami, następnie wspięła się po schodach na korytarz na półpiętrze i stanęła bez ruchu pod drzwiami.Uklękła, wstrzymując oddech.W ustach miała zbyt dużo śliny.Przełknęła ją, starając się być cicho.Oparłszy dłonie o drzwi, zajrzała przez dziurkę od klucza.Za drzwiami było czarno.Marion usiłowała przeniknąć wzrokiem ciemność.Nie dostrzegając postaci, która pojawiła się po cichu za jej plecami.Przesuwającego się cienia w habicie i kapturze nasuniętym na oczy.Przemykającego przez salę rycerską.Marion, która nie mogła nic zobaczyć, była pewna tylko tego, że w dziurce nie ma klucza, nie potrafiła się jednak rozeznać w tym, co rozciągało się przed nią.Zamierzała otworzyć drzwi jednym błyskawicznym ruchem.Działać przez zaskoczenie.Jeśli to brat Gilles, przyłapie go na gorącym uczynku.Cień za jej plecami poruszał się szybkim krokiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl