[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Witaj, odezwa³ siê przyjazny g³os w g³owie Rincewinda.Nie jesteœ chyba znowu moim sumieniem?Czujê siê fatalnie.Przykro mi, pomyœla³ Rincewind, ale to przecie¿ nie moja wina.Jestem ofiar¹okolicznoœci.Nie rozumiem, dlaczego ktoœ mia³by mi coœ zarzucaæ.Tak, ale móg³byœ coœ w tej sprawie zrobiæ.Na przyk³ad co?Móg³byœ zniszczyæ czarodziciela.Wszystko to siê wtedy skoñczy.Nie mia³bym ¿adnej szansy.To przynajmniej móg³byœ zgin¹æ próbuj¹c.Lepsze to, ni¿ po­zwoliæ, ¿ebywybuch³a magiczna wojna.- S³uchaj no! Odczep siê ode mnie! - zawo³a³ Rincewind.- Co? - nie zrozumia³a Conena.- Urn? - spyta³ niewyraŸnie Rincewind.Spojrza³ têpo na niebiesko-z³oty deseñpod sob¹ i doda³: - Ty go prowadzisz, co? Po­przez mnie.To nieuczciwe.- O czym ty mówisz?- Och, przepraszam.Mówi³em do siebie.- Myœlê - stwierdzi³a Conena - ¿e powinniœmy l¹dowaæ.Zsunêli siê w dó³ ku sierpowi pla¿y, gdzie pustynia styka³a siê z morzem.Wnormalnym œwietle by³aby oœlepiaj¹co bia³a od pia­sku powsta³ego z miliardówdrobniutkich od³amków muszli, jed­nak o tej porze dnia by³a krwistoczerwona iz³owieszcza.Stosy wy­rzuconego przez wodê drewna, rzeŸbionego falami ibielonego s³oñcem, le¿a³y wzd³u¿ linii brzegu niczym oœci pradawnych ryb albonajwiêksza na œwiecie lada sklepu z akcesoriami roœlinnej sztu­ki zdobniczej.Nic siê nie porusza³o prócz fal.Wokó³ le¿a³o sporo kamieni, by³y jednak gor¹cejak ceg³y szamotowe.¯aden miêczak ani wodorost nie szuka³ tu swego domu.Nawet morze wydawa³o siê zaschniête.Gdyby jakiœ protop³az wype³z³ na tak¹pla¿ê, zrezygnowa³by natychmiast, wróci³ do wody i powiedzia³ wszystkimkrewnym, ¿eby zapomnieli o nogach, nie warto siê mêczyæ.Powietrze sprawia³owra¿enie, jakby ktoœ wygoto­wa³ je w skarpecie.Mimo to Nijel upar³ siê, ¿eby rozpaliæ ognisko.- Bêdzie przytulniej - stwierdzi³.- Poza tym mog¹ tu ¿yæ po­twory.Conena spojrza³a na oleiste fale tocz¹ce siê wzd³u¿ piasku w czymœ, co mo¿na byuznaæ za niechêtnie podjêt¹ próbê ucieczki z morza.- W tym? - spyta³a z pow¹tpiewaniem.- Nigdy nie wiadomo.Rincewind spacerowa³ bez celu wzd³u¿ brzegu.Z roztargnie­niem podnosi³kamienie i ciska³ je do wody.Jeden czy dwa zosta³y odrzucone na piasek.Po chwili Conena rozpali³a ogieñ i suche, przesycone sol¹ drewno strzeli³ozielonym p³omieniem i fontannami iskier.Mag podszed³ i usiad³ wœródmigotliwych cieni, oparty o stos pobiela­³ych ga³êzi, otulony ca³unem taknieprzeniknionego smutku, ¿e nawet Kreozot przesta³ narzekaæ na pragnienie iumilk³.Conena zbudzi³a siê po pó³nocy.Sierp ksiê¿yca wisia³ nad horyzontem, a nadpiaskiem unosi³a siê rzadka, zimna mg³a.Nijel, teoretycznie trzymaj¹cy wartê,spa³ g³êboko.Conena le¿a³a nieruchomo, wszystkimi zmys³ami poszukuj¹c impulsu, który j¹obudzi³.Wreszcie us³ysza³a znowu.By³ to cichy, skromny stuk, ledwie s³yszalny wst³umionym chlupocie morza.Wsta³a, a raczej przesz³a do pozycji pionowej tak p³ynnie, jak­by nie mia³akoœci.Wytr¹ci³a Nijelowi miecz z bezw³adnej d³oni, po czym ruszy³a przez mg³ê,nie powoduj¹c najl¿ejszych zawirowañ.Ogieñ przygas³ w ³o¿u popio³Ã³w.Po chwili Conena wróci³a i obudzi³a dwóchtowarzyszy.- Co siê dzieje?- Chyba powinniœcie zobaczyæ - szepnê³a.- Myœlê, ¿e to wa¿ne.- Tylko przymkn¹³em oczy.- protestowa³ Nijel.- Nie ma o czym mówiæ.ChodŸcie.Kreozot zerkn¹³ na zaimprowizowane obozowisko.- A gdzie jest ten mag?- Zobaczysz.I b¹dŸcie cicho.To mo¿e byæ niebezpieczne.Potykali siê, id¹c zani¹ po kolana we mgle w stronê morza.- Dlaczego niebezpieczne.- odezwa³ siê wreszcie Nijel.- Psst! S³ysza³eœ? Nijel nas³uchiwa³.- Takie jakby brzêkniêcia?- Patrzcie.Rincewind przeszed³ sztywno przed nimi, obur¹cz dŸwigaj¹c spory, okr¹g³ykamieñ.Wymin¹³ ich bez s³owa, wpatrzony w pu­stkê.Poszli za nim wzd³u¿ pla¿y, a¿ dotar³ do kotlinki miêdzy wy­dmami.Zatrzyma³siê i - nadal poruszaj¹c siê z gracj¹ drewniane­go stojaka - upuœci³ kamieñ.Stuknê³o.By³ tam ju¿ ca³y kr¹g kamieni.Bardzo nieliczne pozostawa³y ustawione jeden nadrugim.Ca³a trójka obserwowa³a to z ukrycia.- Czy on œpi? - spyta³ Kreozot.Conena przytaknê³a.- Ale co on robi?- Myœlê, ¿e próbuje zbudowaæ wie¿ê.Rincewind powróci³ do krêgu kamieni i zwielk¹ dok³adno­œci¹ u³o¿y³ na warstwie powietrza kolejny.Kamieñ upad³.- Nie bardzo mu to wychodzi - zauwa¿y³ Nijel.- To smutne - stwierdzi³ Kreozot.- Mo¿e powinniœmy go obudziæ.- zastanowi³a siê Conena.-Ale s³ysza³am, ¿ekiedy obudzi siê lunatyka, odpadaj¹ mu nogi.Al­bo coœ w tym rodzaju.Jakmyœlicie?- Z magami to mo¿e byæ niebezpieczne - mrukn¹³ Nijel.Usi³owali u³o¿yæ siêwygodnie na zimnym piasku.- To ¿a³osne, nie s¹dzicie? - spyta³ Kreozot.- Przecie¿ on na­wet nie jestprawdziwym magiem.Conena i Nijel unikali patrzenia sobie w oczy.Wreszcie ch³o­piec odchrz¹kn¹³.-Ja te¿ w³aœciwie nie jestem barbarzyñskim herosem - wyzna³.- Mo¿e zreszt¹sama zauwa¿y³aœ.Przez chwilê spogl¹dali na pracuj¹cego ciê¿ko Rincewinda.-Jeœli ju¿ o tym mowa - rzek³a Conena - to s¹dzê, ¿e jeœli idzie o fryzjerstwo,czegoœ mi jednak brakuje.Spogl¹dali nieruchomo na lunatyka, zajêci w³asnymi myœlami i czerwoni zewstydu.Kreozot odkaszln¹³.-Jeœli komuœ to pomo¿e.- stwierdzi³.- Czasem mam wra¿e­nie, ¿e moja poezjapozostawia nieco do ¿yczenia [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl