[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pragnęła widzieć coś więcej niż ścianę mgły.Pamiętała, jak wyglądał świat na zewnątrz, i chciała na niego popatrzeć - na słońce, zieleń traw, błękit nieba, jeziora, lasy, góry i żywe stworzenia.Ostatnio sporo myślała o rodzicach, pierwszy raz od dłuższego czasu.Zastanawiała się, dlaczego nie przyszli zobaczyć się z nią lub nie napisali albo nie zapytali w jakiś inny sposób o to, jak się czuje.A co z jej przyjaciółmi ze Sterling Silver? Dlaczego nie miała żadnych wieści od Questora Thewsa? Byli najlepszymi przyjaciółmi.Co się z nimi stało?Nie zapytała o to Nocnego Cienia.Wiedziała, co wiedźma odpowie.Byli ostrożni, ponieważ Rydall jej szukał.Chcieli mieć pewność, że jest bezpieczna.Odpowiedź ta nie zadowalała jej jednak tak, jak powinna.Wydawała jej się niewystarczająca.Powinien być jakiś sposób, aby jej rodzice i przyjaciele mogli się z nią kontaktować, nawet tutaj.Tak czy inaczej, Mistaya zaczęła tęsknić za domem.- No więc? - zapytała z niecierpliwością.- Wystarczy tego stania.Chodźmy na spacer.Ruszyła pewnie, nie zastanawiając się dłużej.Wiedziała, że dużo ryzykuje.Zamierzała pójść tam, gdzie mogła widzieć dalej niż na kilkanaście metrów, gdzie było światło i ciepło, gdzie były żywe istoty.Zamierzała opuścić Wielką Czeluść, a to oznaczało złamanie zasad ustalonych przez Nocny Cień.Dziwne, lecz nie martwiła się tym zbytnio.Wyczarowała łodygę Bonnie Blue do żucia, bo nagle zatęskniła za czymś, czego już dawno nie widziała.Droga była łatwa.Kiedyś nie byłaby w stanie znaleźć wyjścia z Wielkiej Czeluści.Teraz wykorzystała w tym celu magię, prawie w ogóle się nad tym nie zastanawiając, i nie upłynęło wiele czasu, a już była u podnóża stoku prowadzącego na krawędź.Znalazła ścieżkę i zaczęła się wspinać w stronę światła.Gwizdek posuwała się za nią równym krokiem.W chwilę później wynurzyła się z gęstej mgły i oblały ją promienie słońca oraz otoczyły wonie lata.Uśmiechnęła się, czując słońce na twarzy i ramionach.Zmrużyła oczy i spojrzała najpierw w lewo, na zalesione wzgórza z ich ciemnozielonymi plamami, a następnie w prawo, na dolinę usianą niebieskimi i żółtymi kwiatami polnymi.Daleko na horyzoncie wznosiły się przyćmione szarością purpurowe góry, których szczyty pruły chmurom podbrzusza.Pośród pobliskich drzew fruwały ptaki, a spłoszony leśny królik rzucił się do ucieczki przez wysokie trawy doliny.- Cóż zatem, w którą stronę pójdziemy? - zapytała Gwizdka ze szczerym, pewnym siebie uśmiechem.Ponieważ salamandrze najwyraźniej było wszystko jedno, Mistaya wybrała sama.Skierowały się na wschód, do lasu, mijając doliny i polany, wyszukując małe strumienie i spokojne stawy, obserwując leśne zwierzęta i wdychając woń orzechów i jagód.Mistaya włóczyła się, nie zastanawiając się, dokąd idzie.Wiedziała że magia pozwoli jej znaleźć drogę powrotną, kiedy przyjdzie na to czas.Przelotnie pomyślała o Rydallu, po czym zapomniała o nim zupełnie.Jej osłony bezpieczeństwa, magiczne linie, które pozwalały jej zachować czujność i uprzedzały o zbliżaniu się innych ludzi, były podniesione.Nie sądziła zresztą, aby Rydall ją tutaj znalazł.Wątpiła, aby ktokolwiek mógł to zrobić.Była zaskoczona, kiedy w trakcie puszczania kaczek W małym stawie wyczuła w pobliżu czyjąś obecność.Natychmiast stanęła zupełnie nieruchomo, wysyłając w teren swoje jnagiczne czułki.Wiele się nauczyła od Nocnego Cienia.Bez trudu odnalazła tamtą istotę.Była zupełnie sama.Mistaya nie wyczuła żadnego zagrożenia.Zastanawiała się, co zrobić, j zdecydowała, że byłoby zabawnie z kimś porozmawiać.W końcu od tygodni nie rozmawiała z nikim oprócz wiedźmy.Przyjrzy mu się, a jeśli uzna to za bezpieczne, pokaże się.Z Gwizdkiem tuż za sobą prześliznęła się między drzewami.Stąpała bezgłośnie, osłonięta własną magią.Znalazła wreszcie intruza siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na polanie obok maleńkiego ogniska, gdy przeżuwał resztki jakiegoś małego zwierzęcia, które wcześniej upiekł.Był to dziwny jegomość, o krótkich kończynach, okrągłej głowie, cały pokryty sierścią.Miał wąsy, które sterczały z twarzy jak włosy szczotki, oraz postrzępione na końcach spiczaste uszy.Ubranie było niestarannie pozszywane, niedopasowane i wytarte od ciągłego noszenia.W jednym uchu miał złoty kolczyk, Z którego zwisało ptasie pióro w opłakanym stanie.Cały pokryty był ziemią i brudem, od gołych stóp po czubek głowy.Szperała w pamięci, zastanawiając się, kim mogłaby być ta istota, i w końcu doszła do wniosku, że jest to jeden z gno-mów-dodomów.Zdecydowała, że jest wystarczająco bezpiecznie, aby porozmawiać, i odważnie wkroczyła na polanę.- Dzień dobry - powitała go.Jegomość przy ognisku zerwał się i upuścił na ziemię kość, którą ogryzał.- Rany, nie rób tego! - wykrzyknął z wściekłością.- Najpierw uprzedź człowieka, co?A w ogóle to skąd ty tutaj? - Sięgnął w pośpiechu po kość, otrzepując ją palcami.- Przepraszam - powiedziała.- Nie chciałam pana przestraszyć.- Przestraszyć! Mnie? Nie przestraszyłaś! Ależ skąd! - Natychmiast zaczął się bronić.-Zaskoczyłaś, to wszystko.Myślałem, żem tutaj sam.Miałem prawo tak myśleć.Do tego lasu nikt nie przychodzi.A w ogóle to mów, kim jesteś.Zawahała się.- Misty - powiedziała, bo choć nie przepadała za tym imieniem, to wyżej stawiała ostrożność od dumy.- A pan jak ma na imię?- Poggwydd.To twój zwierzak, to maleństwo za tobą? - Jego oczy nagle ożyły.- Co to jest?Zbliżyła się do niego i spojrzała na dół.Gwizdek szła za nią.- Co ty jesz? - odpowiedziała pytaniem.- Ja? Eee, królika, tak, królika.Sam go złapałem.- Ma dość długi ogon jak na królika, nie uważa pan? - Wskazała na resztki z posiłku, piętrzące się obok niego na ubłoconej stercie.Poggwydd zmarszczył czoło z rozdrażnieniem.- Może.Nie pamiętam.Może to nie jest królik.Może to co innego.Co za różnica?- Wygląda jak kot.- Być może.I co z tego?Mistaya wzruszyła ramionami i siadła naprzeciw niego.- Nie chciałam tylko, aby robił pan sobie jakieś plany względem Gwizdka.- Wskazała na salamandrę, która obwąchiwała teren [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl