[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mirek wali³ piêœciami w drzwi celi, staraj¹c siê przekrzyczeægotyckienagranie, lecz po pierwsze, by³a ju¿ noc, po drugie zaœ – w zamku naprawdêstraszy³o, co by³owiadome ka¿demu dziecku w Dunvegan od ko³yski, a o czym równie szybkodowiedzieli siê¿o³nierze, wiêc tylko uszczelnili kocem drzwi stra¿nicy w przyziemiu i, boj¹csiê zasn¹æ, ca³¹noc grali w pokera.Zebraliœmy siê w trójkê w celi dziewczyn, by przedyskutowaæ sytuacjê.– Moim zdaniem – zaczê³a Janice, siedz¹c w kucki na pryczy, gdy¿ od dzieckaprzyzwyczajona by³a przewodziæ wszelkim zebraniom, od zwo³anych obok trzepakapokonwencjê partii demokratycznej – sytuacja nie jest z³a.Dopóki jesteœmy wzamku, wszelkiedecyzje podejmuje Torquil, do którego mo¿na dotrzeæ przez Billa, a jemu z koleimusi w tejchwili zale¿eæ na mojej ¿yczliwoœci.– Dlaczego? – spyta³em w prostocie ducha.– Tego na razie nie mogê ujawniæ.– A jeœli go wywioz¹? – zapyta³a przera¿ona Kryszka.– No có¿, jeœli go wywioz¹, bêdzie gorzej.Mam nadziejê, ¿e nie trafi przed s¹dangielski anite¿ s¹d wojskowy.Optymalnie by³oby, gdyby go s¹dzi³ cywilny s¹d amerykañski.Wtedychodziæ bêdzie tylko o dobrego adwokata.– Czemu w ogóle maj¹ go s¹dziæ? Przecie¿ trafi³ do tego magazynu ca³kiemprzypadkowo –irytowa³em siê.– No wiesz, my wiemy, ¿e to by³ przypadek, ale oni.Oni tego nie wiedz¹, st¹dbêd¹ musielioddaæ sprawê do s¹du, choæby po to, by potencjalnego sabota¿ystê czy z³odziejaprogramówmieæ pod kontrol¹.– Mówisz to z takim spokojem!– Przeciwnie! Jestem wœciek³a na tego g³upka, ¿e by³ tak nieostro¿ny.– Przyjecha³ tu, by ciê odnaleŸæ.– No, tak – machnê³a rêk¹ – najbardziej w nim denerwuje mnie ta n i e k o n s ek w e n c j a.Anyway.myœlê, ¿e oni naprawdê mog¹ siê teraz baæ.Nawet ciebie, Jacku.Dowielkiejpromocji strockerów zosta³y miesi¹ce.Kolosalne festyny maj¹ siê odbyæ wewszystkicheuropejskich stolicach, nawet w Moskwie.Dlaczego im tego nie powiedzia³aœ? –zrobi³a zarzutkole¿ance.– Nie chcia³am w ¿adnym razie zaszkodziæ waszemu zwi¹zkowi.Zreszt¹ by³a te¿innasprawa.– spojrza³a w okno celi.Na skraju jednostajnie szarego horyzontupojawi³ siê jakiœpunkt.Coœ lub zapowiedŸ czegoœ.To coœ by³o jak zagubione œwiate³ko albolatarnia morska.Tocoœ nabrzmiewa³o.i ros³o.By³a pe³nia.Malutka izdebka mojej celi tu¿ pod dachem wie¿y wychodzi³a wprost na LochDunvegan.¯egluj¹c dalej na pó³noc, mo¿na by³o za pó³wyspem Vaternish i przyl¹dkiemHalistra wyp³yn¹æna ocean.Kilkadziesi¹t mil dalej le¿a³y Hebrydy Zewnêtrzne, a za nimi, niczymz¹b smoka,wystawa³ z oceanu Old Storr.Na œcianie celi wisia³ zwój liny.Trudno by³o rozpoznaæ w³Ã³kno, z jakiego j¹upleciono.Poœród szorstkich w³Ã³kien tkwi³y ró¿norakie ptasie pióra.Lina by³a eksponatemzamkowegomuzeum i pochodzi³a z Old Storr.Pow¹cha³em j¹ – pachnia³a meduzami i sztormem.Poczu³emszacunek do tego przedmiotu.Linê powleka³ czyjœ czas i wspomnienia.By³aczêœci¹ tamtego¿ycia.Us³ysza³em pukanie:– Moga wejœ? – rozpozna³em g³os Kryszki, próbuj¹cej mówiæ po polsku.Nieczekaj¹c naodpowiedŸ, wesz³a do pokoju i siad³a na mojej pryczy.– Co z tob¹? Tak zmartwi³eœ siê Mirkiem?– Czy siê zmartwi³em? – siad³em obok.Nie wiedzia³em, co bêdzie dalej.To by³awci¹¿ obcakobieta – bardziej Christine Berg ni¿ Kryszka.Prócz nielicznych zdañ, jakiepróbowa³awymówiæ sw¹ dziecinn¹ polszczyzn¹, mówiliœmy po angielsku – to by³a kolejnabariera.Gdybynagle zdecydowa³a siê wyjœæ i nie przysz³a wiêcej, uzna³bym to za oczywiste.OMirku stara³emsiê wiêc mówiæ ch³odno.– To chyba nie to.Nie zadrêczam siê z jego powodu.Jest mi co najwy¿ejprzykro.Mirek topo prostu pechowiec.Zaczynam siê baæ, ¿e wszystkich wokó³ zara¿aniepowodzeniem.S¹ tacyludzie.Maj¹ w sobie jakiegoœ bakcyla.Bakteriê klêski.Sam kiedyœ taki by³em.Ledwie pojawi³siê na horyzoncie Dunevegan, ju¿ zaczê³a siê jakaœ afera.Siedzia³a tak blisko! Ka¿de jej s³owo zachêca³o, by prze³amaæ dziel¹ce nasgranice.S³uchaj¹c jej s³Ã³w, wola³bym, by milcza³a.Lecz ona by³a równienieprzygotowana.Dlategonajpierw musia³a siê przede mn¹ rozebraæ.– Powiem ci.Niedobrze mi tu jest.Czujê, ¿e powinnam byæ ca³kiem gdzieindziej.Nietutaj! Ale gdzie? Nie wiem.– Ile lat mia³aœ, kiedy wyjechaliœcie z Polski?– Osiem.– Têsknisz czasami?– Nie.Nie jestem patriotk¹.I nigdy nie mia³am szansy ni¹ zostaæ.Choæ krajdzieciñstwa ¿yjewe mnie jak odciêta koñczyna.Moja ulica.Jakieœ twarze, œwiadomoœæ, ¿e jesttam coœ, comusia³am porzuciæ.I odt¹d jestem niepe³na.Nie chcê zaprz¹taæ ciê moimi sprawami.W koñcu prawie siê nie znamy – spojrza³aw mojeserce, serce mê¿czyzny.To spojrzenie kusi³o i budzi³o lêk.Mo¿esz byægdziekolwiek – mówi³a– tutaj, w Ameryce, w Polsce i po prostu ¿yjesz [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl