[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Westchn¹³, zgasi³ lampê i u³o¿y³ siê dosnu.Nie spa³ jednak wcale, a o œwicie wsta³, podniós³ mnie z bar³ogu i u³o¿y³na swoich wygrzanych ko­cach.Wyszed³ znowu i nie by³o go przez kilka godzin.Na d³ugie dni pogr¹¿y³em siê w rozpaczy, trawiony gor¹czk¹.Brus rozg³osi³, jaks¹dzê, ¿e dokuczaj¹ mi jakieœ dzieciêce dolegli­woœci, wiêc zostawiono mnie wspokoju.Wiele czasu minê³o, nim pozwolono mi znowu wyjœæ, a i wtedy niesamemu.Od tamtej pory Brus starannie pilnowa³, bym nie mia³ szansy zaprzyjaŸniæ siê zjakimkolwiek zwierzêciem.Na pewno by³ przeko­nany, ¿e mu siê to uda³o, i wpewnym stopniu rzeczywiœcie tak by­³o, poniewa¿ nie zadzierzgn¹³em szczególnejwiêzi z ¿adnym psem ani koniem.Wiem, ¿e Brus dzia³a³ w dobrej wierze, ale janie czu­³em siê chroniony, lecz wiêziony.Królewski koniuszy zosta³stra¿ni­kiem fanatycznie strzeg¹cym mnie przed Rozumieniem.Wówczas to w mojejduszy zakie³kowa³a i g³êboko zapuœci³a korzenie gorycz samotnoœci.3POROZUMIENIEPierwotne Ÿród³o Mocy pozostanie zapewne na zawsze okryte mg³¹ ta­jemnicy.Bezsprzecznie zdolnoœæ do jej wykorzystywania najczêœciej przejawia siê wœródcz³onków rodu królewskiego, jednak nie jest ona przypisana wy³¹cz­nie w³adcom.Warto zauwa¿yæ, ¿e Zawyspiarze najwyraŸniej nie s¹ obdarzeni talentem dow³adania Moc¹, podobnie jak nie maj¹ go pierwotni mieszkañcy Królestwa SzeœciuKsiêstw.Wydaje siê, i¿ ziarno prawdy tkwi w ludowym przy­s³owiu: „Gdzie krewmorza miesza siê z krwi¹ równin, tam kwitnie Moc”.* * *Czy taka jest natura œwiata, ¿e wszystko siê dzieje rytmicznie i ¿e w tymrytmie jest specyficzny spokój? Wszystkie wypadki, bez wzglêdu na to, jakwstrz¹saj¹ce czy radosne, stonowane s¹ przez rutynê codziennego ¿ycia.Mê¿czyŸni przemierzaj¹cy pole bitwy w poszukiwaniu rannych pomiêdzy zabitymizatrzymaj¹ siê, by od­kaszln¹æ czy wydmuchaæ nos.Podnios¹ oczy na niebo zakluczem gêsi.Widzia³em ch³opów id¹cych za p³ugiem czy obsiewaj¹cych po­le,choæ za pobliskimi wzgórzami œciera³y siê armie.Tak¿e i mnie dotyczy ta regu³a.Wspominam w³asne dzieje i nie mogê wyjœæ zzadziwienia.Zosta³em zabrany od matki, wy­wieziony do obcego miasta,opuszczony przez ojca i oddany pod opiekê jego s³u¿¹cemu, a potem pozbawionytowarzystwa ukocha­nego szczeniaka, a jednak ¿y³em jak ka¿dy ma³y ch³opiec.Dlamnie oznacza³o to wstawanie z ³Ã³¿ka, gdy obudzi³ mnie Brus, i deptanie mu popiêtach w drodze do kuchni, gdzie jad³em tu¿ obok niego.Potem stale by³em jegocieniem.Rzadko spuszcza³ mnie z oka.Chodzi³em za nim krok w krok,przygl¹da³em siê je­go pracy i w koñcu po trochu zacz¹³em mu pomagaæ.Przywie­czerzy siada³em na ³awie u boku Brusa, a on wszystkowidz¹cym spojrzeniemdogl¹da³ moich manier przy stole.Potem szed³em na górê, do izby, gdzie przezresztê wieczoru, wpatrzony milcz¹co w p³omienie, czeka³em na jego powrót lubprzygl¹da³em siê, jak pi³ i pracowa³: naprawia³ uprzê¿e albo je robi³, miesza³jakieœ ma­œci, przygotowywa³ lekarstwo dla chorego konia.On pracowa³, a ja siêmimo woli uczy³em, choæ - jak pamiêtam - niewiele rozma­wialiœmy.Dziwi mnieteraz, ¿e w ten sposób minê³y mi niemal trzy nastêpne lata.Nauczy³em siê postêpowaæ podobnie jak Sikorka: w te dni, gdy Brus by³ zajêtygdzie indziej - przy polowaniu czy przy Ÿrebie­niu siê koby³y - wykrada³em dlasiebie okruchy czasu.Raz oœmie­li³em siê wymkn¹æ ze stajni, gdy wypi³ za du¿o.W tych chwilach wolnoœci szuka³em swoich kompanów i biega³em z nimi miejski­mizau³kami.Brakowa³o mi Gagatka, brakowa³o tak dotkliwie, jak gdyby Brus odci¹³mi praw¹ rêkê.Jednak ¿aden z nas ju¿ nigdy nie wspomnia³ o szczeniaku.Kiedy tak pogr¹¿am siê we wspomnieniach, rozumiem, i¿ Brus by³ równie samotnyjak ja.Nie dosta³ zezwolenia na pod¹¿enie za ksiêciem Rycerskim na wygnanie imusia³ siê opiekowaæ bezimien­nym bêkartem, w którym odkry³ sk³onnoœci,równoznaczne dla niego z perwersj¹.W dodatku, gdy zraniona noga wreszcie siêza­goi³a, sta³o siê jasne, i¿ nigdy ju¿ nie bêdzie równie dobrze jak nie­gdyœjeŸdzi³ konno, polowa³, a nawet chodzi³.Wszystko to musia³o byæ bardzo trudnedla cz³owieka takiego jak Brus.Nigdy nie s³ysza­³em, by komukolwiek siê ¿ali³.Ale te¿, gdy tak spogl¹dam w prze­sz³oœæ, nie dostrzegam nikogo, komu móg³bysiê poskar¿yæ.Obaj byliœmy wiêŸniami samotnoœci, a gdy siadywaliœmy razemwieczora­mi, ka¿dy z nas patrzy³ na tego, którego za to wini³.Wszystko z czasem mija, wiêc wraz z up³ywem miesiêcy, a na­stêpnie lat, powoliznajdowa³em sobie miejsce w schemacie co­dziennej rutyny.Us³ugiwa³em Brusowi:przynosi³em mu potrzebne narzêdzia i leki, zanim zd¹¿y³ poprosiæ, sprz¹ta³em pojego oporz¹­dzaniu zwierz¹t, pilnowa³em, ¿eby soko³y mia³y czyst¹ wodê, iwy­ci¹ga³em kleszcze psom wracaj¹cym z polowania.Ludzie przywykli i niewytykali mnie ju¿ palcami.Niektórzy zdawali siê w ogóle nie dostrzegaæ mojejobecnoœci [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl