[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przechodz¹ca obok pielêgniarka pos³a³a muprzera¿one spojrzenie i szybko odwróci³a wzrok.Wtaszczyli go do pomieszczenia, które wygl¹da³o na zmodernizowan¹ salêoperacyjn¹ i rzucili na stó³.Czeka³ ju¿ na nich pielêgniarz - dali mu znaæprzez radio? - który przywi¹zawszy go do sto³u kolorowymi pasami, zdj¹³ mu zr¹k kajdanki.Le¿a³ na plecach, wyczerpany i unieruchomiony.Stra¿nicy wyszli na korytarz.Zosta³ tylko jeden: czuwa³ przy drzwiach z pistoletem maszynowym uziprzewieszonym przez pierœ.Otworzy³y siê drzwi i do sali wszed³ Jurgen Lenz.- Podziwiam pañsk¹ przebieg³oœæ - powiedzia³.- Zapewniano mnie, ¿e te starejaskinie s¹ zasypane, a nawet jeœli nie, to na pewno nikomu nie uda siê nimiprzejœæ, dlatego dziêkujê, ¿e znalaz³ pan lukê w naszym systemiebezpieczeñstwa.Przed chwil¹ wyda³em rozkaz, ¿eby zaminowano wejœcie.Czy Godwin naprawdê zaprosi³ go do udzia³u w ob³¹kanym przedsiêwziêciu Lenzaczy tylko próbowa³ uœpiæ jego czujnoœæ? Co za ró¿nica.Lenz i tak mu nie zaufa- by³ na to zbyt podejrzliwy.A mo¿e jednak?- Profesor zaproponowa³ mi kuracjê.Lenz przytoczy³ do ³Ã³¿ka metalowy stolik i wzi¹³ z niego strzykawkê.- Godwin panu ufa, ja nie.Ben uwa¿nie obserwowa³ jego twarz.Godwin mi ufa?Tak.Wierzy, ¿e zachowa pan dyskrecjê.¯e ani pan, ani pañska przyjació³ka nicnikomu nie powiedzieliœcie i nie powiecie.A wiêc to tak! Oto twoja piêta achillesowa.- Jeœli nie zrobi jej pan krzywdy, jeœli j¹ pan wypuœci, dobijemy targu.Ka¿dyz nas wyjdzie na swoje.- I oczywiœcie dotrzyma pan s³owa.To le¿y w moim interesie.Ludzie nie zawsze kieruj¹ siê wyrachowaniem.Wie pan, kto mi to uœwiadomi³?Nasi angeli rebelii.Po co to komplikowaæ? Mnie zale¿y na tym, ¿eby uwolni³ pan Annê Navarro.Panuna zachowaniu tajemnicy.Obaj mamy powód, ¿eby siê dogadaæ.Có¿ - odrzek³ niepewnie Lenz.- Mo¿e i tak.Ale najpierw odrobina chemiczniewymuszonej szczeroœci, na wypadek gdyby nie staæ pana by³o na szczeroœænaturaln¹.Ben spróbowa³ opanowaæ narastaj¹c¹ panikê.- To znaczy?- Nic groŸnego.Wprost przeciwnie, to bardzo mi³e prze¿ycie.Nie mamy na to czasu, Lenz.Lada chwila mo¿e tu wpaœæ policja.To naszaostatnia szansa.Panna Navarro przyjecha³a do nas sama.Nikogo o tym nie zawiadomi³a.Dzia³a naw³asn¹ rêkê.- Podniós³ strzykawkê.- A zapewniam pana, ¿e mówi³a prawdê.Rozmawiaj z nim, odwróæ jego uwagê!- Sk¹d pan wie, ¿e pañscy naukowcy s¹ godni zaufania?- Nie wiem.Dlatego wszystkie materia³y, komputery, sekwensery, slajdy iformu³y chemiczne s¹ tutaj, w zamku.- To za ma³o - dr¹¿y³ Ben.- Jakiœ haker mo¿e dostaæ siê do materia³Ã³w, któreprzechowujecie w bazach zewnêtrznych.Nie ma absolutnie pewnych zabezpieczeñ.- I w³aœnie dlatego ¿adnych materia³Ã³w na zewn¹trz nie przechowujemy - odrzek³Lenz z wyraŸn¹ satysfakcj¹, ¿e uda³o mu siê wytkn¹æ b³êdy w rozumowaniu Bena.-Nie mogê sobie pozwoliæ na takie ryzyko.Szczerze mówi¹c, gdybym bezgranicznieufa³ podw³adnym, nie zaszed³bym tak daleko, jak zaszed³em.- Skoro ju¿ rozmawiamy szczerze, chcia³bym pana o coœ zapytaæ.Tak? - Lenz postuka³ go palcami w przedramiê, ¿eby uwypukliæ ¿y³ê.Dlaczego kaza³ pan zabiæ mojego brata?Lenz wbi³ ig³ê.Zrobi³ to chyba odrobinê za mocno.- Nie powinno by³o do tego dojœæ.Wszystko przez tych z ochrony.Przeklêcifanatycy.To by³ b³¹d, straszliwy b³¹d.Bali siê, ¿e odkrycie listy za³o¿ycieliSigmy zagrozi naszej pracy.Ben z trudem opanowa³ gniew.Serce wali³o mu jak m³otem.- A mojego ojca? Te¿ zabili go ci „przeklêci fanatycy"?Maksa? - Lenz by³ wyraŸnie zaskoczony.- Max to geniusz.Szczerze go podziwiam.Nie pozwoli³bym, ¿eby spad³ mu w³os z g³owy.W takim razie gdzie on jest?A co? - spyta³ niewinnie Lenz.- Czy¿by gdzieœ wyjecha³?Mów! Mów coœ!Po co zabiliœcie tych starców?Lenzowi nerwowo drgnê³a lewa powieka.Musieliœmy posprz¹taæ.Chodzi³o o cz³onków za³o¿ycieli, którzy próbowali stawiæopór nieuniknionemu.Narzekali, ¿e przej¹³em w³adzê, czuli siê zdegradowani.Aprzecie¿ byliœmy dla nich tacy hojni.Chce pan powiedzieæ, ¿e trzymaliœcie ich na smyczy, ¿e p³aciliœcie im zamilczenie.Jak pan woli.Ale to nie wystarczy³o.Ci ludzie nie doceniali mojej wizji, niechcieli siê podporz¹dkowaæ.By³o te¿ kilku natrêtów, bardzo niedyskretnych,którzy nie mieli ju¿ nic do zaoferowania.Byli jak nici, jak wystrzêpione nici.Nadesz³a pora, ¿eby je wyrwaæ.Powie pan, ¿e to okrutne, ale kiedy gra siê otak wysok¹ stawkê, nie czas na wymówki, na bicie po ³apach czy odstawianie naboczny tor.Trzeba zastosowaæ œrodki bardziej radykalne.Spytaj go o coœ.Niech mówi.Niech mówi!- Nie uwa¿a pan, ¿e to g³upie i ryzykowne? Ich œmieræ œci¹gnie na waspodejrzenia.- Niech pan sobie daruje, Benjaminie.Policja myœli, ¿e umarli ze staroœci, anawet jeœli wykryj¹ w ich ciele toksynê.Có¿, ci ludzie mieli bardzo wieluwrogów.Us³yszeli ten odg³os jednoczeœnie, on i Lenz.Krótka seria z pistoletu maszynowego.Gdzieœ blisko.Potem kolejna, jeszcze bli¿ej.Czyjœ krzyk.Lenz odwróci³ siê ze strzykawk¹ w rêku i powiedzia³ coœ do stra¿nika.Huk, trzask drzwi, grad kul.PrzeraŸliwy wrzask i stra¿nik run¹³ na pod³ogê w ka³u¿y krwi.Lenz upad³.Anna!Chryste, jak¿e mu ul¿y³o.Ona ¿yje!- Ben! - Szybko zamknê³a drzwi i przekrêci³a klucz w zamku.– Co z tob¹?Dobrze, w porz¹dku.Spojrza³a na Lenza.Wstawaj, sukinsynu! - krzyknê³a.- Ale ju¿!Nie spuszczaj¹c go z muszki, podesz³a bli¿ej.By³a w lekarskim fartuchu.Lenz wsta³.Mia³ zaczerwienion¹ twarz i zmierzwione w³osy.Zaraz tu bêd¹ stra¿nicy - wychrypia³ trzês¹cym siê g³osem.Nie licz na to - odpar³a Anna.- Odciê³am ca³e skrzyd³o, zablokowa³am wszystkiedrzwi.Zabi³a pani stra¿nika - rzuci³ z dawn¹ buñczucznoœci¹ w g³osie.-O ile wiem, agenci Stanów Zjednoczonych mog¹ strzelaæ tylko w obronie w³asnej.- Jak to? To ty nic nie wiesz? Przecie¿ wywalili mnie z roboty.Podnieœ ³apy.Gdzie masz broñ?- Nie mam broni - mrukn¹³ rozsierdzony Lenz.Anna podesz³a jeszcze bli¿ej.- Obszukam ciê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl