[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz ów patetyczny ton jest chyba u niegozupe³nie czymœnowym i to mnie zaczyna niepokoiæ.– Czy spotka³eœ Martina? – staram siê sprowadziæ go na ziemiê.Jakby cieñ przebieg³ przez jego twarz.– Jeœli nadal wierzy, ¿e coœ mo¿e zdzia³aæ „Zielony P³omieñ” i myœli, ¿e jestemtakimsamym cz³owiekiem, jakim mnie zna³, to lepiej, abyœmy siê nie spotkali.Ktozatrzymuje siêw po³owie drogi, ten siê cofa.Pamiêtaj o tym! – wyczuwam w jego g³osieskrywanenapiêcie.¯al mi go i nadal nie rozumiem, jak znalaz³ wspólny jêzyk z Magnusenem.Zastanawiamsiê, czy powinnam zapytaæ go o to, lecz w tej chwili nie czas na rozmowê.K³êbydymu nadulic¹ Themersona jakby siê rozproszy³y.Na jezdni podnosz¹ siê jednak tumanykurzu i czujêsilny powiew wiatru.Zza rogu, nad tarasem restauracji hotelowej, pojawiaj¹ siêjêzyki ognia is³yszê charakterystyczne odg³osy rozprzestrzeniaj¹cego siê gwa³townie po¿aru.Nad naszymig³owami poczynaj¹ lataæ jakieœ p³on¹ce szmaty czy kawa³ki tektury i tu, gdziestoimy, choæchwilowo os³ania nas nie objêta po¿og¹ œciana wie¿owca, zaczyna byæniebezpiecznie– ChodŸ za mn¹! – mówi do mnie Toszi i przechodzimy na drug¹ stronê uliczki,gdzie ci¹gpodcieni wiedzie do zakrêtu, a dalej ulic¹ Themersona do alei Zachodniej.Dwajczarni„komandosi”, Patryk i szóstka piekielnych szczeniaków id¹ za nami.Teraz widzê, ¿e nie tylko hotel „Majestic”, lecz równie¿ samochody pozostawionenaparkingu i dwa sklepy w g³êbi ulicy objête s¹ po¿arem.W hotelu p³on¹ na razietrzy dolnekondygnacje.Ogieñ rozprzestrzenia siê jednak bardzo szybko, a spalanieprzebiega niezwykleintensywnie.W¹tpiê, aby do wyposa¿enia wnêtrza tak nowoczesnego budynkuu¿ywanomateria³Ã³w ³atwopalnych i nie by³o urz¹dzeñ przeciwpo¿arowych.U¿yto widaæpociskówzapalaj¹cych – wnioskuj¹c z koloru p³omieni i dymu – prawdopodobnie napalmu.Wóz pancerny i m³odzi podpalacze wycofali siê ju¿ z terenu objêtego po¿arem.Ch³opcy idziewczêta rozsiedli siê na krawê¿niku w po³owie drogi miêdzy zau³kiem, zktóregowyszliœmy, a alej¹ Zachodni¹ i przygl¹daj¹ siê swemu dzie³u.Teraz, gdypodchodzimy donich, widzê, ¿e s¹ brudni, osmaleni i bardzo zmêczeni.Toszi pozdrawia ichskinieniem rêki irównie¿ gestem daje znak, aby nas wyprzedzili.– W³aœciwie, gdyby Martin nie by³ taki miêczak, powinien byæ zadowolony –zwraca siêdo mnie Toszi.Nie bardzo wiem, czy mówi serio czy kpi.– Robimy tu to, co mia³robiæ„Zielony P³omieñ”, tyle ¿e dzia³amy na wiêksz¹ skalê i konsekwentniej.Mieliœmypodpalaæ iwysadzaæ w powietrze wszystko to, co grozi zag³ad¹ œwiatu, co zatruwa organizmyi umys³yludzkie, co zmienia cz³owieka w tuczn¹ œwiniê, œmierdziela lub hienê.Czy i wjakim stopniumogliœmy to zrealizowaæ, tak, jak to sobie wyobra¿a³ Martin, tego powiedzieænie potrafiê.Ale wiem, ¿e to, co robimy tu w Cameo s³u¿y w³aœnie temu celowi i mo¿e byæwzorem dlanaszych dawnych towarzyszy, jeœli nie stanêli w pó³ drogi.Wiêcej, nadesz³agodzinaprawdziwego, wielkiego oczyszczenia œwiata i na nas, œwiadomych celu, spadaodpowiedzialnoœæ za to, aby wielka szansa by³a w pe³ni wykorzystana.Ktoœkrótkowzroczny inaiwny mo¿e spytaæ, dlaczego palimy miasto, dlaczego zamiast fabryk bronip³onie centrum,dzielnica handlowa, hotele, sklepy.I na fabryki przyjdzie kolej.Trzebazniszczyæ przedewszystkim to, co zmienia cz³owieka w tuczn¹ œwiniê, œmierdziela i hienê, cozatruwa jegoduszê mieszczañsk¹ ideologi¹, co przeobra¿a go w wyzyskiwacza i imperialistê.Przysz³y126nasz œwiat bêdzie œwiatem bez miast, bez sklepów i banków, bez pieniêdzy iwyzyskiwaczy,bez tucznych œwiñ, œmierdzieli i hien.Nadchodzi koniec cywilizacji betonu ikomputerów!Cz³owiek wraca do natury Wóz pancerny, który jak mszyce gêsto obsiedli m³odzi„czyœciciele œwiata”, przeje¿d¿a pe³nym gazem obok nas i zatrzymuje siê dopieronaskrzy¿owaniu ulicy Themersona z alej¹ Zachodni¹.Aleja wydaje siê opustosza³a,jakwówczas gdyœmy tu zajechali.T³um nagich ludzi musia³ byæ halucynacj¹.Na rogubudkatelefoniczna, z daleka wygl¹da na nieuszkodzon¹.Muszê jednak najpierw dogadaæsiê jakoœ zToszim.– Mam z³e wiadomoœci – rozpoczynam ostro¿nie.Duskland szykuje atak na vortex!– Nie przejd¹ – uœmiecha siê Toszi, chyba po raz pierwszy w czasie tegospotkania.–¯aden imperialistyczny ¿o³nierz dobrowolnie nie przejdzie.A jak przejdzie,to zginie lubzostanie z nami.– Nie chodzi o atak si³ami ludzkimi, lecz prawdopodobnie samosterowanymipociskamirakietowymi.Magnusen wspomina³ coœ o broni neutronowej.Celem bêdzie chybaKotlinaTimu, ale jeœli bomba wybuchnie na wiêkszej wysokoœci, w jej zasiêgu mo¿e siêznaleŸæDolina Mkayo, a nawet Cameo.Termin up³ywa dziœ po po³udniu!Jest wyraŸnie zaskoczony.Zdejmuje przeciws³oneczne okulary i skinieniem rêkiprzywo³uje jednego z Murzynów.Okazuje siê, ¿e ma on w torbie wojskow¹ mapêterenow¹tego rejonu.– Brat Pierwszy mo¿e zabraæ siostry i braci i schroniæ siê w kopalni – mówiToszi ni to domnie, ni to do zgromadzonych wokó³ nas „braci” – My zejdziemy do metro.„Kondory” tegonie lubi¹, ale nie ma rady.Mo¿e wreszcie rozprawi¹ siê z „dzieæmi trupa”.Szkoda jednaktych z Kotliny Timu.Czy oni wiedz¹?– Niestety, nie! Istnieje jednak szansa, ¿e uda siê atak odroczyæ, a mo¿e nawetw ogóle muzapobiec.– zawieszam g³os, czekaj¹c na reakcjê.– W jaki sposób?– Ten cz³owiek spalony w d¿ipie to senator Benedict, wysoka figura w Dusk.Porwa³am gojako zak³adnika, jeœli zechcesz, to opowiem ci póŸniej, co ze mn¹ by³o.Facet,niestety, niewytrzyma³ nerwowo, próbowa³ uciec i rozbi³ wóz tak nieszczêœliwie, ¿e sp³on¹³.Ale o tymchyba w Dusk nie wiedz¹.Mam numer telefonu, pod który mogê zadzwoniæ.Powiem,¿emamy w rêku Benedicta i Magnusena.– Wykluczone! – przerywa mi ze z³oœci¹.– Raif Magnusen umar³ i niech nikt niepróbujepos³ugiwaæ siê tym imieniem.– To ma byæ tylko wybieg, blef.– Wykluczone.A poza tym z Cameo nie po³¹czysz siê z ¿adnym miastem.Anitelefonicznie, ani radiowo [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl