[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Doprawdy? A jak, wed³ug ciebie, przybyliœmy z Egiptu?Egipski urzêdnik zawaha³ siê na moment.Je¿eli ich wypuœci,co uczyni wbrew woli kap³anów, rzuci pochodniê na stertêsuchego siana, jakim jest Syro-Fenicja.Je¿eli pozostawi ichw lochu i ska¿e poddanych faraona na straszliw¹ œmieræ nao³tarzu ofiarnym, poka¿e Fenicjanom, ¿e z Egiptem nie trzebasiê liczyæ.A Fenicjan, jak na prawdziwego Egipcjanina przy-sta³o, nienawidzi³.Dobrze wiedzia³, ¿e podczas œwiêta ku czciBaala ka¿da niezamê¿na Syryjka oddaje siê ka¿demu napot-kanemu mê¿czyŸnie.Wœród ludów, jakie zamieszkiwa³y œwiat,Fenicjanie nie mieli sobie równych w wyuzdaniu.Wielu Egip-cjan mia³o potem z tego powodu nieprzyjemne dolegliwoœci,którym nie potrafili zaradziæ nawet najbardziej obeznani w sztu-kach tajemnych lekarze.Zdecydowa³em — rzek³ w koñcu.— Ci ludzie padliofiar¹ nieporozumienia, zes³anego z³oœliwie przez nieprzychyl-nych syryjskich bogów.Bogów nie wolno lekcewa¿yæ, albo-wiem zsy³ane przez nich znaki pisz¹ nasze ¿ycie.Dlategoza³atwmy ca³¹ rzecz polubownie.S¹ wolni, ale zadoœæuczyni¹Baalowi, wyp³acaj¹c z przekazów, które wioz¹, deben z³ota dlaœwi¹tyni.Œwi¹tynia zaœ nie bêdzie ¿¹da³a zadoœæuczynienia zaobrazê.Nigdy siê na to nie zgodzê, na wszystkich bogów nieba75i ziemi!! — Kap³an Baala wrzasn¹³ tak g³oœno, ¿e Anchnumzamar³.Oczy brodacza pa³a³y nienawiœci¹, a gdyby wzrok móg³zabijaæ, Egipcjanie z pewnoœci¹ padliby martwi.— Baal pragnieofiary z tego oto szczeniaka! — Wskaza³ palcem na Anchnu-ma.— A gdy o³tarz naszego boga skropimy jego krwi¹, tenhetycki niewolnik umrze równie¿! Nie chcemy waszego z³otaœmierdz¹cego ³ajnem!Co za patetyczne s³owa, Arnusipalu! — Egipcjanin za-œmia³ siê szyderczo.— Stanowczo zbyt patetyczne jak nakap³ana Baala.Gdyby rzecz sz³a o wielkoœæ i potêgê naszychi waszych bogów, jeszcze dzisiaj móg³byœ siê przekonaæ, jakpachnie sznur w lochu, ale poniewa¿ wczoraj obchodziliœciewielkie œwiêto swego boga, przeto udam, ¿e nie s³ysza³emtwych s³Ã³w, nader obraŸliwych dla mnie i dla faraona.Te¿ mi faraon! Niech sczeŸnie ta baba przebrana w mêskieszaty.— wrzeszcza³ w fanatycznym zapamiêtaniu Arnusipal.— Tego ju¿ za wiele! — krzykn¹³ Egipcjanin.— Stra¿!Do komnaty natychmiast wesz³o czterech egipskich ¿o³nierzyuzbrojonych w lekkie tarcze i miecze.— Aresztowaæ kap³ana!¯o³nierze natychmiast wyprowadzili Arnusipala, który zd¹¿y³jeszcze krzykn¹æ:— Zobaczycie, psie syny, nim minie miesi¹c, nakarmimywaszymi trupami nasze œwinie!Egipcjanin odetchn¹³, a wraz z nim Ursilis i Anchnum.— Wygl¹dacie jak kupa kociego ³ajna.— mrukn¹³.Co teraz bêdzie, panie? Czy nas zabij¹? — dopytywa³ siêAnchnum.Je¿eli tu zostaniemy, tak.Rzecz w tym, by aresztowanietego g³upca, Arnusipala, przesz³o bez rozg³osu, bo w przeciw-nym razie nawet sam Ozyrys nam nie pomo¿e.Jestem Pepi,dowódca garnizonu w Tyrze, do mnie równie¿ nale¿y wszelka76w³adza s¹dowa.Dziwne, ¿e spotka³em was w tym nieprzyjaz-nym mieœcie.Nieodgadnione s¹ zrz¹dzenia bogów.Ja jestem Anchnum, kap³an Sobka z Fajum.Kim jest twój towarzysz?To.Mogê mówiæ za siebie.Jestem Ursilis z Hattusas.Hetyta?Rzek³eœ, panie.OdpowiedŸ Ursilisa wprawi³a Pepiego w zak³opotanie.Cidwaj, myœla³, mog¹ byæ albo tymi, za których siê podaj¹, albokimœ zupe³nie innym.Trzeba mieæ ich na oku.— ChodŸmy odebraæ wasze baga¿e i mu³y.A potem, nabogów, powiecie mi wszystko, gdy¿ w dalszym ci¹gu dziwiêsiê sobie, ¿e was uratowa³em!Gdy Pepi siê odwróci³, Ursilis i Anchnum popatrzyli nasiebie porozumiewawczo.Namiestnikowi faraona w Tyrze niemogli wyjawiæ, w jakich okolicznoœciach opuœcili ziemiêKem.Ursilis pragn¹³, aby tabliczki otrzymane od Satre pozo-sta³y nienaruszone.Wówczas nie bêdzie w¹tpliwoœci co docelu ich podró¿y.Gdy wyszli na podwórze, Arnusipal by³ ju¿zwi¹zany.Gdzie s¹ inni kap³ani? — zapyta³ namiestnik.Gdzieœ s¹.Pepi spoliczkowa³ Arnusipala, a stoj¹cy obok egipski oficerprzy³o¿y³ miecz do jego gard³a.Ja nie ¿artujê! — krzykn¹³ Pepi.Wyjechali rano do Tyru.W przybytku mego boga, któregozbezczeœciliœcie, by³em tylko ja, kilku kap³anów s³u¿ebnychi moi ludzie.Panie, on mówi prawdê — wtr¹ci³ siê oficer.— Kap³anówzamkniêto w lochu, a stra¿nicy œwi¹tynni s¹ tak pijani powczorajszym œwiêcie, ¿e nie mog¹ wstaæ, a co dopiero dobyæmieczy.— To dobrze — rzek³ Pepi.— Gdzie s¹ mu³y i baga¿e tychludzi?77Mu³y odprowadzono do stajni za œwi¹tyni¹, za murempo³udniowym, resztê rzeczy mam w komnatach w œwi¹tyni.—Klinga miecza przy³o¿ona do gard³a przekona³a Arnusipala, byprzemówi³.Ursilisie, czy s³ysza³eœ? Ten kozio³ rusza³ nasze rze-czy! — wykrzykn¹³ oburzony Anchnum.Kap³an popatrzy³ na niego z bezgraniczn¹ pogard¹, ale nicnie odrzek³.— Odbierzcie wiêc czym prêdzej, co wasze, i wynoœmy siêst¹d.Zabierzcie te¿ kilku ¿o³nierzy! WeŸcie przy okazji archi-wum naszego przyjaciela, Arnusipala, który wspania³omyœlniewypo¿yczy je Egiptowi.Ursilis poszed³ po mu³y, a Anchnum i czterej ¿o³nierze weszlido œwi¹tyni Baala Hannona.By³a to imponuj¹ca budowla.Ornament na jednej ze œciankojarzy³ siê Anchnumowi z setkami tysiêcy motyli, które wylê-ga³y siê w nadbrze¿nych papirusach, gdy wody Nilu opada³ypo ¿yciodajnych wylewach.Motywy na innych œcianach uk³a-da³y siê w subtelne wzory geometryczne.By³y równie¿ œciany,na których widnia³y malowid³a ze scenami polowañ na lwyi dzikie bawo³y.Ca³a œwi¹tynia by³a osobnym œwiatem, takodbiegaj¹cym od tego, co Anchnum dotychczas widzia³, ¿ech³opiec pomyœla³, i¿ rzeczywiœcie musia³a zostaæ wzniesionaprzez bogów.B³êkitne t³o tych scen przypomina³o fenickieniebo, zawsze niebieskie i tylko lekko zachmurzone.W dalszej czêœci korytarza oczom ch³opca ukaza³a siê scenapochodu setek mê¿czyzn i kobiet w bogatych strojach.Ka¿dapostaæ nios³a dary dla Baala: z³oto, klejnoty i wyszukane jad³o.Nieco dalej postacie niemal krzycza³y ze œciany.Setki wznie-sionych w górê r¹k przypomina³o las, w którym nawet wytrawnypodró¿nik móg³by siê zgubiæ.Na kolejnym malowidle brodacikap³ani w d³ugich szatach prowadzili koz³y, barany i dzieci78nienasyconemu bóstwu, które uosabia³a postaæ wielkiego królao bujnej plecionej brodzie, w niebieskich szatach z frêdzlami,spod których przeœwitywa³y gwiazdy.Postaæ ta zafascynowa³aAnchnuma, poniewa¿ by³a znacznie wy¿sza i potê¿niejsza odinnych.Uwagê ch³opca przyku³y równie¿ postacie kobiet i mê¿-czyzn we frywolnych strojach.Ch³opiec pomyœla³, ¿e te kobietymusz¹ byæ os³awionymi nierz¹dnicami œwi¹tynnymi.Na widok nastêpnych scen Anchnum os³upia³.Oto mê¿owieo d³ugich brodach i elegantki w swobodnych strojach darzylisiê nawzajem pieszczotami, które u niejednego wywo³a³ybyrumieniec wstydu.¯o³nierze, id¹c za Anchnumem, przygl¹dalisiê tym scenom z jeszcze wiêkszym zaciekawieniem, co nieusz³o uwagi bystrego ch³opca.Na co tak patrzycie? — spyta³ niewinnie.S³yszeliœcie go? Na bogów! Na co patrzymy?¯o³nierze wybuchnêli œmiechem, a Anchnum zaczerwieni³siê tak bardzo, ¿e nie pozosta³o mu nic innego, jak tylkoprzyspieszyæ kroku.Widzicie, jak pogna³?Chyba nie jest ci tak spieszno do którejœ z kap³anek?— Zamknijcie siê! Przecie¿ tutaj mog¹ byæ ukryci stra¿nicyœwi¹tynni!¯o³nierze opanowali siê i przyspieszyli kroku.Po paru chwi-lach skrêcili i wkrótce natrafili na kamienn¹ bramê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl