[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest ich ponad milion.Dziel¹ siê na wiele plemion i klanów.Zajmuj¹ siêg³Ã³wnie hodowl¹ krów.Krowa to ich najwiêkszy skarb.Jest ona nie tylkomiernikiem bogactwa, ale posiada równie¿ w³aœciwoœci mistyczne.Jej istnienie,jej obecnoœæ ³¹cz¹ cz³owieka z niewidocznym, wy¿szym œwiatem.Iteso nadaj ¹krowom imiona i wierz¹, ¿e ka¿da ma swoj¹ osobowoœæ, w³asny charakter.Ch³opiecIteso w pewnym wieku dostaje pod opiekê krowê.W czasie specjalnej uroczystoœciprzejmuje równie¿ jej imiê-odt¹d bêdzie nazywaæ siê tak jak ona.Dziecko bawisiê ze swoj¹ krow¹, spêdza z ni¹ wolne chwile, jest za ni¹ odpowiedzialne.Wœród witaj¹cych nas osób by³ mój znajomy jeszcze z lat szeœædziesi¹tych(wówczas minister) Cuthbert Obwanor.Ucieszy³em siê tym spotkaniem, zarazzaczêliœmy rozmawiaæ.Chcia³em, aby pokaza³ mi okolicê, bo w tych stronachby³em po raz pierwszy.Poszliœmy na spacer.Zaraz jednak spacer okaza³ siê doœæk³opotliwy.Bo tu na widok id¹cego mê¿czyzny kobiety usuwaj¹ siê z drogi iklêkaj¹.Klêcz¹c na obu kolanach, czekaj¹, a¿ on nadejdzie.Zwyczaj nakazuje,aby je pozdrowi³.One, odpowiadaj¹c, pytaj¹ — co maj¹ dla niego uczyniæ? Je¿elipowie, ¿e nic, poczekaj¹, a¿ odejdzie, wstan¹ i pójd¹ w swoj¹ stronê.Siedzieliœmy póŸniej z Cuthbertem na ³awce przed jego domem i sceny powtórzy³ysiê: przechodz¹ce kobiety podchodzi³y do nas, klêka³y i w milczeniu czeka³y.Bywa³o, ¿e mój gospodarz zajêty rozmow¹ nie zwraca³ na nie uwagi.Nie poruszoneklêcza³y nadal.Wreszcie pozdrawia³ je i ¿yczy³ dobrej drogi, wtedy wstawa³y ibez s³owa odchodzi³y.Mimo ¿e by³ ju¿ wieczór, ci¹gle panowa³o gor¹co, wpowietrzu wisia³a jakaœ duszna, rozgrzana ociê¿a³oœæ.Ukryte w g³êbokichzakamarkach nocy natarczywie i donoœnie gra³y œwierszcze.W koñcu poszliœmy zaproszeni przez miejscowe w³adze do jedynego czynnego tubaru.Nazywa³ siê Club 2000.Na piêtrze by³ salonik dla wa¿nych goœci.Posadzono nas przy d³ugim stole.Wesz³y kelnerki, m³ode, wysokie dziewczyny.Ka¿da uklêk³a przy swoim goœciu i powiedzia³a imiê.Nastêpnie wysz³y i wnios³ywielki gliniany dzban.Dymi³o z niego rozgrzane, miejscowe piwo marwa, zrobionez ziaren milletu (millet to rodzaj prosa).Marwê pije siê przez d³ug¹,wydr¹¿on¹ trzcinê, która nazywa siê epi.Teraz trzcina ta zaczyna kr¹¿yæ odjednego do drugiego goœcia.Ka¿dy poci¹ga kilka ³yków i oddaje j¹ nastêpnemu.Przez ca³y czas kelnerki dolewaj¹ do dzbana albo wodê, albo now¹ porcjê marwy:od tego - co dolewaj¹ i jak szybko kr¹¿y epi - zale¿eæ bêdzie stopieñ pijañstwabiesiadników.Problem polega na tym, ¿e Soroti, jak i ca³a tu okolica, to jedenz obszarów o najwy¿szym natê¿eniu AIDS.Siêgaj¹c po epi, cz³owiek ka¿dorazowo¿egna siê z ¿yciem.(A by³o to jeszcze w latach, kiedy s¹dzono, ¿e wirus HIVprzenosi siê przez œlinê).Ale jak post¹piæ? Odmówiæ? Coœ takiego by³oby uznaneza najbardziej poni¿aj¹c¹ obrazê, za dowód, ¿e siê tymi ludŸmi gardzi.Rano, nim jeszcze ruszyliœmy w dalsz¹ drogê, przyjecha³o dwóch misjonarzy,Holendrów — Albert i Johan.Wymêczeni, okryci kurzem chcieli jednak znaleŸæ siêw Soroti, ¿eby „zobaczyæ ludzi z wielkiego œwiata": dla nich, mieszkaj¹cych natych pustkowiach ponad dziesiêæ lat, Kampala sta³a siê ju¿ owym wielkimœwiatem.Do Europy nie je¿d¿¹, nie chc¹ zostawiaæ koœcio³a i zabudowañ misji(mieszkaj¹ gdzieœ pod sudañsk¹ granic¹).Boj¹ siê, ¿e po powrocie zastalibytylko go³e, spalone œciany.Tereny, na których pracuj¹, to sucha latem, azielona w porze deszczowej, rozleg³a, gor¹ca sawanna, wielka prowincja pó³nocno- wschodniej Ugandy, zamieszkana przez fascynuj¹cy wielu antropologów ludKaramod¿ong.Mieszkañcy Kampali mówi¹ o swoich pobratymcach z Karamod¿ong (tojednoczeœnie nazw¹ miejsca, ludu i osoby) z niechêci¹ i zawstydzeniem.Karamod¿ong chodz¹ nago i obstaj¹ przy tym zwyczaju, uwa¿aj¹c, ¿e cia³o ludzkiejest piêkne (rzeczywiœcie, s¹ to wspaniale zbudowani, roœli i szczupli ludzie).Ale ta ich opozycja ma i inne uzasadnienie: wszyscy Europejczycy, którzydawniej do nich docierali, szybko zapadali na zdrowiu i umierali.Karamod¿ongwyci¹gnêli wniosek, ¿e wobec tego ubiór powoduje choroby, ¿e ubraæ siê to tyle,co wydaæ na siebie wyrok œmierci (a samobójstwo w ich religii to najwiêkszywyobra¿amy grzech).St¹d zawsze panicznie bali siê ubrania.Amin, który uwa¿a³,¿e chodzenie nago kompromituje Afrykañczyków, wyda³ dekret nakazuj¹cy im nosiæubrania, a schwytanych nago, jego wojsko rozstrzeliwa³o na miejscu.Przera¿eniKaramod¿ong zdobywali, gdzie mogli, a to kawa³ek materia³u, a to koszulê lubspodnie, robili z tego zawini¹tko i nosili ze sob¹.Na wiadomoœæ, ¿e gdzieœjedzie wojsko albo ¿e w pobli¿u krêci siê jakiœ agent rz¹du, ubierali siê naten moment, ¿eby póŸniej z ulg¹ znowu siê rozebraæ.Karamod¿ong s¹ hodowcami krów i ¿ywi¹ siê g³Ã³wnie ich mlekiem.Spokrewnieni zIteso te¿ uwa¿aj¹ krowy za najwiêkszy skarb i za istoty mistyczne.Wierz¹, ¿eBóg da³ im wszystkie krowy œwiata i ¿e ich misj¹ dziejow¹ jest odzyskanie tychkrów W tym celu permanentnie urz¹dzaj¹ zbrojne wyprawy przeciwko s¹siednimludom.Najazdy te (po angielsku - cattle-raiding) to po³¹czenie wyprawy³upie¿czej, misji patriotycznej i obowi¹zku religijnego.M³ody cz³owiek, abyzdobyæ status mê¿czyzny, musi wzi¹æ udzia³ w cattle-raiding.Wyprawy te s¹g³Ã³wnym tematem rodzimych legend, opowieœci, mitów.Maj¹ one swoich bohaterów,swoj¹ historiê i mistykê.Ksi¹dz Albert opowiada, jak wygl¹da taka wyprawa [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl