[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jemu poda³em ró¿d¿kê.Spojrza³ nani¹ z roztargnieniem.Po­tem spojrza³ na szklany mia³.Myœla³.- Llameth zgin¹³.— To by³o stwierdzenie.- Rozumiesz.- To ty za³atwi³eœ wirus.Amnezjê siê ma, amnezjê, co? Kurwa, trzeba by³otakiego idioty jak ja.Chwyci³em go za ramiê — odskoczy³.- Wiem! - sykn¹³, przygryzaj¹c doln¹ wargê.- Wiem! Ty jesteœ Samurajem! TylkoSamuraj móg³by utrzymaæ, mimo przejœæ, iluzjê postaci, tylko jego nie z³ama³ybyBramy, tylko on mo¿e mieæ w³adzê nad wirusami! Tylko on jest nieœmiertelny;wszyscy przecie¿ wiedz¹: nigdy nie umar³, jest niezwyciê¿ony.Samuraj!Tak mnie zaskoczy³ absurdalnoœci¹ tego oskar¿enia, ¿e nie zdo³a³em nawetwykrztusiæ prostego zaprzeczenia.Ruszy³em ku niemu, ale ledwo post¹pi³em krok,on wyci¹gn¹³ i skierowa³ na mnie sw¹ ró¿d¿kê, która ponownie zap³onê³a na jednojego s³owo.- Szekalakk-szekulakk.Poczu³em, i¿ to zaklêcie, jakikolwiek by³by jego cel, jest w istocie skierowaneprzeciwko mnie i w myœli, poniek¹d instynktownie, ten drugi, szybszy,m¹drzejszy i bardziej doœwiadczony ja krzykn¹³: Nie!Na czo³o Santany wyst¹pi³ pot.- Wiedzia³em — mamrota³.- Wiedzia³em.Samuraj.Chryste Panie, ja.-Wygl¹da³, jakby zosta³ opêtany.- Co ty pieprzysz? Jaki Samuraj?!Ale on ju¿ przenika³ w inny œwiat — widzia³em go po­przez okno Bramy: wyspa najeziorze, trzciny, gniazdo czajek.Nie dogoniê go, tego by³em pewien; nie mam wprawy w tropieniu przez ci¹g, a onw ka¿dym heksagonie posia­da piêæ ró¿nych dróg ucieczki do wyboru, i on mawprawê.Nogi siê pode mn¹ ugiê³y.Usiad³em ciê¿ko w diamen­towym pyle.Cavalerr: upokorzenieZwa³y burzowych chmur, odegnane czarem Santany, majaczy³y daleko na horyzoncie.Wiatr usta³.Zrobi³o siê cieplej - s³oñce grza³o z letnim natê¿eniem.Siedzia³em na œrodku roziskrzonego szaleñczo kobierca i próbowa³em zebraæmyœli.Teoretycznie potrafi³bym wróciæ do Luizjany, nawet do Astro.Tylko po co?Santana zd¹¿y tam przede mn¹: za­stanê ju¿ odpowiedni komitet powitalny.Nieulega³o rów­nie¿ w¹tpliwoœci, ¿e i tutaj wkrótce pojawi¹ siê ³owcy.Ci¹g zosta³uwolniony od wirusa, z chwil¹ zniszczenia jednego z nich zgas³y wszystkieodbicia i teraz ka¿dy mo­¿e sobie swobodnie polowaæ na Adriana—Samuraja,atra­kcjê sezonu.Nazgul zapewne wyda taki rozkaz! Tak¿e je­œli nie uwierzySantanie — bo b³¹d w przypadku pomy³ki zbyt drogo by go kosztowa³: taka gratka,Samuraj uwiê­ziony na ich terytorium, sam jeden.Owe trzy wolne, leczkontrolowane przejœcia na ci¹gi graniczne, od teraz bêd¹ kontrolowane takdok³adnie, ¿e ju¿ w ogóle nikt siê przez nie nie przedostanie — wszak Samurajto mistrz iluzji! No jasna cholera.Co temu Santanie do ³ba strzeli³o? Có¿ jamam teraz pocz¹æ? Nieœmiertelny, ³adna mi pociecha; nieœmiertelny, ale nienietykalny.Zewnêtrze? Nawet wiem o nim ma³o.Zd¹¿y³em podj¹æ dwie decyzje - natychmiastowego od­dalenia siê od heksagonu iodprawienia mod³Ã³w dla uzy­skania od Allaha wizji-rady - gdy z Bramy za moimiple­cami wynurzy³ siê jakiœ cz³owiek, wyczu³em to przez za­wirowaniepowietrza.B³ysnê³a mi - i zaraz zgas³a — kwaœna myœl o Llamecie; lecz chocia¿ istotnieodradza³ siê on w tym ci¹gu, w wysokim œwiecie pe³nym obozów koncentracyjnych,co wiedzia³em od Klary — to i tak w ¿aden sposób nie zdo³a³­by wróciæ takszybko.Wiêc kto? Santana?Odskoczy³em w bok, obróci³em siê; rêka na g³owicy miecza.Ale to nie by³ Czarny ani Llameth, ani ¿aden znany mi gracz.- To tutaj, co? — mrukn¹³, zbieraj¹c z ziemi garœæ kry­szta³owych ziaren.Niespuszcza³ ze mnie oczu.Symulacyjna mapa genetyczna jego postaci musia³a byæ istnym amalgamatemgenotypów osobników wszy­stkich mo¿liwych ras œwiata, fenotyp si³¹ rzeczy nieodpo­wiada³ ¿adnej.Wysoki, szczup³y, zielonooki, jasnow³osy, sucho umiêœniony.Zbyt p³ynnie siê porusza³.Odziany by³ w dziwn¹ kombinacjê obcis³ego strojumyœliwskiego i lek­kich, orientalnych szat.Jego d³ugi, w¹ski miecz zdradza³pewne podobieñstwo do mieczy samurajskich.Niew¹tpli­wie mia³ wysokiewspó³czynniki, skoro zdo³a³ utrzymaæ, mimo przejœæ, tak¹ powierzchownoœæ.Arystokrata.- Widzia³eœ tych, co go za³atwili?- Kim jesteœ?Otrzepa³ d³onie i spojrza³ mi w oczy.- Cavalerr.Musia³ czekaæ na œmieræ wirusa gdzieœ w tym ci¹gu, inaczej nie zjawi³by siê takszybko.Jakie rozkazy dosta³ od Yerltvachoviciæa?Yerltvachoviciæ!- To ja jestem tym pozbawionym pamiêci nieœmiertel­nym od Santany -powiedzia³em.Wyliczy³em, i¿ do Cavalerra Czarny najprawdopodobniej nie zd¹¿y³dotrzeæ ze swymi paranoicznymi podejrzeniami.Zreszt¹ i tak nie mia³em wyboru.— Móg³byœ mo¿e zaprowadziæ mnie do Yerltvachoviciæa? Bardzo mi na tym zale¿y.Dziwnie to zabrzmia³o.Uœmiechn¹³ siê drwi¹co.- A Santana?- Co: Santana?- Wyrzuci³ ciê? Zacz¹³ nagle podzielaæ zdanie Nazgula, hê?Sk³ama³bym, tylko ¿e pojêcia nie mia³em, jakie k³am­stwo go uspokoi; k³amstwoposiada tê przewagê nad pra­wd¹, i¿ potrafi zadowoliæ obydwie strony, podczasgdy prawda najczêœciej nie zadowala ¿adnej — lecz by skutecz­nie ³gaæ, nale¿yznaæ te oczekiwania stron, a ja po pra­wdzie nie zna³em nawet w³asnych.- Twierdzi, jakobym by³ Samurajem - powiedzia³em.-Ze niby od pocz¹tku mamiê goiluzj¹; bo to ja zniszczy³em ten wirus.- Jak?- Sam nie wiem.No, zaprowadzisz mnie? Chcesz? Od­dam ci broñ.- Ty szukasz azylu.- Ten uœmiech; d³oñ na rêkojeœci, stopa w przedzie.Topali.- Tak.— Niczego ci nie mogê zagwarantowaæ, nawet tego, ¿e Yerltvachoviciæ w ogóle ciêprzyjmie, nawet tego, ¿e ciê wypuœci.- Zdajê sobie z tego sprawê — pochyli³em g³owê.Strzeli³ palcami i ca³e szk³o wirusa, niby stado kry­szta³owych d¿d¿ownic, wokamgnieniu wkopa³o siê w gle­bê i tak spulchnion¹ niedawnym wrzeniem.Wciszy.— Na wszelki wypadek — wyjaœni³ Cavalerr.- Nie chcemy przecie¿ niezdrowegozaciekawienia miejscowych okolic¹ heksagonów.Prawda?Miêdzy pionamiWiêc poprowadzi³ mnie: weszliœmy w Bramê; szala³a za ni¹ burza.Dalej, w tym ci¹gu — w bok i w górê.Na wysokoœci dwudziestego pierwszego wiekuprzedostaliœmy siê na drug¹ pó³kulê, do Brazylii, korzystaj¹c z b³yskawicznegolotniczego po³¹czenia; mieœci³ siê tam heksagon ci¹gu Black Two.W³aœnie zuwagi na mo¿liwoœæ szybkiego przemieszczania siê na du¿e odleg³oœci, dokonywanozwy­kle podobnych przeskoków w œwiatach wysokich [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl