[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To tyle co do „osiemnastu lat obowi¹z-kowej nauki", jakimi straszyli nas na Stargate.Inni ludzie grali w gry stolikowe, czytali, obserwowali podry-guj¹c¹ dziewczynê lub po prostu rozmawiali.By³ tam bar serwu-j¹cy sojê, kawê lub cienkie piwo w³asnej roboty.Ani œladu kartek¿ywnoœciowych; wszystko produkowane przez gminê lub naby-wane na zewn¹trz za talony przydzia³Ã³w.Z grupk¹ ludzi, którzy wiedzieli, ¿e Marygay i ja jesteœmyweteranami, zaczêliœmy dyskusjê o wojnie.Trudno opisaæ ichnastawienie.W abstrakcyjny sposób denerwowa³o ich to, ¿e idziena to tak wiele pieniêdzy podatnika; byli przekonani, ¿e Taurañ-czycy nigdy nie stanowili zagro¿enia dla Ziemi; jednak wiedzielirównie¿, i¿ niemal po³owa miejsc pracy na œwiecie w jakiœ sposóbjest powi¹zana z wojn¹, tak ¿e w razie jej zakoñczenia wszystkosiê zawali.Uwa¿a³em, ¿e i tak wszystko le¿y w gruzach, ale ja niedorasta³em w tym œwiecie.A oni nigdy nie zaznali „pokoju".Wróciliœmy oko³o pomocy, po czym Marygay i ja kolejnope³niliœmy dwugodzinn¹ wartê.Nastêpnego dnia rano ¿a³owa³em,¿e spa³em tak ma³o.P³ug by³ wielkim ostrzem na ko³ach, o napêdzie atomowym,z dwoma dŸwigniami sterowniczymi.Jednak silnik nie mia³ zbytwielkiej mocy; wystarcza³, aby maszyna powoli pe³z³a naprzód,jeœli lemiesz by³ zanurzony w miêkkiej ziemi.Nie trzeba doda-waæ, ¿e na tych piêciu akrach nieu¿ytków nie by³o wiele miêkkiejziemi.Lemiesz przesuwa³ siê kilka centymetrów, p³ug wi¹z³i buksowa³, a¿ go trochê popchn¹³em, po czym przesuwa³ siêo kolejne kilka centymetrów.Pierwszego dnia zaora³em jedn¹dziesi¹t¹ akra, a potem doszed³em do jednej pi¹tej dziennie.Praca by³a ciê¿ka i wyczerpuj¹ca, ale przyjemna.Mia³ems³uchawki s¹cz¹ce mi do ucha muzykê ze starych taœm z kolekcjiRicharda i ca³y zbr¹zowia³em od s³oñca.Ju¿ zaczyna³em myœleæ,¿e mogê tak ¿yæ zawsze, kiedy wszystko skoñczy³o siê.Pewnego wieczoru siedzieliœmy z Marygay w czytelni oœrod-ka rekreacyjnego, kiedy w oddali us³yszeliœmy odg³osy strzelani-ny.Uznaliœmy, ¿e lepiej wróciæ do domu.Nie uszliœmy po³owydrogi, kiedy strzelanina wybuch³a wzd³u¿ lewej strony drogi, a¿do oœrodka: skoordynowany atak.Musieliœmy zostawiæ roweryi poczo³gaæ siê rowem melioracyjnym, przy czym kule œwiszcza-³y nam nad g³owami.Drog¹ przemkn¹³ jakiœ ciê¿ki pojazd, strze-laj¹c na prawo i lewo.Minê³o dobre dwadzieœcia minut, zanimdotarliœmy do domu.Minêliœmy dwie farmy p³on¹ce jasnymogniem.By³em rad, ¿e nasza nie jest zbudowana z drewna.Zauwa¿y³em, ¿e nikt nie ostrzeliwuje siê z naszej wie¿y, alenic nie powiedzia³em.Kiedy biegliœmy do domu, zauwa¿yliœmyprzed nim cia³a dwóch obcych.Aprii le¿a³a na pod³odze; wci¹¿ ¿y³a, ale krwawi³a z setekma³ych ran od od³amków.Pokój sto³owy le¿a³ w gruzach; ktoœmusia³ wrzuciæ granat przez okno lub drzwi.Zostawi³em Mary-gay z jej matk¹ i pobieg³em z powrotem do wie¿y.Drabinka by³awci¹gniêta, wiêc musia³em wspi¹æ siê po s³upie.Richard siedzia³ pochylony nad karabinem.W bladozielonymœwietle noktowizora zauwa¿y³em idealnie okr¹g³¹ dziurê nadlewym okiem.Trochê krwi pociek³o mu grzbietem nosa i zastyg³o.Po³o¿y³em cia³o na pod³odze i zakry³em mu twarz moj¹ ko-szul¹.Napcha³em kieszenie magazynkami i wróci³em z karabi-nem do domu.Marygay usi³owa³a pocieszyæ matkê.Rozmawia³ycicho.Trzyma³a w rêku moj¹ œrutówkê, a na pod³odze obok le¿a³ainna.Kiedy wszed³em, Marygay podnios³a g³owê i rzuci³a miponure spojrzenie.Aprii szepnê³a coœ i Marygay zapyta³a:— Mama chce wiedzieæ, czy.tato bardzo siê mêczy³.Onawie, ¿e nie ¿yje.— Nie.Jestem pewien, ¿e nic nie poczu³.— To dobrze.— Zawsze to coœ.— Powinienem zamkn¹æ dziób.— Tak, todobrze.Sprawdzi³em okna i drzwi, szukaj¹c dobrego pola ostrza³u.Nie mog³em znaleŸæ stanowiska, na którym nie móg³by podkraœæsiê do mnie ca³y pluton wrogów.— Wyjdê na zewn¹trz i na dach domu.Nie zamierza³em wracaæ na wie¿ê.— Nie strzelajcie, chyba ¿e któryœ wejdzie do œrodka.Mo¿epomyœl¹, ¿e tu nikogo nie ma.Zanim wspi¹³em siê na darniowy dach, ciê¿ki pojazd wraca³drog¹.W celowniku widzia³em, ¿e jedzie nim piêciu mê¿czyzn,czterech w szoferce i jeden na pace — otoczony ³upami i trzyma-j¹cy karabin maszynowy.Chowa³ siê miêdzy dwiema lodówka-mi, ale mia³em go na muszce.Nie strzeli³em, nie chc¹c œci¹gaæna nas uwagi.Pojazd zatrzyma³ siê przed domem, sta³ przezmoment, po czym podjecha³ bli¿ej.Przednia szyba zapewne by³akuloodporna, jednak wycelowa³em w twarz kierowcy i odda³empojedynczy strza³.Kierowca podskoczy³, gdy pocisk zrykoszeto-wa³ z gwizdem, pozostawiaj¹c matow¹ gwiazdê pêkniêæ na pan-cernym plastiku, a facet z ty³u otworzy³ ogieñ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl