[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— W³aœnie dziœ rano dostarczono nam nowe ksi¹¿ki itrochê tu ciasno.Mo¿esz napiæ siê ze mn¹ kawy?— Jasne.Wzi¹³em sobie wolne popo³udnie za dobre sprawowanie.Wyszliœmy z ksiêgarni i poszliœmy na drug¹ stronê ulicy do „Prokica Dêli",gdzie zamówi³em kawê capuccino i kanapki z kie³kami.Nie wiem czemu, aleuwielbiam kanapki z kie³kami.Dañ Machin (niech go Bóg ma w swojej opiece)mawia³, ¿e to dlatego, i¿ zamieniam siê w konia.Usi³owa³em awansowaæ (jak touj¹³) z usuwania nawozu do produkcji nawozu.Jane usiad³a ko³o okna i patrzyliœmy, jak deszcz opryskuje ulicê.Zapali³empapierosa i zamiesza³emkawê.Ca³y czas patrzy³a na mnie bez s³owa, jakby wiedzia³a, ¿e chcê jej coœpowiedzieæ.— Œwietnie wygl¹dasz — odezwa³em siê.— Czas mija, a ty siê robisz z ka¿d¹godzin¹ coraz smaczniejsza.Upi³a ³yk capuccino.— Po to przyszed³eœ, ¿eby mi prawiæ komplementy?— Nie.Ale zawsze lubiê korzystaæ z okazji.— Wygl¹dasz na zmartwionego.— To widaæ?— Nadzwyczaj wyraŸnie.Rozsiad³em siê wygodnie na krzeœle z wiklinowym oparciem i wypuœci³em chmurêdymu.Nad g³ow¹ Jane, na œcianie, wisia³ plakat domagaj¹cy siê legalizacjimarihuany, s¹dz¹c jednak po zapachu, jakim przesi¹kniêty by³ bar „Prokica", itak na nikim tutaj nie sprawia³y wiêkszego wra¿enia obowi¹zuj¹ce prawa.Mo¿natam by³o wejœæ tylko na szklankê mleka i kanapkê z salami, a wyjœæ naæpanym.— Czy spotka³aœ siê kiedyœ z czymœ, co by³o tak konsekwentnie dziwne, ¿e nierozumia³aœ niczego?— Co chcesz powiedzieæ przez konsekwentnie dziwne?— No, czasem zdarzaj¹ siê dziwne rzeczy, prawda? Spotyka siê na ulicy kogoœ,kogo uwa¿a³o siê za zmar³ego, czy coœ w tym rodzaju.Jakiœ pojedynczy wypadek.Ale tu chodzi o sytuacjê, która zaczê³a siê dziwnie i która staje siê corazdziwniejsza.D³oni¹ zaczesa³a w³osy do ty³u.— To ciebie gnêbi?— Jane — powiedzia³em ochryple — to mnie nie gnêbi.Ja przez to mam takiegostracha, ¿e g³upiejê.— Chcesz o tym porozmawiaæ?— Tak, ale to doœæ absurdalna historia.Potrz¹snê³a g³ow¹.— Nie szkodzi.Mów.Ja lubiê absurdalne historyjki.Powoli, wci¹¿ przerywaj¹c i wyjaœniaj¹c, opowiedzia³em jej, co zdarzy³o siê wdomu Seumoura Wallisa.Mówi³em o oddychaniu, o wybuchu energii, o tym, jak DañMachin straci³ przytomnoœæ.Potem opisa³em scenê w szpitalu i straszne,gorej¹ce oczy Dana.Powtórzy³em te¿ jego dziwny szept: To serce, John, onowci¹¿ bije!Jane wys³ucha³a wszystkiego z powag¹ na twarzy.Potem po³o¿y³a na mojej d³oniswoje d³ugie palce.— Mogê ciê o jedn¹ rzecz zapytaæ? Nie obrazisz siê?Domyœla³em siê, co powie.— Jeœli myœlisz, ¿e usi³ujê zarzuciæ wêdkê i znowuciebie uwieœæ, to mylisz siê.Wszystko, co ci opowiedzia³em, wydarzy³o siênaprawdê, i to nie w zesz³ym miesi¹cu ani zesz³ym roku.To wydarzy³o siê tutaj,w San Francisco, wczoraj wieczorem i dziœ rano.To prawda, Jane, klnê siê, ¿eprawda.Siêgnê³a po moje papierosy.Poda³em jej swojego i odpali³a od roz¿arzonegokoniuszka.— To wygl¹da tak, jakby to coœ, ten duch, czy coœ innego, opêta³ogo.Tak jak w Egzorcyœcie.— Te¿ tak myœla³em.Ale g³upio mi by³o podsun¹æ tak¹ myœl.No bo, na litoœæbosk¹, takie rzeczy siê nie zdarzaj¹.— Mo¿e w³aœnie siê zdarzaj¹.To, ¿e nie przydarzy³y siê ¿adnemu z naszychznajomych, nie oznacza wcale, i¿ siê nie zdarzaj¹.Zgniot³em papierosa i westchn¹³em.— Widzia³em to na w³asne oczy i ci¹gle niemogê w to uwierzyæ.Siedzia³ tam na ³Ã³¿ku, i mówiê ci, Jane, jego oczy p³onê³y.To taki zwyczajny m³ody facet, którypracuje dla miasta i nosi w³osy obciête na je¿a, a wygl¹da³ jak wcieleniediab³a.— Co ja mogê zrobiæ? — zapyta³a Jane.Popatrzy³em przez okno barku na ludzi, którzy chowali siê przed deszczem.Niebomia³o dziwny siny kolor, a chmury p³ynê³y szybko nad dachami Brannan Street.Tego ranka, zanim poszed³em zobaczyæ Dana, dzwoni³em do Seymoura Wallisa, ¿ebysiê z nim umówiæ na oglêdziny domu.Zada³ mi dok³adnie to samo pytanie: Co jamogê zrobiæ? Niech¿e mi pan powie, co ja mogê zrobiæ?— Tak naprawdê to nie wiem.Ale mo¿e mog³abyœ pójœæ z nami dziœ wieczorem na teoglêdziny.Interesujesz siê trochê si³ami nadprzyrodzonymi, prawda? Duchami,ich dzia³aniem i tego typu rzeczami? Chcia³bym, abyœ zobaczy³a ko³atkê u drzwifrontowych domu starego Wallisa i niektóre ze znajduj¹cych siê tam sprzêtów.Mo¿e udzielisz jakiejœ wskazówki co do przyczyn tego wszystkiego.Nie wiem.— Czemu akurat ja? — zapyta³a spokojnie.— Przecie¿ s¹ lepsi znawcy okultyzmuode mnie.Ja tylko sprzedajê ksi¹¿ki o tym.— Ale chyba te¿ je czytasz?— Owszem, ale.Wzi¹³em j¹ za rêkê.— Proszê ciê, Jane, zrób mi tê przys³ugê i przyjdŸ.Dziœ odziewi¹tej wieczorem na Pilarcitos Street.Nie wiem dlaczego chcê, abyœ tam zemn¹ by³a, ale czujê, ¿e bêdziesz mi potrzebna.Naprawdê.Przyjdziesz?Jane dotknê³a twarzy koniuszkami palców, jakby chcia³a siê upewniæ, ¿eistnieje, ¿e wci¹¿ ma dwadzieœcia szeœæ lat i ¿e przez noc nie zamieni³a siê wkogoœinnego.— No dobrze, John, je¿eli naprawdê tego chcesz.Oczywiœcie, je¿eli tonie „rybka".Potrz¹sn¹³em g³ow¹.— Wyobra¿asz sobie parê o imionach John i Jane? Zak³adam zgóry, ¿e nic by z tego nie wysz³o.Uœmiechnê³a siê.— Ciesz siê, ¿e twoje nazwisko nie brzmi Niewiadomski.Poszed³em na Pilarcitos nieco wczeœniej.Poniewa¿ by³o pochmurno, zmrok zapad³szybciej ni¿ zwykle.Wokó³ posêpnego budynku przes³oniêtego deszczem gromadzi³ysiê cienie.Gdy sta³em na ulicy, s³ysza³em, jak w rynnach bulgocze woda iwidzia³em, ¿e mokry dach b³yszczy jak ³uska.Podczas takiej pogody i w takimmroku dom pod numerem tysi¹c piêæset piêædziesi¹t jeden zdawa³ siê zapadaæ iby³ to widok nieprzyjemny.Wskoczy³em jeszcze na chwilê do szpitala, ale pielêgniarka poinformowa³a mnie,¿e Dañ wci¹¿ œpi i nie ma w jego stanie zmiany.Doktor Jarvis korzysta³ zprzerwy, wiêc nie mia³em okazji porozmawiaæ z nim raz jeszcze.Ale przyodrobinie szczêœcia mia³ pojawiæ siê wieczorem i zobaczyæ na w³asne oczy, cosiê bêdzie dzia³o.Po drugiej stronie zatoki rozjaœnia³y niebo zygzaki b³yskawic, jakby siêprzechadza³y, potykaj¹c, na szczud³ach.Z oddali dobiega³o mamrotanie grzmotu.Si³a wiatru pozwala³a przypuszczaæ, ¿e za pó³ godziny burza rozpêta siê nadmiastem, i to nad nami.Otworzy³em bramkê i wszed³em na schodki prowadz¹ce do drzwi frontowych.Wgêstej ciemnoœci ledwo by³ widoczny zarys ko³atki, szczerz¹cej zêby nibywilko³ak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Ballard James Graham Fabryka bezkresnych snow(1)
- Ballard James Graham Ludzie Milenium(1)
- Ballard James Graham Zatopiony swiat
- Ballard James Graham Krolestwo nadchodzi(1)
- Ballard James Graham W pospiechu do raju
- Ballard James Graham Zbior opowiadan(1)
- Ballard James Graham Ludzie Milenium
- Ballard James Graham Wiezowiec(1)
- Arturo Perez Reverte The Fencing Master (epub)
- Conrad Joseph Opowiesci niepokojace. Opowiesc
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- miguel.keep.pl