[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzecz jednak w tym, panie redaktorze, że mój wyjazd do Sudanu nie był wcale przypadkowy.Rozumie pan? Nie był p r z y p a d k o w y!Pan Bieganek pokiwał smutnie głową, potem spojrzał na mnie tak bystro, jakby chciał mi zajrzeć w głąb duszy.- Z innym bym o tym nie rozmawiał, boby mnie wyśmiał.Panu powiem, bo pan jest morowy chłop.Niech mi pan wierzy, redaktorze, nie byłem nigdy przesądny, brzydzę się wszelkim zabobonem.Ale bywają rzeczy.bywają rzeczy, przed którymi i rozsądek musi skapitulować.Kiedy byłem małym dzieckiem, moja piastunka przez nieostrożność oblała mnie wrzątkiem.Oparzenie było ciężkie, ale wyleczyło się szybko i bez śladu.Wtedy moje stare ciotki orzekły, że to znak nieba, że moim przeznaczeniem będzie życie w gorących krajach.Moi rodzice śmieli się z przesądnych ciotek.I ja się śmiałem, kiedy rodzice mi o tym opowiadali, bo od dziecka nie znosiłem upału Ale sam pan widzi, że stare, przesądne ciotki miały rację.Takie jest moje przeznaczenie.Nienawidzę gorąca, lecz muszę żyć w gorących krajach.Zapewniam pana, redaktorze, że jeżeli powstanie nasz konsulat na równiku, to jako pierwszego wyślą tam Bieganka.Jeżeli sputniki zaczną latać na słońce, to Bieganek wyląduje na słońcu.Taki już mój los!- Niech pan nie przesadza, panie Bieganek - powiedziałem pośpiesznie, żeby zapobiec nowemu atakowi śmiechu.- W Sudanie nie jest tak strasznie.- Nie jest tak strasznie?! - w oczach referenta pojawiła się groza.- Co też pan mówi?! U nas w Egipcie.- Chciał pan powiedzieć: u nas w Finlandii - sprostowałem nieśmiało.- Unas w Egipcie - powtórzył z naciskiem pan Bieganek, jakby nie słysząc mego sprostowania - przynajmniej wieczorem było czym oddychać, można się było schronić przed upałem w pokoju.- Ale tu.Jego spocona twarz przybrała wyraz udręki.- Tu jest piekło!- A jak tam z pańską Norwegią? - spytałem, żeby go podtrzymać na duchu.- Jedzie pan do tej Norwegii czy nie?Bieganek machnął ręką.- Koledzy musieli podpuścić mi świnię, bo dotychczas nie ma żadnej odpowiedzi.Ale co tam mówić o Norwegii.Widać było, że wyjazd do Norwegii przestał być dla niego sprawą realną.Zapomniał nawet o ukochanej Finlandii.Obecnie - po przyjeździe do Sudanu - marzył już tylko o powrocie do Egiptu.W ten sposób gwarzyliśmy sobie z panem Biegankiem aż do wieczora.Kiedy nadszedł czas na kolację, wstaliśmy z łóżek i nieszczęsny referent zajął się doprowadzeniem do porządku swojej garderoby.Powtórzyła się moja własna historia sprzed dwóch tygodni.Pan Bieganek powiedział z zakłopotaniem:- Chciałbym oddać do prania bieliznę, bo jest zupełnie przepocona.- Ależ oczywiście - skoczyłem ochoczo - przyprowadzę panu posługacza.Wybiegłem na korytarz i obudziłem wysokiego, chudego służącego hotelowego, który zajmował się praniem bielizny.Z rozkoszą słuchałem, jak pan Bieganek tłumaczył Sudańczykowi, że musi jak najprędzej mieć bieliznę z powrotem, i jak Sudańczyk odpowiadał swoim sakramentalnym „bokra”.Potem udzieliłem memu towarzyszowi dokładnie takiego samego wyjaśnienia, jakie przed dwoma, tygodniami uzyskałem od Pawła.- Bokra znaczy po arabsku jutro, ale w Sudanie jest trochę inaczej.Zresztą sam pan zobaczy.Mówiąc to, czułem się jak stary doświadczony podróżny.Bo właśnie doświadczenia zaczyna się cenić dopiero wówczas, gdy można nimi imponować innym.Późnym wieczorem, po kolacji, święciliśmy uroczyście przyjazd pana Bieganka na tarasie hotelowym.Wieczorami taras „Grand-Hotelu” zmieniał się w najpopularniejszą kawiarnię Chartumu.Spotykał się tam cały miejscowy „wielki świat”.Widywało się wspaniałe, paryskie toalety pań z dyplomacji, eleganckie, czarne garnitury ministrów sudańskich, generalskie mundury, wytworne kolorowe galabije bogatych kupców.Na stolikach paliły się lampki w czerwonych abażurach, dokoła lampek wirowały roje maleńkich muszek „nemiti”.W ogóle było bardzo nastrojowo.Przy „polskim stoliku” zebrała się cała nasza kolonia: pan Bieganek, Paweł, ja oraz przedstawiciel'' ,,Metalexportu”, „Varimexu” i „Pagedu”.Zabawialiśmy się oczywiście kosztem nowicjusza.Ale tym razem ja byłem wodzirejem.Ja nie dopuszczałem nikogo do głosu.Ja straszyłem pana Binganka bilharcją, małymi krokodylami i „ubytkiem soli”.Nieszczęsny referent pochłaniał olbrzymie ilości lemon-squash soda i truchlał coraz bardziej.W momencie, kiedy namawiałem pana Bieganka, aby po raz trzeci sprawdził stan soli w organizmie, podszedł do mnie kelner z wiadomością, że jacyś dwaj ludzie czekają na mnie na ulicy.Początkowo myślałem, że to jakaś pomyłka, lecz kelner twierdził stanowczo, że nieznajomi domagają się redaktora z Bolandy.Trochę zaniepokojony zszedłem z tarasu.W nadbrzeżnej alei było już zupełnie ciemno.W mroku lśniły maski czekających przed hotelem limuzyn.Nad Nilem siedział nieruchomy, biały pielgrzym.Tajemniczy nastrój sudanskiego wieczoru podziałał na mnie onieśmielająco, zrobiło mi się jakoś nieswojo.Naraz z ciemności skoczyło ku mnie dwóch ludzi w białych dżibach.W ich czarnych twarzach połyskiwały groźne białka oczu.- Panie, tyś był dziś rano przy grobie Proroka? Tyś dał naszemu ojcu polski lek?Serce zabiło mi gwałtownie, z mego organizmu zaczęło w przyśpieszonym tempie ubywać soli.„Na pewno coś się stało - pomyślałem w popłochu, - Może pastylki były zatrute i Berber umarł? Teraz mahdysci przyszli się mścić.Trzeba wołać o pomoc”.- Lekarstwo bardzo dobre, panie - uśmiechnął się w mroku człowiek w dżibie.- Ojciec już się nie dusi.Daj więcej pastylek, panie.U nas w szpitalu nie ma.Uff! Odetchnąłem z ulgą.Jak mogłem w ogóle myśleć o podobnych bzdurach.Niech żyje przemysł farmaceutyczny! Niech żyje „Proasthmin” - symbol przyjaźni między czytelnikami ,,W pustyni i w puszczy” a mahdystami! Przecież ci mahdysci to zupełnie sympatyczni ludzie.Oczywiście, że dam im pastylki, dam im całą fiolkę.Sięgnąłem ręką do kieszeni, lecz naraz przypomniało mi się pytanie, którego w Omdurmanie nie odważyłem się zadać.Teraz była po temy świetna okazja.- Wytłumaczcie mi jeszcze jedną rzecz - powiedziałem do ludzi w dżibach.- Do grobu Proroka przychodzą po zdrowie ludzie ślepi, głusi, sparaliżowani, kalecy.Dlaczego więc Prorok nie dopomoże dozorcy swego grobu i nie wyleczy go z astmy?Nastąpiła chwila napiętej, denerwującej ciszy, Potem człowiek w dżibie powiedział:- Posłuchajcie, panie, to jest tak.Przychodzi do Proroka człowiek ślepy - Mahdi mu pomoże i ślepy człowiek widzi.Przychodzi do Proroka człowiek sparaliżowany - Mahdi mu pomoże i człowiek sparaliżowany chodzi.Tak to jest, panie.Ale przychodzi do Proroka człowiek z astmą - Mahdi mu nie pomoże.Astma - to dla Mahdiego za mała sprawa, panie.Wydało mi się, że w oczach człowieka W dżibie, przy tych ostatnich słowach, mignął jakiś figlarny błysk, lecz może było to tylko moje złudzenie.W każdym razie argumentacja do mnie przemówiła.Wyjąłem z kieszeni fiolkę z „Proasthminem” i wręczyłem ją uradowanym mahdystom.Ja również byłem uradowany.Ostatecznie postawiłem na swoim: wprowadziłem na rynek sudański produkt polskiego przemysłu farmaceutycznego.Z uczuciem dobrze spełnionego obowiązku wobec ojczyzny wróciłem na taras „Grand-Hotelu”, żeby dalej straszyć pana Bieganka różnymi okropnościami Sudanu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Anonim Polowalam na terrorystow
- Archer Jeffrey Tajemnica autoportretu
- Burgess Melvin Cpun
- Ranke Heinemann Uta Nie i Amen
- Cassandra Clare 03 Mechaniczna Ksiezniczka
- Lem Stanislaw Pamietnik znaleziony w wannie (2)
- Andre Norton Rok jednorozca
- Amanda Quick The River Knows (v5.0) (epub) i
- Annie Jones Sadie in Waiting (epub)
- Lederman Leon Teresi Dick Boska czastka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- conclusum.xlx.pl