[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz nie ma na to sił.W przedpokoju coś się dzieje.Ktoś chodzi głośno i ciężko, jak słoń.„Stefa-niakowa - przebiega jej przez myśl.Najchętniej by się schowała do mysiej nory.- Właściwie dlaczego ona mnie tak denerwuje? Czy tylko z powodu głosu przypominającego najcichszą z trąb jerychońskich? A może ta jej wieczna obecność w domu, w którym powinna być tylko mama, ojciec i Przemek.I ten wyrzut w lekko wyłupiastych oczach, wyraźnie mówiący, że należy pomóc mamie, zająć się bratem, obrać ziemniaki, kupić sól”.Drzwi do pokoju otwierają się ostrożnie.Stonoga unosi się na łokciu.- Jesteś? To dobrze.Muszę z tobą porozmawiać.- Pani? - Stonoga czuje narastającą złość.„Czego to babsko właściwie chce? Dlaczego ubzdurała sobie, że ma jakiekolwiek prawo, żeby mnie wychowywać!”Stefaniakowa przysiada na tapczanie, który trzeszczy ostrzegawczo.- Matka dostała list.od kolegi ojca.Stonoga siada z rozmachem.Z rozszerzonymi przerażeniem oczyma wpatruje siew okrągłą twarz o trzech podbródkach.- Stało się coś? Niech pani powie!Stefaniakowa naciąga przykrótką suknię na szeroko rozstawione kolana.- Ten Lejczak.mistrz na budowie, kolega twego taty pisze, że ojciec choruje.nie chce się przyznać przed matką.znaczy, nie chce was martwić.- To coś poważnego? Wypadek na budowie? - Stonoga czuje chłód w nagle spotniałych dłoniach.- Nie.Nic takiego.Żaden wypadek.Wrzód żołądka czy dwunastnicy.Powinien być operowany.- Tam? - Oczy Stonogi są okrągłe i jasne.- Chyba tak.Nie ma czasu na przewiezienie go do kraju.Tam jest szpital, w którym pracują polscy chirurdzy.Ale.- Mama musi jechać? - Stonoga oddycha jak po biegu na setkę.- Tak.To znaczy.nie musi.ale bardzo chce.- Zdaje się, że rozumiem - mruczy dziewczynka.Jakaś skórka koło paznokcia nie chce się dać odgryźć.- Czy mama.Stefaniakowa wstaje.Spod lekko napuchłych powiek patrzą uważne, badawcze oczy.- Nie.Ja sama chciałam ci to powiedzieć.Mama pojechała do firmy.Rozmówić się co i jak.Myślę.że ty.że my obie jakoś jej musimy pomóc.Stonoga kiwa głową.Naderwana skórka piecze, oblizuje więc palec.- Tak.Ona musi jechać.Ja zostanę z Przemkiem.Jakoś sobie damy radę.Tarcza telefonu obraca się niecierpliwie.Dwa razy palec myli numer.- Baśka? Tu Stonoga.Słuchaj.ja jutro nie przyjdę do budy, co? Głos Basi szeleści jak zwiędły liść.- Zwariowałaś? Agfa-color robi sprawdzian! Zapomniałaś?- Słuchaj uważnie.- Stonoga nie ma czasu na długie rozważania.Musi jakoś połatać ten czas, który jej pozostał.- Moja mama wyjeżdża do Libii.- Gdzie?- Do Libii! Ogłuchłaś, czy co? Ojciec jest chory.może będzie musiał pójść na operację.Powiedz Montezumie, że ja wszystko nadrobię.Stara, daj znać, co było na matmie, i wiesz.- Szczęka zamek przy drzwiach.Stonoga ścisza głos.- Muszę już kończyć, cześć!Odłożona słuchawka lekko opada na widełki.- Mama.ja już wszystko wiem.Nie martw się, no nic.Obie płaczą, rozmazując łzy.Za ich plecami staje zdumiony i przerażony Przemek.- A ja mam nowy latawiec! - Buzia dziecka krzywi się niebezpiecznie.Matka ociera oczy i uśmiecha się do najmłodszego.- To ładnie.Wyjeżdżam, synku.do taty.Zostaniesz tu.- Nie zostanę! - Przemek tupie nogami.- Ona mnie zamknie do kosza na brudną bieliznę! Ja nie chcę! Ja chcę z tobą!Stonoga ma ochotę trzepnąć go po wytartych na siedzeniu spodenkach.Już podnosi dłoń i zastyga w bezruchu.„Nie, nie tak! Nie wolno.Teraz my oboje.”- Nie wsadzę cię więcej do kosza.Przysięgam! Mały nie dowierza.- Na co przysięgasz?Stonoga rozgląda się bezradnie.Wzrok jej pada na ojcowski szalik wiszący jak zwykle na wieszaku.- Na to.Należy do taty.rozumiesz? To tak.jakby on ci przyrzekł.Mały poważnie kiwa głową.Wiatr rozchlapywał strugi deszczu.Drzewa mokły i wilgotniały w cieniutkiej zasłonie mgły, która powoli ogarniała ciemniejące miasto.Wczesny listopadowy zmierzch tu i ówdzie rozbłyskiwał już światłami przejeżdżających aut, smugami odbitymi na chodnikach z jasnych witryn sklepowych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl