[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To jest namiot materac, plecak i cały sprzęt potrzebny na kempingu.- Ciotka była wyraźnie zadowolona z siebie.- I pani to będzie dźwigać? - W głosie Kryśki brzmiała głęboka niewiara.- Ja? - zdziwiła się ciocia Tosia.- Rozpacz w kratkę z takimi pomysłami! Beniek będzie to wszystko nosił!No tak.W ten sposób można zajechać nawet do Honolulu.Rano zadzwonił dzwonek.Beata pobiegła otworzyć i stanęła jak wryta.Za drzwiami stał młody chłopak w dżinsach i wiatrówce.Jego krótko przycięte włosy pachniały fryzjerską pomadą.Tylko nos kwitł jak dawniej wspaniałym kalafiorem.- Be.Beniek? - wyjąkała zdumiona dziewczynka.- Co ty z siebie zrobiłeś? Paweeeł! - rozdarła się na cały głos.- Zobacz, kto przyszedł.- On mi się teraz nie podoba - oświadczył chłopiec przyglądając się z ukosa Beńkowi.- Starsza pani jest? - spytał osiłek kwaśno.- Bo ja przyszedłem po rzeczy.- Jestem, jestem! - dudniła ciocia Tosia wykopując nogą bagaże.Beniek przyjrzał się ciotce z uznaniem.Ze starszą damą w dżinsach łatwiej się pokazać na autostopie.- No, kochani - zahuczała w głąb mieszkania.- Bądźcie zdrowi i dziękuję za gościnę.Tato i mama patrzyli z lekkim przerażeniem na Beńka, który zarzucał na ramię ciężki plecak.- Ależ Tosiu, może lepiej pojedziecie pociągiem?Ciotka zaśmiała się hałaśliwie i pokiwała im ręką.- Pociągiem będę jeździć, jak będę całkiem stara.Beata stała przy drzwiach z łzawą miną.- Ale jak wrócisz, to do nas przyjdziesz, co Beniek?- No! - zachłysnął się ze szczęścia osiłek.- Musowo.Kiedy za ciocią zamknęły się drzwi, mama usiadła na krześle.- Skąd u niej taki pomysł? Opieka nad tym chłopakiem nie jest wcale łatwą sprawą.- On miał być dla ciebie! - szlochała Beata.- znalazłam go sama! Taki margines społeczny, którego ty miałaś naprawić!- W ramach praktyki pedagogicznej - uśmiechnął się tato.- Właśnie - wyjąkała Beata i wytarła nos.- Nic nie szkodzi, kochanie.- Mama przytuliła płaczącą.- Skutek i tak został osiągnięty.- I ciocia Tosia wyjechała! - powiedział miękko Leszek.To nie było bez znaczenia.Nadszedł dzień maminego egzaminu.Od rana deszcz lał jak z przysłowiowego cebra.Mokły ulice, psy, żółte nagietki na klombie i mókł Leszek stojący od rana pod balkonem pierwszego piętra.Musiał tam stać, ponieważ ruda Agata właśnie wróciła, i przyszła tu dziś do przyjaciółki swojej ciotki, o czym uczciwie doniósł mu Krzysiek.A że padał deszcz? Trudno.W mieszkaniu mama chodziła jak błędna z kąta w kąt.- Nie denerwuj się - pouczała ją Agnieszka.- Przecież zdałaś wszystkie pozostałe egzaminy! Zrobić ci herbaty?Bąble siedziały w kącie na podłodze z zafrasowanymi minami.- Ty - szeptała Beata do Pawła - czy ten kwadratowy coś pomoże?- Musi! - Paweł był optymistą.- Przecież on sam będzie Mufkę egzaminował!Wreszcie mama wyszła.Przedpołudnie ciągnęło się jak guma do żucia.Agnieszce wszystko leciało z rąk.Bąble cichutko bawiły się w kajucie.Albo udawały, że się bawią.Tylko Leszek mókł.Widocznie wizyta rudej Agaty w mieszkaniu na pierwszym piętrze trwała bardzo długo.Ojciec przyszedł z pracy już o pierwszej.Z teczki wystawała srebrna szyjka opasłej butelki,- To szampan - powiedział i zapalił papierosa.Siedzieli bez ruchu na tapczanie w dużym pokoju.Rządkiem, jak jaskółki na drucie telegraficznym: tato, Agnieszka, Bąble.O drugiej po południu dołączył Leszek.Zmoknięty, ale szczęśliwy.Agata wychodząc z klatki schodowej raczyła go zauważyć.I nawet pozwoliła odprowadzić się do domu.Znów siedzieli nieruchomo, tylko Bąble od czasu do czasu coś do siebie poszeptywały.- To jest nie do wytrzymania! - powiedział Tato i zapalił nowego papierosa.Popielniczka po brzegi pełna już była niedopałków.O trzeciej zazgrzytał w zamku klucz.- Mufka! - wyszeptało pięć zmartwiałych ust.Mama weszła.Nie, frunęła raczej jak ptak radosny, bo wypuszczony z klatki.- Zdałam! Na piątkę!- Hurrrra! - wydobyło się z pięciu zachrypniętych gardeł.Potem już strzelił korek od szampana o mało nie trafiając w lampę u sufitu, padano sobie w objęcia, całowano się, tańczono.- Jedno jest tylko dziwne - uszczęśliwiona mama na chwilę przysiadła.- Profesor Leski normalnie pyta po kilka osób równocześnie.Trwa to od godziny do dwóch.Ale mnie wywołał samą.I pytał mnie chyba o czterdzieści minut dłużej niż innych.Nikt tego nie mógł zrozumieć!Bąble spojrzały na siebie ze zgrozą.Więc to tak? Więc ich ingerencja na nic się nie przydała? Odniosła skutek odwrotny?Zabrzęczał dzwonek.Wszyscy spojrzeli zdziwieni.Kto to mógł być?- Ciotka Tosia wróciła! - jęknął Leszek.W drzwiach stała zmieszana pani Helena.W ręku trzymała paczkę.Na widok mamy zdziwienie odebrało jej na chwilę mowę.- Prze.przepraszam państwa, ale szukam Beaty.- Pani docent ją zna? - zdziwiła się z kolei mama.Bąble wyglądały jak dwa wrośnięte w ziemię, ogrodowe krasnoludki.- A więc to pani jest matką bliźniaków? - W jej głosie drżał śmiech.- Ja mam dla nich podarunek.- zawahała się na moment - od profesora Leskiego.Bąble bez skutku dawały jej tajemnicze znaki, z których może coś zrozumiałby Marsjanin, ale nie pani Helena.- Skąd wy znacie profesora? - Mama była jednym wielkim znakiem zapytania.- Przede wszystkim poproś panią docent do pokoju - włączył się przytomnie tato.Kiedy wszyscy usiedli, rozmowa potoczyła się już gładko.Szybko wyjaśniono sprawę przyjaźni Pawła i Beaty z panem Arkadiuszem, ojcem pani Heleny.Kiedy jednak doszło do wyjaśnień w sprawie wizyty Bąbli na uniwersytecie, ojciec zaczął się kręcić na krześle.Podejrzenie rosło w nim jak drożdże w świeżym cieście.- Po co tam poszliście?- Na wywiadówkę - odparła odważnie Beata.- Pani Helena powiedziała kiedyś, że profesor to lubi.- Chcieliśmy pomóc mamie - dorzucił Paweł.Obie panie uniosły wzrok ku sufitowi.Nie miało sensu wyjaśniać Bąblom, że to wszystko ogromnie pogmatwało sprawę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl