[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Może panicz potrzebuje parasola?– Nie, dziękuję, Cecylio.– Strasznie mi przykro, paniczu Danielu – powtórzyła dziewczyna.Uśmiechnąłem się albo wydawało mi się, że się uśmiechnąłem.– Nie przejmuj się, Cecylio.Drzwi zamknęły się za mną, wypychając mnie w cień.Stałem przed nimi jakiś czas, a następnie powlokłem się schodami w dół.Deszcz ciągle i nieubłaganie padał.Ruszyłem w dół ulicy, dotarłszy do skrzyżowania, zatrzymałem się i obejrzałem.Spojrzałem w górę, ku oknom mieszkania Aguilarów.W oknie odcinała się sylwetka Tomasa mojego niegdyś przyjaciela.Spoglądał na mnie nieruchomo.Pomachałem mu ręką.Nie odpowiedział.Po paru sekundach odszedł w głąb pokoju.Stałem na ulicy z pięć minut, łudząc się, że jeszcze raz podejdzie do okna, ale bez skutku.Deszcz wycisnął mi łzy.Odszedłem w deszczu i łzach.42W drodze powrotnej do księgarni przeszedłem na drugą stronę przy kinie Capitol, gdzie dwóch malarzy stojących na rusztowaniach z niedowierzaniem przyglądało się, jak świeżo wymalowany plakat rozpływa się w ulewie.Już z daleka dawało się dostrzec stoicki posąg kolejnego tajniaka, pełniącego wartę przed księgarnią.Gdy doszedłem do sklepiku don Federica Flaviá zauważyłem, że zegarmistrz wyszedł na próg i przygląda się ulewie.Na jego twarzy wciąż dostrzec można było blizny po ostatniej wizycie w komisariacie.Miał na sobie nieskazitelny garnitur z szarej wełny, w dłoniach trzymał papierosa, którego nie spieszył się zapalić.Przesłałem mu ręką pozdrowienie, odwzajemnił je uśmiechem.– Czy masz coś przeciwko parasolom, Danielu?– A czy jest coś piękniejszego od deszczu, don Federico?– Jest, zapalenie płuc.No, chodź, wejdź do środka, to twoje cudo już jest naprawione.Spojrzałem nań, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.Don Federico z kolei spoglądał na mnie badawczo z nieodmiennym przez cały czas uśmiechem.Przytaknąłem jedynie i wszedłem za nim do bazaru tysiąca cudów.Ledwo znaleźliśmy się wewnątrz, podał mi małą papierową torbę.– No, zmykaj już, bo ten strach na wróble sprzed księgarni oka z nas nie spuszczał.Zerknąłem do torby.W środku była książeczka oprawna w skórę.Książeczka do nabożeństwa.Książeczka do nabożeństwa, którą Fermín miał w rękach, kiedy widziałem go ostatni raz.Don Federico, popychając mnie w stronę wyjścia, przysłonił mi usta dłonią w geście potwierdzenia i poważnego ostrzeżenia zarazem.Gdy ponownie znaleźliśmy się na ulicy, odzyskał pogodny wyraz twarzy i pożegnał się donośniejszym nieco głosem.– I żebyś nie forsował kluczyka przy nakręcaniu, bo znowu pęknie sprężyna.Będziesz pamiętał?– Będę uważał, don Federico, dziękuję bardzo.Oddaliłem się, czując w żołądku gulę rosnącą w miarę zbliżania się do tajniaka pilnującego księgarni.Zbliżywszy się doń, pozdrowiłem go tą samą ręką, w której trzymałem torebkę od don Federica.Policjant nie okazał najmniejszego zainteresowania nią.Wszedłem do księgarni.Ojciec stał za kontuarem, jakby od mojego wyjścia w ogóle się stamtąd nie ruszył.Spojrzał na mnie zakłopotany.– Słuchaj, Danielu, jeśli chodzi o to przedtem.– Daj spokój.Miałeś rację.– Trzęsiesz się cały.Nie zdążyłem nawet przytaknąć, bo natychmiast poszedł po termos.Skorzystałem z tego, żeby zamknąć się w małej toalecie na zapleczu księgarni i sprawdzić książeczkę do nabożeństwa.Trzepocąc jak motyl, uleciała z niej karteczka od Fermina.Złapałem ją w locie.List napisany został na przezroczystej niemal bibułce do skręcania papierosów, drobniutkim maczkiem, który dawało się odczytać, wyłącznie po rozciągnięciu liściku pod światło.Danielu, przyjacielu!Proszę nie wierzyć w ani jedno stówo z gazet o morderstwie Nurii Monfort.Jak zawsze jest to zwykle kłamstwo i jawne oszczerstwo.Ja jestem zdrów, nic mi nie grozi, ukrywam się w bezpiecznym miejscu.Proszę mnie nie szukać i nie wysyłać listów.Ten list po przeczytaniu należy zniszczyć.Nie musi pan go połykać, wystarczy go spalić albo podrzeć.Nawiążę z panem kontakt, odwołując się do właściwego mi sprytu i życzliwości osób trzecich.Błagam o przekazanie ekstraktu niniejszego listu, z zachowaniem daleko idącej dyskrecji i z użyciem szyfru, mej ukochanej.Proszę nic nie robić.Pański przyjaciel, trzeci człowiek.FRdTZacząłem od nowa czytać liścik, kiedy ktoś nagle mocno zapukał do drzwi ubikacji.– Można? – rozległ się nieznajomy głos.Serce skoczyło mi do gardła.Nie mając pojęcia, co w tej sytuacji robić, zgniotłem zapisaną bibułkę i włożyłem do ust.Pociągnąłem za łańcuszek i wykorzystałem huk spuszczanej wody, by szybko przełknąć papierową kuleczkę.Miała smak wosku i sugusa.Otworzywszy drzwi, natknąłem się na gadzi uśmiech tajniaka, który przed chwilą jeszcze stał jak słup przed księgarnią.– Proszę wybaczyć.Ja nie wiem, czy to przez słuchanie przez cały dzień tego deszczu, ale zaraz się zsikam, żeby nie rzec, że się.– Ależ jeszcze tego by brakowało – odparłem, przepuszczając go.– Proszę śmiało korzystać.– Bardzo panu dziękuję.Tajniak, który w świetle żarówki zdał mi się małą łasicą, zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół.Jego spojrzenie, obmierzłe jak kanał ściekowy, spoczęło na książce do nabożeństwa w moich rękach.– Wie pan, ja bez czytania ani rusz – wyjaśniłem.– Ze mną jest tak samo.A później gadają, że Hiszpan nie czyta.Może mi pan pożyczyć?– Na rezerwuarze leży książka ostatniego laureata Nagrody Krytyki – uciąłem.– Lektura obowiązkowa.Oddaliłem się jak gdyby nigdy nic i dołączyłem do ojca, który przygotowywał mi kawę z mlekiem.– A ten co? – zapytałem.– Zarzekał się, że się zaraz zesra [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl