[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak oprzytomnieje, musi powiedzieć, że ma dość.Dopóki nie powie, walka się nie skończyła.Ludzie popatrzyli na mnie jak na psa, który obnażył kły i warczy.Cofnęli się posłusznie.Dobrze mi to zrobiło.Z trudem utrzymywałem się na nogach, czekając.Chwytałem oddech pełnymi haustami.Miałem tyle siły co niemowlę.W głowie mi szumiało.Ramiona zwisały bezwładnie.Ogarnęły mnie mdłości, chciało mi się wymiotować.Ale jakoś zdołałem ustać, chociaż się chyba chwiałem.Wreszcie Jim się poruszył.Przewrócił się na plecy.Wyglądał okropnie, twarz spuchnięta i umazana krwią, wargi nabrzmiałe.Gestem ręki przywołałem Ryszarda i jednego z tych, co stali najbliżej.Jim otworzył oczy.- Czy chcesz dalej walczyć? - zapytałem.Czy zdołałbym pod nieść rękę do ciosu, gdyby Jim powiedział „tak”, sam nie wiem.Z jego przekrwionych, szklistych oczu wyzierała nienawiść.- Nie dzisiaj - wyseplenił przez zapuchnięte, bezzębne war gi-- Masz dość? - zapytałem.Milczał przez chwilę.- Mogę ci dać jeszcze jedną porcję tego samego - powiedziałem chełpliwie, starając się mówić pewnym, mocnym głosem.- Dość.- powiedział i przewrócił się znowu na twarz.Szedłem, potykając się, do stawu.Ryszard i Heale podtrzymywali mnie, pomogli ściągnąć koszulę.Woda była brudna, ale przez chwilę widziałem w niej odbicie swojej twarzy.Niewiele lepiej wyglądałem od Jima.Tyle tylko, że nie straciłem zębów.Ale to nie miało znaczenia, jak wyglądałem.I nawet nie miało znaczenia to, że pokonałem Jima w uczciwej walce, o ile „łap, jak się da” może być uczciwą walką.Tylko to się liczyło, że teraz w oczach bandy byłem lepszy od Jima.Teraz pójdą za mną wszędzie.O to walczyłem.Rozdział XIIICzarne kocięOpisywanie tej walki z Jimem Derrimanem zmęczyło mnie prawie tak jak sama walka.Dopiero teraz zobaczyłem, że brak tu jeszcze pewnych wyjaśnień.Ale jeśli pozwolicie, to wyjaśnienia dodam teraz, a do tamtego rozdziału już nie będę wracał.Jakim sposobem kuter straży celnej wpadł na trop naszego wyładunku i skąd tak szybko nadjechali żołnierze? Dowiedziałem się później.Władze w Whitstable posłyszały o wyładunku, którego oczekiwał Lambton w zatoce Herne.Dopilnowano nadzorcy, żeby wypełnił, co do niego należało.Uprzedzono wojsko, wysłano kuter, który krążył po morzu.Ale statek, na który Lambton czekał, dostrzegł kuter, zwietrzył niebezpieczeństwo i zwiał.A tymczasem na kutrze spostrzeżono płynący do nas slup i przesygnalizowano do zatoki Herne.Żołnierze pogalopowali drogą wzdłuż wybrzeża.Kuter oddał dwa strzały armatnie, by im wskazać miejsce lądowania.Oczywiście, Jim nie wiedział o tym wszystkim.Ale, podobnie jak Ryszard, odgadł, że strzały armatnie muszą być przede wszystkim umówionym sygnałem.Sprytnie to wykombinował.Czekał na swoją szansę, a ja mu ją dałem.No cóż, teraz możemy powrócić do dalszego ciągu opowieści.Jim odszedł, jak tylko wziął swoją część w rozdziale zysku.Nie wyrzekł ani słowa do żadnego z nas, nawet do Grindleya.Gdy oddalił się już o jakieś sto jardów, Grindley popatrzył na otaczających go ludzi.Kilku odwróciło się od niego, nikt nie chciał spojrzeć mu w oczy.Wymknął się chyłkiem, idąc paręset jardów za Jimem.I tak, wciąż w tej samej odległości jeden od drugiego, znikli nam z oczu.Coś mnie ścisnęło za gardło.Ryszard potrząsnął głową.On, Jim i ja z ojcem przeżyliśmy razem kawał czasu, wygrzebywaliśmy się wspólnie z różnych tarapatów.Z naszej kornwalijskiej drużyny zostaliśmy teraz tylko my dwaj z Ryszardem.Miałem pełne ręce roboty.Nadzorca wziął kurs na nas, że tak powiem.Zdecydowaliśmy z Ryszardem, że muszę złożyć mu wizytę.Gdy wchodziłem do budynku urzędu celnego, przewidujący Ryszard włożył mi do kieszeni kawałek kredy.Nadzorca wyglądał na posępnego i niemiłego człowieka.Sądząc po jego tuszy, domyśliłem się, że pewno choruje na wątrobę.- Mam pewne informacje o przemytnikach - - zacząłem.Jednocześnie napisałem kredą na stole:„Ile”?Był to uświęcony zwyczajem sposób załatwiania tych spraw.Ściany mają uszy, ale nie mają oczu.- Owszem, przydadzą nam się wasze.- i napisał niezbyt pewną ręką:„250 Ł miesićcznie”.Skrzywił usta w czymś, co miało być uśmiechem pełnym nadziei, i starł rękawem stół.- Mogę przyprowadzić świadka - powiedziałem, pisząc: „Za dużo”.Byliśmy nieliczną bandą, nie miewaliśmy dużych wyładunków.Łapówki musiałem płacić z własnego udziału w zyskach.Taki był zwyczaj.Dobry zwyczaj - przywódca starał się o to, by nie przekupywać niepotrzebnie ani nie dawać za dużo.Nadzorca zmarszczył gniewnie brwi.Przeholował.Połowę sumy, którą wymienił, byłbym mu dał.Ale uparł się i nie chciał ustąpić.„Ani szylinga mniej” - napisał, a jednocześnie rzekł:- Nie trzeba świadków.Gdybyśmy doszli do porozumienia kazałby mi następnego dnia przyprowadzić świadka - to znaczy przynieść pieniądze.Jeśli nie możesz ich przekupić, spróbuj nabić w butelkę.Zacząłem więc kombinować, co by tu wymyślić.Towarzysze z bandy opowiadali cuda o mojej walce z Jimem Derrimanem.W okolicach Reculver każdy gospodarz i rybak słyszał o tym.Okazywano mi jeszcze więcej przyjaźni i sympatii niż zazwyczaj.Dlaczego ludzie tak wysoko cenią umiejętność pokonania przeciwnika w walce wręcz? Czego dowodzi takie zwycięstwo? Bądź co bądź, kułem żelazo póki gorące.Odwiedzałem gospodarzy, wdawałem się z każdym w pogawędkę, brałem za widły i pomagałem wyrzucać obornik.Stawiałem piwo w oberży.Wszyscy oni już i tak byli wmieszani w szmugiel - kupowali kontrabandę, wypożyczali konie i wozy, a ich synowie przyłączali się do bandy.Popierała nas cała okolica.Świadomość tego dodawała nam, przemytnikom, otuchy.Gdy ludność jest po jego stronie, gotowa ukrywać kontrabandę i pomagać, przemytnik może wygrać.Jak Robin Hood.Nadzorca serdecznie pragnął dostać nas w swoje łapy.Złościł się, ponieważ ominął go - z jego własnej winy - stały przypływ gotówki do mieszka.Ale nie miał żadnej szansy.Zaaplikowaliśmy wiele z dawnych forteli ojcowskich, a i sporo nowych.W bandzie zapanował świetny humor.Każdy wiedział, co ma robić, wykonywał to chętnie i sprawnie.Ja byłem pewny, że gdyby nawet nadzorca nas w końcu przyłapał, dałby się jednak przekupić.A jeszcze pewniejszy byłem tego, że w tej okolicy nikt nie potrafi zgromadzić dwunastu sędziów przysięgłych, którzy by nas skazali.Zarabialiśmy grube pieniądze i wydawało się, że nic w ogóle nie stanie na przeszkodzie.I nagle nasze jasne niebo zaciemniła bardzo groźna chmura.Przemyt w całym kraju rozrósł się na taką skalę, że rząd postanowił zrewidować swoje metody.Postanowiono zarządzić ściąganie cła nie w portach, lecz w magazynach i składach kupców.Kontrola mogła być wtedy znacznie skuteczniejsza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom 36 Magiczny Księżyc
- Baxter George Owen Drewniana bron
- Catherine George Sarah's Secret
- Orwel George Folwark Zwierzęcy
- George Orwell Rok 1984 (2)
- Antologia SF PNF 003 Podroz na Ksiezyc(1)
- Anonim Oko Ksiezyca Ksiega bez tytulu
- Clifford Francis Ciemna strona ksiezyca
- ROMANS WSZECHCZASÓW (2)
- Boyd William Jak lody w sloncu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- agraffka.pev.pl