[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mile poruszony tymi dowodami uznania, złośliwie cieszył się na myśl, że zawdzięczał tak wielką sławę jedynie sprytnemu podstępowi.Oczywiście rozumiał, że wdał się w niebezpieczną grę.Wiedział, że broń, którą się popisuje, jest drewnianą bronią blagi.Aby więc dorosnąć do własnej sławy, wyjeżdżał codziennie sam jeden i w głębi puszczy wprawiał się w strzelaniu z colta.Wiedział, że w ciągu krótkiego czasu nie nauczy się wiele, robił jednak, co mógł.On sam także strzelał nieźle, ale daleko mu było do błyskawicznego wychwytywania rewolweru zza pasa i automatycznej już niemal celności strzału, do jakiej doszli okoliczni farmerzy.Nie łudził się też ani na chwilę, że gdyby kiedykolwiek wykryty miał być jego podstęp, byłoby niechybnie po nim.Pozostawał tedy na farmie, śledząc z niepokojem, czy nie pojawią się u kogoś pierwsze oznaki przeniknięcia jego gry.Czekał także na sprzyjającą okazję przynaglenia Jacqueline do dania mu wyraźnej odpowiedzi i wyznaczenia daty ich zaślubin.Czuł, że najwyższy czas rozmówić się z młodą dziewczyną i postawić sprawę jasno.Nadarzona okazja okazała się jednakże jak najbardziej niefortunna.Wyjechał z domu Stoddardów, jak zwykle, bezpośrednio po śniadaniu, kierując się od razu ku niewielkiej kotlince, którą upatrzył sobie już od dawna na miejsce ćwiczeń.I tego dnia, znalazłszy się w zagłębieniu otoczonym ze wszystkich stron skałami, dzięki czemu echo strzałów nie mogło tak swobodnie rozlegać się po okolicy, zaczął realizować ustalony na dziś zestaw zadań.System jego polegał na umieszczaniu na szczycie białego głazu drobnych, ciemnych ułomków skał, do których celował cofając się i podjeżdżając konno do przodu, czasem nawet odwracając się plecami do celu, a potem z szybkością strzały wykręcając się w siodle i dając błyskawicznie ognia.Często przeskakiwał galopem obok celu, który sobie wyznaczył, i strzelał w pędzie, przy czym udawało mu się trafić mniej więcej raz na dziesięć prób.Nagle, w największym rozognieniu spowodowanym kilkoma z rzędu chybionymi strzałami, zerknąwszy przypadkowo w górę ujrzał Jacqueline przyglądającą mu się z zainteresowaniem, a zarazem z wyraźnym zdziwieniem.Na chwilę serce doktora Aylarda przestało bić w piersi.Chełpił się wszak, że jego zdolność posługiwania się bronią jest tak z nim zrośnięta, że już nie wymaga dalszej wprawy.Przeraziło go więc ujawnienie, że bynajmniej tak nie jest.Co gorsza, gdyby stało się to powszechnie wiadome, wtedy pierwszy lepszy z Morne’ów czy Pattisonów rozprawiłby się z nim od razu.Podtrzymywały go dwie nadzieje jedynie.Pierwsza polegała na tym, że gdyby nawet Jacqueline dostrzegła jego brak zręczności, nie wydałaby go z sekretu.Druga, śmielsza, pozwalała mu się łudzić, że młoda dziewczyna zbyt była daleko, aby móc rozeznać, co jej przyszły robi tam na dole.Jacqueline zamierzała wycofać się ze swego punktu obserwacyjnego, gdy nagle spostrzegła, że Aylard ją widzi.Pozostała zatem na miejscu, a on tymczasem spiął konia ostrogą i popędził w górę po stromym zboczu, aby znaleźć się obok niej.- Podpatrzyła mnie pani! - zawołał ze śmiechem.- Dziwi się pani prawdopodobnie, że jednak uważam za właściwe wprawiać się po trochu.Spojrzała mu prosto w oczy z lekkim uśmiechem, który zdradził mu, jak dobrze jest zorientowana.Zaczerwienił się mimo woli, domyślając się, czym musiało być dla niej to odkrycie.Bo przecież na pewno zastanawiała się w jaki sposób mając tak małą wprawę w obchodzeniu się z bronią, mógł odważyć się na zaatakowanie Wielkiego Jima?! A tym bardziej, jakim cudem u licha udało mu się pokonać człowieka mającego sławę niezwyciężonego?O, gdyby umiała odnaleźć klucz do wyjaśnienia sobie tej zagadki, gdyby mogła wiedzieć, że wykorzystał fizyczną ułomność nieszczęśliwego człowieka, jak głęboko, jak bezbrzeżnie pogardzałaby nim! Na razie czuł jednak, że okrył się jeszcze większą zagadkowością w jej oczach.Postanowił przypuścić do niej szturm, korzystając z pierwszego momentu jej stropienia.- Panno Jacqueline! - zaczął, przysuwając swojego konia tak blisko do jej wierzchowca, że oba otarły się nieomal o siebie.- Czas płynie szybko, minęły już tygodnie, a my oboje jesteśmy równie dalecy od najważniejszego punktu, jak w dniu śmierci matki pani.Czy nie uważa pani, że należy postanowić coś ostatecznego w tej sprawie?.Zauważył, że silnie pobladła i zamiast zwrócić się w jego stronę, nie odrywa oczu od linii widnokręgu.- Nie wiem - rzekła wreszcie.- Rozumiem oczywiście, co pan ma na myśli, jest jednak coś takiego, co muszę panu wyjawić, panie Clintonie.Skinął głową, usiłując pokonać spazm lęku, zaciskający mu krtań.- I cóż to takiego, panno Jacqueline?- Nie wątpi pan chyba, że uszanuję wolę mojej matki?- Oczywiście, że nie wątpię.- Jeżeli więc życzeniem pańskim naprawdę jest poślubienie mnie, będę musiała dotrzymać danego jej słowa.Ale.Aylard zagryzł niecierpliwie usta, opanował się jednak, aby zobaczyć, co dalej nastąpi.- Chcę jednak, aby pan wiedział, jeśli poślubię pana, że.nie żywię do pana takich uczuć, na jakie miałby pan prawo liczyć.Uczciwość nakazuje mi wyznać to panu szczerze, aby zapobiec krzywdzie, która niezasłużenie mogłaby pana spotkać, gdyby miało się okazać, że nasz związek był zasadniczym błędem ze strony nas obojga.Kiedy wreszcie zdobyła się na wypowiedzenie tych słów, podniosła głowę spoglądając mu błagalnie w oczy.Rozumiał aż nadto dobrze jej intencje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl