[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oddała jego pocałunek z powagą, która była dla niego czymś nowym.- Nie możemy zapalić światła? - zapytał.- Nie.- Lubię patrzeć.Definitywne „nie”.- Czy w tym pokoju są okna?- Zaciągnęłam kotary.- Rozsuńmy je.Jest pełnia księżyca.- Wolę nie.Przejęła inicjatywę, zmieniła pozycję i przyciągnęła go do siebie.Leżeli teraz przytuleni twarzą do siebie.Chesser nie był zanadto podniecony, nawet w części tak, jak poprzednio.Poczuł się oszukiwany.Był tak bardzo przyzwyczajony do kochania także oczami.Ponownie wymienili pocałunek i rozpoczęli wzajemne poznanie.Poświęciła szczególną uwagę jego piersiom, drażniąc je wargami, zadając mu umyślnie odrobinę, dobrze wyważonego bólu.Lecz jej palce traktowały go, jakby był dla niej nieznanym obiektem, zbyt kruchym lub niebezpiecznym.Chesser sunął opuszkami palców po niej, długimi, powolnymi ruchami, odczuwał jednak niedostatek samego dotyku, żałował, że nie może zobaczyć jej całej, naraz.Zmusił się do wywołania jej obrazu z okruchów wspomnień - w bikini na basenie.Chciałby, aby odezwała się teraz do niego, aby mógł upewnić się, że to jest ona.Musiał przypominać sobie bez ustanku, że naprawdę tego doświadcza, a nie są to ledwie fantazje, pomnażane przez znienawidzoną ciemność.Mrok obezwładniał, a jemu tak bardzo zależało na skuteczności.Kusiło go, aby wstać, odnaleźć zasłony i wspomóc siebie światłem księżyca, ale pamiętał jak bardzo sprzeciwiała się temu.Pogodził się z tym i uciekł się tylko do techniki, napominając siebie o zachowanie szczególnej czułości, takiej, jaka, według niego, do tej pory była jej udziałem.Drażniąc ją delikatnie wargami, językiem rozważał efekt, jaki mogła wywołać szorstkość jego policzków i podbródka, poczuł się zachęcony, kiedy wydała dźwięk, jakby sprawił jej przyjemność i kiedy cała się naprężyła, jakby na potwierdzenie.Kiedy się zawahał, uniosła się ku niemu, aby nie przerywał.A kiedy myślał, że to już koniec, zatrzymała go, jej palce szarpnęły go ostro za włosy, aż zapiekła go skóra na głowie.Dopiero po dłuższej chwili doszła w ten sposób.Gardłowe, zwierzęce dźwięki z jej krtani, jeszcze większe naprężenie jej ciała, upewniły go w tym.W końcu rozluźniła nogi, legły każda z osobna.Ukląkł.Jej zmysły musiały zdradzić jej wtedy, że zamierza w nią wejść, bo szybko zwarła kolana i przekręciła się na bok.Chesser zbliżył się do niej na kolanach i położył się obok niej ponownie.Dotknął siebie sprawdzając stopień własnego pożądania.Jej ręka spoczęła na jego.Szybko się więc odsłonił.Uklękła blisko niego, pomyślał, że ma zamiar oddać przyjemność.Spodziewając się tego, skupił się na wyobrażeniu jej pięknych rysów twarzy.W tym właśnie momencie obróciła się na kolanie i przerzuciła nad nim drugą nogę, tak, że znalazł się pod i pomiędzy nią.Spotkała się z nim, od razu i stopniowo pokierowała wejściem.Aż do całkowitego przyjęcia, kiedy to jej ciężar ich połączył.Na długo zamarła w bezruchu.Słyszał jej płytki oddech, gdy czekała na dostosowanie się do niego.Zamknęła się na nim z niezwykłą siłą wilgotnego skurczu.Wyciągnął dłonie do jej piersi trącając sutki.Dosiadła go i zaczęła.Chesserowi przyszła na myśl Dover Mist.Bez przerwy, aż do końca, nie było to dla Chessera znowu aż taką sensacją.A potem opadł szybko i leżał w ciemności prawą ręką dotykając jej.Wpadło mu do głowy, że właśnie pieprzył się z prawdziwą Lady.Ale wiedział, że tak naprawdę to on wcale jej nie pieprzył.To ona dominowała przez cały czas.Dosłownie.Nie bardzo, jak u D.H.Lawrence’a, pomyślał.Sięgnął na podłogę po swoje spodnie, wyjął papierosy i zapalniczkę.Rycersko zapalił także i dla niej papierosa.- Ostrożnie - powiedział podając go jej.- Nie, dziękuję - odpowiedziała.Jej głos zabrzmiał, jakby dzieliła ich spora odległość.Nie było popielniczki, a więc leżał i palił obydwa papierosy.- Muszę zbierać się do powrotu - powiedział do niej.- Nie możesz zostać tutaj, oczywiście - powiedziała to tak, jakby już go tam nie było.Wstał z łóżka, trzymając obydwa papierosy w ustach.Oczy zapiekły go od niewidzialnego dymu.Zebrał koszulę i spodnie.Był prawie przekonany, że nie będzie miała mu za złe brak pożegnalnego pocałunku, ograniczył się tylko do słów.Uporał się z zejściem na dół, gdzie wrzucił żarzące się niedopałki do wielkiej, czystej popielniczki.Kociak nie spojrzał na niego, jedynie jego ogon poruszył się, jak wąż, dwa razy, po podłodze.Ubrał się w pośpiechu i wyszedł.Zachodzący księżyc stał nisko nad horyzontem.Która była godzina? Nie wziął zegarka.Miał tylko mgliste pojęcie o powrotnym kierunku do głównego budynku.Ruszył żwawo przed siebie, pod jego stopami zimna, mokra trawa nie była już tak przyjemna.Idąc, próbował nie myśleć o tym, czego się właśnie dopuścił.Oczywiście, naprowadziło to jego myśli na Maren.Czy śpi w dalszym ciągu? Pewnie tak.A może nie.Jeśli nie, czy wszystko z nią w porządku? Z pewnością.Nie była sama, była w bezpiecznym miejscu.W budynku znajdowali się inni.Był tam Massey.Nie była sama.Nagle wpadł mu do głowy pomysł godny pogardy: Massey jest z Maren.Zaczął biec.Ścigał się z własną wyobraźnią, która podsunęła mu, że cały plan ułożył Massey.Lady Bolding tylko udawała.Pod wpływem Massey’a odciągnęła go, aby ten mógł narzucić się Maren.Stary, lubieżny łobuz.Chesser nie słuchał bardziej rozsądnych myśli, że Massey’owi w jego wieku, z trudnością przyszłoby zgwałcić zwinną, gwałtownie opierającą się Maren.Ani nie zastanowił się, że częściowo powraca rykoszetem poczucie jego własnej winy.Chesser tylko biegł.Na pomoc.Albo, jeśli było za późno, przynajmniej mścić się.Zobaczył odległe światełko i wierzył, że to główny budynek.Bolały go nogi, paliło w piersi, kiedy z bliska usłyszał szczekanie wielu psów wskazujące, że zbliża się do psiarni.Zatrzymał się chwytając powietrze ustami, próbował domyślić się, który kierunek jest właściwy i pobiegł na chybił trafił.Na koniec dotarł do ciągłego żywopłotu, zbyt gęstego, aby się przedrzeć, zbyt wysokiego, by go przeskoczyć.Biegł równolegle, mając nadzieję, że go gdzieś zaprowadzi.Zaprowadził.Do zbocza, które zwolniło jego bieg do wspinaczki.Do tej pory jego obawa zamieniła się ostatecznie w histerię, która nasiliła się, kiedy podniósł głowę i zobaczył, że jest na tyłach domu.Zapanował nad paniką, postanawiając nie przyśpieszać kroku.Lepiej jest odetchnąć na moment, odzyskać siły, być gotowym na wszystko.Usiadł na stopniach do tarasu i odchylił głowę do tyłu, aby uspokoić oddech.Mięśnie jego nóg drżały.Strumyczki potu spływały po szyi i skroni; koszula była na wskroś przepocona.Zganił sam siebie, że mężczyzna czterdziestoletni nie powinien pieprzyć się i uganiać przez całą noc.W końcu jego oddech powrócił prawie do normy.Wstał i spróbował wejść tylnymi drzwiami.Wszystkie były zamknięte.Obszedł budynek do głównego wejścia, ale było ono teraz zamknięte i przyjął to za dowód spisku wymierzonego w niego.Zdeterminowany, cofnął się i stanął w pozycji, aby wybić kopniakiem jedno z okien obok głównego wejścia.Ale zdał sobie sprawę, w samą porę, że jest bosy.Gdy próbował wykoncypować inny sposób dostania się do wewnątrz, drzwi frontowe otworzył niemy sługa Massey’a numer jeden, Hickey i z uśmiechem zaprosił go do środka.Chesser zawahał się.Na widok Hickey’a opuściła go pewność siebie.Z fałszywą nonszalancją wkroczył do hallu obok Hickey’a.Wbiegł po dwa schody naraz i pośpieszył korytarzem do pokoju.W wyobraźni wpadł do niego z impetem, ale teraz ostrożnie obrócił klamkę, otworzył drzwi i wszedł.Nie było jej w łóżku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl