[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Aaaa! - nie spuszczaj¹c wzroku z Justyny zadziwi³a siê - czy to teraz takamoda przysz³a, ¿eby rozpuszczone w³osy nosiæ?.Aaaa! rych³o mo¿e i takanadejdzie, ¿eby panny i go³e albo w jednych koszulach chodzi³y!Justyna w opowiadanie starca ws³uchana mo¿e z³oœliwych s³Ã³w dziewczyny nies³ysza³a, a mo¿e te¿ udawa³a, ¿e ich nie s³yszy.Jan na mówi¹c¹ gniewnespojrzenie rzuci³, ale przygryz³szy wargê i ramiona u piersi krzy¿uj¹c, milcz¹cplecami ku niej siê zwróci³.Starzec prawi³ dalej:- Tak my w zaciszku naszym siedz¹c wêdrownika z dalekich stron po drogachwypatrywali, a¿ zima nasz³a, taka okrutna, jakiej nigdy za ludzkiej pamiêci niebywa³o.Ludzi ledwie kiedy z chaty wychodz¹cych zamrozie po rêkach i nogachopada³y, a podczas z wielkiego ch³odu prawie tchu odwieœæ nie by³o mo¿na.Œniegte¿ czêsto sypi¹c p³oty zasypywa³ i góry albo, zdaje siê, koœcio³y na poluwystawia³.Jednego razu, samym rankiem, zawo³a³ nas ociec, ¿eby my czegoœ szliza nim w pole.ju¿ i nie pamiêtam czego.Przez ca³¹ noc zawierucha by³ataka, ¿e o dwa kroki domu albo drzewa byœ nie rozpozna³.Œniegu moc nasypa³o.Idziem my w ko¿uchach przez ogród w œniegu brn¹c, a¿ na koñcu ogrodu ukazujesiê nam coœciœ czarnego, stoj¹cego.ni to go³y pieñ z nag³a wyros³y tam,gdzie go wprzód nie by³o, ni to drzewniana figura do p³otu plecami przyparta.„A co tam takiego stoi?” - mówi ociec.„Nie wiemy” - odpowiadamy.A matka zanami id¹ca, nie wiadomo na co, ot tak, przez to chyba, ¿e ju¿ j¹ ci¹giemniespokojnoœæ jakaœciœ w pole i na drogi par³a, powiada: „Mo¿e to nie daj Bo¿ecz³owiek zmarzniêty!” Wszyscy my poszli prêdzej tak ¿e matka nie zd¹¿ywszy iœærazem z nami w tyle osta³a.Przyszli my w te miejsce, pojrzeli i tylko co zestrachu na ziemiê nie popadli.„To¿ to cz³owiek!” - krzykn¹³ do nas ociec.Aja, choæ najm³odszy, ale najœmielszy, przyskoczy³ i z bliskoœci na tegocz³owieka popatrzywszy tako¿ krzykn¹³: „Oficer, tatku, oficer!” Mundur na sobieten zmarzniêty cz³owiek mia³ ca³y w dziurach, a czy obuty by³, tego i widzieænie mo¿na by³o, bo œniegu nasypa³o siê jemu a¿ po kolana i od kolan dopierowyrasta³ on z tego œniegu, zupe³nie jak drzewniany, plecami do p³otu przyparty,¿Ã³³ty na twarzy gdyby wosk i tylko d³ugie w¹sy blond na brodê mu spada³y, aoczy by³y jak w g³owê wstawione szyby.Jedn¹ rêkê mia³ opuszczon¹, a drug¹bu³kê w œciœniêtej garœci przy gêbie trzyma³.Od razu ju¿ my domyœlili siê, ¿euchrony od zamieci i ch³odu szukaj¹c po polu wêdrowa³, nigdzie nie trafi³,bu³kê, co j¹ pewno w kieszeni mia³, z g³odu gryŸæ pocz¹³, i tak go œmieræ od,mrozu pod samym p³otem naszej chaty schwyci³a.Stoim my, patrzym, dziwujem siê,ociec ¿egnaæ siê œwiêtym krzy¿em pocz¹³, a¿ tu i matka nadchodzi.W œniegubrnê³a, Ale, sz³a; coœciœ j¹ do tego miejsca par³o.Przysz³a, spojrza³a,rêkami klasnê³a i okropnym g³osem wykrzykn¹wszy: „Jezus, Maria! to¿ to Franuœ!”na œnieg pad³a.Podtenczas i my wszyscy rozpoznali, kim ten zmarzniêty oficerby³.Prawie jednoczeœnie, gdy stary s³Ã³w tych domawia³, na uboczu nieco stoj¹cadziewczyna g³oœniej ju¿ jak wprzódy i z wiêkszym rozj¹trzeniem zaszepta³a:- Wielka rzecz! Ka¿den, ¿eby tak w³osy swoje rozpuœci³, pokaza³by, ¿e ichniema³o ma.ale nam, prostym dziewczêtom, wstydno by³oby tak chodziæ!.Oj,oj, w³osów du¿o, aby rozumu tyle!Jan prêdko teraz ku niej przyst¹pi³.- Niech panna Jadwiga ¿adnych przytyków nikomu w chacie naszej nie robi, japannê Jadwigê piêknie o to proszê - cicho; ale z czo³em poprzeczn¹ zmarszczk¹przerzniêtym zaszepta³.- To i co, ¿e pan Jan mnie prosi? - z iskrz¹cymi z iskrz¹cymi oczamiodszepnê³a.- Mo¿e kiedyœciœ proœba pana Jana i mia³a dla mnie walor jaki.ale teraz to ju¿ widzê, ¿e trzeba mnie zawczasu na ubocz schodziæ, aby, broñBo¿e, pan Jan z wielkimi paniami przestawaj¹c mnie za swoj¹ poddankê niepoczyta³.Posrebrzane, poz³acane i paciorkowe bransolety dzwoni³y u jej czerwonych r¹k,które gwa³townymi, ruchami splata³a i rozplata³a; we wzburzonym jej g³osiezadr¿a³y i na kasztanowatych rzêsach zawis³y ³zy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]