[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I teraz dopiero pozwoliła sobie na głębokie zaczerpnięcie powietrza i westchnienie.– Okej, idę dalej – zakomunikowała.16Udało się? – spytała Lorentz wiszącego nad jej ramieniem Gmitruka.– Jakby się nie udało, to już byśmy słyszeli tupot parawojskowych buciorów.Nie zlekceważyliby takiego alarmu.Patrzyli trzecim okiem Lisy na jej dalsze ruchy.Szwedka otworzyła drzwi na korytarz, który w fazie planowania sprawił trudności o tyle, o ile z jednej strony był otwarty na wysoki na dwie kondygnacje salon, przez co zahaczały o niego trzy czujki ruchu i trzy termiczne, w tym jeden zestaw na piętrze, a dwa na parterze.Lisa najpierw rozmieściła trzy wskaźniki laserowe na miniaturowych statywach, a potem założyła pajączka na czujkę w korytarzu.Z tymi na dole nie mogła nic zrobić, po prostu musiała przedefilować przed nimi, mając nadzieję, że ogłupiałe przez tropikalne warunki nie zauważą intruza.Ruszyła.– Coś jest nie tak – powiedziała nagle Lorentz, wyciszając wcześniej mikrofon, żeby Lisa i Karol nie mogli jej słyszeć.– Konkretnie?– Czuję potworny niepokój, aż nie mogę oddychać.Jakbym coś przegapiła.– Ale teraz?– Nie, nie teraz, wcześniej.Jakbym nie zauważyła czegoś zupełnie elementarnego na samym początku, jeszcze w Polsce.– Może to stres?– Też, ale nie tylko.– Zofia, to może być ważne.– Gmitruk położył jej rękę na ramieniu.– Myślisz o tym od rana czy to się pojawiło teraz? Może coś zobaczyłaś?Dobre pytanie.Oderwała wzrok od monitora.Na końcu ulicy ciągle migotała zepsuta lampa.W domu Richmonda było ciemno, ale dzięki kamerze Lisy widzieli dość wyraźnie szary korytarz i czarne przejście do kolekcji.Z każdym krokiem Szwedki przejście było coraz większe, w końcu pojawił się w nim zarys wiszącego vis-ŕ-vis drzwi patriotycznego obrazu Hassama.Plamy w różnych odcieniach szarości, z trudem rozróżniała kształt gwiaździstego sztandaru, miała wrażenie, że patrzy na reprodukcję w katalogu.Czarnobiałą, płaską, nieostrą.Zamknęła oczy.Złe przeczucie nie dawało jej spokoju.– Zofia, to może być naprawdę ważne – powtórzył łagodnie Gmitruk.– Nie pomagasz – warknęła oschle, tak że zabrał rękę jak oparzony.– Coś jest nie tak – usłyszeli w słuchawkach głos Karola.17Zadanie Boznańskiego nie było trudne.Miał nie dopuścić do tego, żeby w czasie rabunku patrol pojawił się w pobliżu willi Richmonda.Co w wariancie najbardziej optymistycznym oznaczało tylko obserwację.Wychodzący na swój pierwszy obchód patrol mógł się skierować w drugą stronę osiedla, przez Orchard Place w stronę The Boulevard.Co by oznaczało, że minie dobre dwadzieścia minut, zanim znajdą się na Serpentine w pobliżu ich rezydencji i domu Richmonda.W wariancie półoptymistycznym patrol kierował się w ich stronę.Wtedy Karol miał dać znać, żeby Gmitruk odpalił niewielki ładunek wybuchowy w rezydencji przy Manor Place.Na tyle niewielki, żeby otworzyć okno i uruchomić alarm.To powinno wystarczyć, żeby patrol poszedł sprawdzić, co za półgłówek nie zamknął okna przed wyjazdem.W wariancie pesymistycznym część ochroniarzy i tak szła w ich stronę.Wtedy Karol miał ich zatrzymać bajeczką o nowojorskiej nerwicy, która nie daje mu spać.O stanach lękowych, które każą mu wychodzić na nocne spacery, bo woli być na zewnątrz, bliżej karetki, kiedy coś mu się stanie.Jednym słowem, miał ich zamęczyć potokiem słów.W końcu patrol wyszedł ze swojej budki, dwóch mężczyzn ruszyło leniwym krokiem w jego stronę.Karol powinien zgodnie z planem powiedzieć: „Odpalaj”, ale zamiast tego wyrwało mu się, że coś jest nie tak.– Odpalaj – wyszeptał jednak zaraz potem.Mężczyźni zrobili jeszcze kilka kroków w stronę jego krzaka, kiedy drzwi od budki otworzyły się gwałtownie.– Ding! – krzyknął mężczyzna w mundurze.– Skoczcie na 11 Manor, jakiś kretyn nie zamknął okna i system mi się pluje.Domingo Chavez odwrócił się na pięcie, zasalutował niedbale i razem z partnerem poszli w przeciwną stronę.Karol złowił jeszcze fragment rozmowy, najwyraźniej dotyczącej wanien z hydromasażem.Chavez upierał się, że nie ma siły, żeby w tych dyszach nie rosły jakieś grzyby.– Okej – wyszeptał.– Poszli w drugą stronę.– To teraz powiedz, co jest nie tak.– To ten sam patrol.Ci sami ludzie.Normalnie zeszli ze zmiany, pojawili się inni, kokosili się tam razem pół godziny.Tylko teraz ten gość Chavez i jego kumpel powinni w cywilnych ciuchach pójść do domu, a oni wyszli na patrol.Nie rozumiem.W eterze zapanowała kłopotliwa, pełna napięcia cisza.I wtedy odezwała się Lisa.– Coś tu jest nie tak – powiedziała.18Kontrast pomiędzy dojmującym, lecz w gruncie rzeczy przyjemnym chłodem na zewnątrz a upałem w od dawna niewietrzonym domu Richmonda był potworny.Lisa pociła się jak mysz, krople potu spływały po jej gołym ciele i wsiąkały w wykładzinę, jeszcze nigdy nie czuła się tak naga jak teraz, zabiłaby za kawałek ręcznika albo prześcieradła, żeby móc się okryć albo chociaż wytrzeć.Korytarz, oddzielający ją od Hassama i Rafaela, był bardziej galerią niż korytarzem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl