[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tana przezwyciężyła obrzydzenie i usiadła ostrożnie na wyraźnie organicznym fotelu.Ten natychmiast dostosował się do jej kształtu.Prawie krzyknęła, gdy poczuła na czole delikatne dotknięcie wypustek fotela.– Proszę się nie bać – usłyszała głos kapitana.– Teraz będziecie mogli mnie słyszeć.Przy skoku fotele otulą was ciaśniej, uniemożliwiając ruch.Mogą was też uśpić na moment skoku.To.niekonieczne, ale radziłbym z tego nie rezygnować.Zapewniam, że sen nie potrwa długo.Osoby nieprzywykłe do takich podróży źle znoszą skoki.A teraz spójrzcie! Oto wasza Stacja Achillesa!Ekran przed nimi uniósł się ponad głowy pilotów i poszerzył, ukazując szeroką panoramę nieba.Srebrzysty pierścień Stacji Achillesa wirował dostojnie na tle gwiazd.Wokół stacji krążyły dziesiątki maleńkich pojazdów.Część z nich stanowiły promy, większość jednak to były bezzałogowe stateczki techniczne i transportowe.Z pierścienia stacji wyrastało osiem ramion, sięgających ku delikatniejszemu, acz większemu pierścieniowi bramy.Nieaktywny pozostawał niemal niezauważalny.Radiolatarnie ostrzegały statki przed zapuszczaniem się zbyt blisko.Strzegły go trzy potężne pancerniki, teraz wyglądające na uśpione i niegroźne.Tana zdawała sobie jednak sprawę, że wystarczy ułamek sekundy, by zmieniły się w zabójcze bestie, gotowe roznieść choćby i planety, jeśli byłoby trzeba.Gdyby ktoś oszalał i spróbował zaatakować stację, czujne komputery zareagowałyby, jeszcze zanim alarm dotarłby w pełni do świadomości kapitanów.A przecież byli to zaadaptowani do potrzeb marynarki, przetworzeni ludzie, reagujący znacznie szybciej niż przeciętni obywatele Oka.Patrząc na pancerniki, Tana poczuła lęk.Fotel zaszemrał niespokojnie, gotów ukoić ją medykamentami.Zabroniła mu myślą.Tak naprawdę jednak najbardziej bała się ciemności, czającej się za stacją.Daleko, a jednak zbyt blisko, światła gwiazd niezwyczajnie nachylały się ku mrocznej krzywiźnie.– Nie podlecimy zbyt blisko – upewnił ją spokojny głos kapitana.– Będziemy trzymać się z daleka od horyzontu zdarzeń.Chyba że chcielibyście podlecieć bliżej, by przyjrzeć się statkom pobierniczym Achillesa?– Trochę się nam spieszy – przypomniał sucho Hasnek.– Istotnie – zgodził się Samias Kodi Vau.– A zatem.do zobaczenia po drugiej stronie!Tak jak uprzedzał, fotel otulił Tanę szczelniej i mocniej.Choć przestraszona, nie zaprotestowała.Jakaś jego wypustka nacisnęła zdecydowanie na jej szyję i Tana zasnęła.Strzępojaźnie szamotały się w niej przez chwilę w daremnej próbie stawienia oporu.Brakowało im jednak doświadczenia z chemią Innych, a Ciszobłysk, komponując usypiacz, wziął pod uwagę także i je.Miotając przekleństwa, zapadły w sen zaraz po swej nosicielce.Iwan także pozwolił się uśpić.Zasypiając, uśmiechał się na myśl o swojej niezwyczajnej łaskawości.* * *Las był rozległy, stary i mroczny Drzewa zdawały się sięgać nieba, a ich korony nie przepuszczały światła.Tana drżała w ciemnościach, nasłuchując niespokojnie odgłosów obcego świata, na który zrzucono ją z trzema batalionami szturmowców.Ktoś ciężko napracował się nad tymi drzewami, odrastały niemal równie szybko, jak oni je niszczyli.Bombardowania z orbity nie przynosiły efektu.Las drwił sobie z konwencjonalnej broni, a admirał za żadne skarby nie chciał użyć niczego silniejszego.Otrzymał swoje rozkazy.Miał zdobyć tę planetę tak, by nadal nadawała się do zamieszkania.No i nie chciał zabić.Kogo? Krążyły różne plotki.Ponoć buntownikom udało się schwytać kilku Innych i trzymali ich w ukryciu gdzieś tutaj.W pieprzonym lesie wśród pieprzonych bagien, na których żyły wspomagane sztucznymi inteligencjami węże, wielkie jak wieloryby.Komary przenosiły tu wirusy zmodyfikowanych chorób, mogących w ciągu kwadransa wybić cały pluton, w ciągu kilku godzin batalion, a za dzień lub dwa całe siły inwazyjne.Tana uważała, że należało pieprzyć Innych, zasypać las atomówkami, a potem urządzić imprezę z okazji wielkiego ogniska.Zaraz! Musiała się skupić! Kim, do cholery, jest? Czyje wspomnienia śni?Tkwiła po pas w bagnie.Nie ruszała się.Szczelny kombinezon chronił ją przed otoczeniem.Teoretycznie mogli wyciągnąć ją żywą nawet z żołądka gigantycznego węża, jeśli nie tkwiłaby tam zbyt długo.Nikt nie wiedział jednak, czy strój oparłby się szczękom tutejszych krokodyli.I one były modyfikowane genetycznie i cholernie szczwane.Czujniki poinformowały ją o niezidentyfikowanym ruchu w pobliżu.Coś płynęło w jej stronę.Coś wielkiego, poruszającego się prawie bezszelestnie.Nakazała kombinezonowi spokój, choć aż palił się do podniesienia alarmu.Bała się jednak, że przyciągnie uwagę.tego czegoś.Po chwili już nie musiała się obawiać, że spowoduje hałas.Bagno przed nią eksplodowało.To nie był wąż ani krokodyl.To było.Coś.Ociekało brudną wodą i mułem, i ryczało, jakby chciało skupić na sobie uwagę wszystkich w okolicy.Albo rzucić im wyzwanie.Tana tkwiłaby bez ruchu, gapiąc się na ciemną sylwetkę potwora, ale ciało, które przybrała we śnie, miało swoje odruchy.Ręce uniosły karabin do strzału.Automatyczny celownik zamigotał czerwono, a palce nacisnęły spust.W każdym razie chciały nacisnąć.Kombinezon zablokował je w ostatniej chwili.Szarpnęła się, ale inteligentny materiał zastygł, wiążąc ją niczym owada w bursztynie.– Co jest? – wrzasnęła.– Co.Hej! Na pomoc!Nikt nie odpowiedział.Zdała sobie sprawę, że kombinezon odciął jej łączność.Zaczęła wrzeszczeć, tłuc głową wnętrze hełmu.Próbowała przemóc opór kombinezonu, ale był to daremny wysiłek.Zdała sobie sprawę, że kombinezon musiał zawierać ukryty program, uniemożliwiający jej zdradzenie pozycji oddziału przedwczesnym hałasem.Jakimkolwiek hałasem – czy byłoby to otwarcie ognia, czy nadanie wezwania o pomoc.Monstrum nachyliło się nad nią powoli i spokojnie.Jakby zdawało sobie sprawę, że ofiara już nigdzie nie ucieknie.– Boże.– wyszeptała.Jego trójkątny łeb był większy od niej.Zaopatrzony w długi, ostry pysk, sponad którego wpatrywała się w Tanę para zimnych, bladoniebieskich ślepi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl