[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Położyła mu dłonie płasko na piersi iodepchnęła go, zdecydowana się uwolnić.Pozwolił jej, choć z żalem.Odskoczyła jak przestraszona łania.- Nie ma się czego bać - powiedział spokojnie, choć nie czuł się anitrochę spokojny.- To, co się właśnie stało, jest absolutnie naturalne.Taksię zazwyczaj dzieje pomiędzy mężczyzną a kobietą.Z czasem nauczyszsię czerpać z tego przyjemność.Z jej piersi dobył się cichy odgłos, oznaczający zaprzeczenie.- Nie zrobię tego - wyszeptała, potrząsając stanowczo głową.- Znajdęinny sposób, by spłacić dług.- Pragnę cię, Ariel.Może nie jesteś jeszcze gotowa, by tozaakceptować, ale ty także mnie pragniesz.- Nie! Ja nie.- zwilżyła wargi -.nie chcę pana.Nie chcę być pańskąkochanką.Ja.pójdę do Phillipa i powiem mu prawdę.Phillip mipomoże, wiem, że tak.Na dźwięk imienia największego wroga ogarnęła go furia, gaszącpożądanie.Poczuł gorzki smak w ustach.- Marlin ci pomoże? Naprawdę tak sądzisz? Zaciągnie cię bezskrupułów do łóżka, a potem wyrzuci na ulicę.Uniosła wyżej brodę.- Phillipowi na mnie zależy.- Marlinowi zależy tylko na nim samym.- Był dla mnie miły.To mój przyjaciel.- Chce mieć cię w łóżku i zrobi wszystko, abyś się tam znalazła.Zacisnęła smukłe, blade dłonie w drżące pięści.- Skoro tak, jesteście obaj tacy sami.Pan chce, żebym została pańskąutrzymanką.On chce tego samego, więc co za różnica?Postąpił bezwiednie krok naprzód i Ariel natychmiast się cofnęła.- Ja cię nie porzucę, Ariel.Kiedy nasza znajomość dobiegnienaturalnego końca, umieszczę cię w małym domu w mieście - lub na wsi,jeśli będziesz wolała - i zapewnię dość pieniędzy, byś mogła utrzymać sięprzez łata.Marlin nigdy by czegoś takiego nie zrobił.Nie myślał o tym wcześniej, lecz teraz uznał, że to znakomiterozwiązanie.- Nie masz zbyt wielu możliwości, Ariel.Z pewnością to dostrzegasz.Mogłaś zostać na farmie, poślubić młodego chłopca z okolicy.Ale nietego chciałaś.- Chciałam być damą.- Chciałaś nosić kosztowne stroje i drogą biżuterię, rozbijać sięeleganckim powozem.Mogę zapewnić ci te rzeczy, i dużo więcej.Ariel się nie odezwała, ale jej śliczne niebieskie oczy wypełniły sięłzami.- Znajdę inny sposób - wyszeptała.- Jakoś oddam dług.Gniew powrócił, tłumiąc ból, jakiego Greville nie życzył sobieodczuwać.Zmroził chłodem jego wnętrze.Ariel pragnęła Marlina,mężczyzny, który wykorzystałby ją i z pogardą porzucił.Przedkładała gonad niego, tak jak kiedyś Margaret.Chłód narastał, sięgając kości.Przygwoździł ją lodowatymspojrzeniem.- Podobało ci się, kiedy cię całowałem, Ariel.I dotykałem.-Zarumieniła się.- Twoje ciało mówi „tak", skarbie, choć umysł muzaprzecza.- Jesteś diabłem, Justinie Ross.Diabłem w ludzkiej skórze.Jej słowa bolały.Zaskoczyło go, iż jest w stanie czuć coś takiego.Sądził, że wszelkie emocje dawno w nim umarły.Zablokował uczucia,odgradzając się od nich lodowatym spokojem, ochronną zbroją, którąnosił jak tarczę.- Może masz rację - przytaknął.- To bez znaczenia.Wcześniej czypóźniej i tak cię posiądę.Możesz na to liczyć, skarbie.Zacisnęła wargi.Spostrzegł, że drżą.Odwróciła się gwałtownie iruszyła, wyprostowana sztywno, ku drzwiom.Szarpnęła je, otworzyła iwyszła.Podążył za nią, przeklinając pod nosem, i stał w progu, póki nieupewnił się, że dotarła bezpiecznie do swego pokoju.Do diabla! Odwrócił się i zatrzasnął za sobą z hukiem drzwi.Niezamierza! powiedzieć tego, co powiedział, ani, jeśli już o tym mowa,zrobić.Co w niej było takiego, że nie potrafił nad sobą zapanować?Zamierzał tylko ją pocałować, nic więcej.Lecz kiedy wziął Ariel wramiona, był stracony.Nie, żeby ich namiętny pocałunek nie sprawił mu przyjemności.Gdyzamknął oczy, nadal czuł dotyk jej miękkich warg, słyszał, jak wzdycha,gdy objął dłonią jej pierś.Jesteś diabłem, Justinie Ross.Zacisnął powieki.Okrutne słowasprawiły mu niespodziewany ból, może dlatego, że pochodziły od niej.Przywołały okropne wspomnienia, jak sądził, dawno umarłe.Wspomnienia ojca i siedmioletniego chłopca, który traktował go jakboga.- Jesteś diabelskim pomiotem - powiedział ojciec.- Isobel powinnabyła utopić cię w rzece jak niechciane-go szczeniaka.- Wcześniej jego rodzice kłócili się.Matka błagałalorda, by dal jej więcej pieniędzy.Isobel nigdy nie miała ich dość.Justin patrzył na ojca, widział, jak bardzo ten ojciec nim gardzi, inawet nie stara się tego ukryć.Odwrócił się więc po prostu i uciekł, zsercem przełamanym na dwoje.Nie odezwał się wtedy, a z upływem latnauczył się trzymać na wodzy emocje, aż wreszcie przestał cokolwiekodczuwać.Tak było łatwiej.Po jakimś czasie nie był już nawet w staniesobie przypomnieć, jak to było cokolwiek czuć.Westchnął w ciszy swojej sypialni.To do niego niepodobne, tracićnad sobą kontrolę.Niepokoiła go myśl, że Ariel zdołała przebić się przezochronny mur, jaki wokół siebie zbudował.Zaczął przemierzać podłogę, stawiając długie kroki.Jutro wrócą doLondynu, posępnego, mrocznego domu przy Brook Street i życia osobno.Miał nadzieję, że ta wyprawa zbliży ich do siebie, lecz teraz cel wydawałsię odleglejszy niż kiedykolwiek.Cierpliwości, powiedział sobie.Jak dotąd cierpliwość zawsze mu sięopłacała.Dziś wieczorem zaprzepaścił sporo z tego, co udało mu sięosiągnąć, lecz jedno było dlań jasne - pocałunek sprawił Arielprzyjemność, podobnie jak pieszczoty.Jej ciało zareagowało, nieważne,czy sobie tego życzyła, czy nie.Zamierzał dopilnować, by nadal tak było.Potrzebował jedynie czasu.A kiedy cel wart był czekania, Justin potrafił być bardzo cierpliwy.* * *Ariel ocknęła się z niespokojnego snu, kiedy za oknem zajaśniałponury świt.Przez chwilę leżała po prostu nieruchomo, wspominającpoprzedni wieczóri żałując, że nie potrafi o nim zapomnieć.Jęknęła i zwlokła się z łóżka.Poranna toaleta nie zajęła jej dużo czasu.Zebrała się na odwagę iprzygotowała, by stanąć twarzą w twarz z lordem, zdecydowana udawać,że nic się między nimi nie wydarzyło.Ze jej nie pocałował, nie gładził jejpiersi.A zwłaszcza że nie poddała się pieszczotom, nie odwzajemniła zzapałem namiętnych pocałunków.Prawda wyglądała wszakże tak, że to się wydarzyło.I nie tylko to.Zareagowała na dotyk lorda niczym dziwka, jaką miała za jego sprawą sięstać.Justin Ross wzbudzał w niej emocje, o których istnieniu nie miaładotąd pojęcia.Nie wiedziała, że kobieta może reagować w ten sposób namężczyznę.Była na siebie zła i czuła się winna, że zdradziła Phillipa.Było to poniżające doświadczenie i może dlatego złajała go tak okrutnie.Wróciło, choć tylko na moment, mgliste wspomnienie ciepłychmęskich warg i głębokich, upajających pocałunków, zastąpione tym, jaksprowokowała go, wymieniając imię Phillipa.Wiedziała, że sięrozgniewa i da jej spokój, o co przecież chodziło.Nie spodziewała siętylko, że zobaczy na jego twarzy wyraz cierpienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Jack London Martin Eden (m76)
- Martin Gray Wszystkim, ktorych kochalem (2)
- Gray Martin Siły życia
- Carole Martinez Du Domaine des Murmures
- Barnett Jill Marzenia
- Sawaszkiewicz Jacek Stan zagrozenia
- Bidwell George Adam syn Oliwii
- Asimov Isaac Zbior opowiadan
- SN6
- Cortazar Julio Gra w klasy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- racot.htw.pl