[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miêdzy g³osami dochodz¹cymi zulicy nie by³o innych jak weso³e i radoœæ stawa³a siê ogóln¹; tylko jeden naszmalec powtarza³ jakby z ¿a³oœci¹ wielk¹: Deus meus, Deus meus, quare merepulisti? Pod bram¹ zatrzymali siê ch³opcy z szopk¹ i wkrótce doszed³ nas ichœpiew: „W ¿³obie le¿y, któ¿ pobie¿y”.Noc Narodzenia zbli¿a³a siê, a myœmydr¿eli, by to nie by³a noc œmierci.Przez chwilê zdawa³o nam siê jednak, ¿e ch³opiec oprzytomnia³, bo zacz¹³ wo³aæLoli i matki, ale to krótko trwa³o.Szybki jego oddech czasem ustawa³ zupe³nie.Nie by³o siê co ³udziæ! Ta ma³a dusza by³a ju¿ na wpó³ tylko miêdzy nami.Umys³jego ju¿ odlecia³, a teraz on sam ju¿ odchodzi³ w jak¹œ ciemn¹ dalekoœæ inieskoñczonoœæ i nie widzia³ ju¿ nikogo, i nie czu³ nic, nawet g³owy matki,która le¿a³a jak martwa na jego nogach.Zobojêtnia³ i nie ogl¹da³ siê ju¿ nanas.Ka¿dy oddech jego piersi oddala³ go i jakby zasuwa³ w mrok.Choroba gasi³apo kolei iskierkê po iskierce ¿ycia.Rêce dziecka le¿¹ce na ko³drze rysowa³ysiê ju¿ na niej z tak¹ ciê¿k¹ bezw³adnoœci¹ rzeczy martwych; nos jego zaostrza³siê, a twarz nabiera³a jakiejœ ch³odnej powagi.Oddech tylko coraz by³ szybszy,a w koñcu sta³ siê podobny do szeptu zegarka.Chwila jeszcze, jednowestchnienie i ostatnie ziarnko piasku mia³o siê zsypaæ z klepsydry: mia³ byækoniec.Ko³o pó³nocy zdawa³o siê nam stanowczo, ¿e ju¿ kona, bo zacz¹³ chrapaæ i jêczeæjak cz³owiek, któremu usta zalewa woda, a potem zamilk³ nagle.Ale lusterko,które przy³o¿y³ mu doktor do ust, przes³ania³o siê jeszcze mg³¹ oddechu.Wgodzinê póŸniej gor¹czka zmniejszy³a siê nagle: myœleliœmy wszyscy, ¿e ju¿uratowany.Sam doktor mia³ niejak¹ nadziejê.Biednej pani Marii zrobi³o siês³abo.W ci¹gu dwóch godzin coraz mu by³o lepiej.Nad ranem, ¿e to ju¿ czwart¹ nocspêdza³em przy malcu bezsennie i ¿e kaszel dusi³ mnie coraz mocniej, wyszed³emdo przedpokoju i po³o¿ywszy siê na sienniku usn¹³em.Obudzi³ mnie g³os paniMarii.Myœla³em, ¿e mnie wo³a, ale w ciszy nocnej us³ysza³em wyraŸnie:„Michasiu! Michasiu!” W³osy mi na g³owie powsta³y, gdym zrozumia³ ten strasznyakcent, z jakim wo³a³a na dziecko; zanim jednak siê zerwa³em, wbieg³a sama doprzedpokoju, ogarniaj¹c rêk¹ œwiecê i dygoc¹cymi wargami wyszepta³a:- Michaœ.umar³!Pobieg³em co tchu do ³Ã³¿ka ch³opca.Tak jest.Osadzenie g³owy w poduszce,otwarte usta, oczy wbite nieruchomie w jeden punkt i stê¿a³oœæ wszystkich rysównie zostawia³y najmniejszej w¹tpliwoœci.Michaœ umar³.Nakry³em go ko³dr¹, któr¹ matka zrywaj¹c siê z ³Ã³¿ka zsunê³a z jego wychud³ychzw³ok i zamkn¹³em mu oczy, a potem musia³em d³ugo cuciæ pani¹ Mariê.Pierwszydzieñ œwi¹t zszed³ mi na przygotowaniach do pogrzebu, które by³y dla mniestraszne, bo ona nie chcia³a odst¹piæ zw³ok, a ci¹gle jej si³ brak³o.Zemdla³a,gdy ludzie przyszli braæ miarê na trumnê, potem, gdy zaczêto ubieraæ cia³o, nakoniec, gdy ustawiano katafalk.Rozpacz jej styka³a siê co chwila zobojêtnoœci¹ s³u¿by pogrzebowej przywyk³ej do takich widoków i przechodzi³aprawie w ob³êd.Sama uk³ada³a heblowiny w trumnie pod at³asem bredz¹c jak wgor¹czce, ¿e dziecko bêdzie mia³o g³owê za nisko.A Michaœ le¿a³ tymczasem na³Ã³¿ku ubrany ju¿ w nowy mundurek i bia³e rêkawiczki, sztywny, obojêtny ipogodny.W³o¿yliœmy w koñcu cia³o do trumny i ustawili na katafalku, a naoko³odwa rzêdy œwiec.Pokój, w którym biedne dziecko tyle siê naodmienia³o s³Ã³w³aciñskich i naodrabia³o zadañ, zmieni³ siê jakby w kaplicê, bo zamkniêtaokiennica nie puszcza³a œwiat³a dziennego, a ¿Ã³³ty migotliwy blask œwiecnadawa³ œcianom pozór jakiœ koœcielny i uroczysty.Nigdy te¿ od czasu, jakdosta³ ostatnie celuj¹ce, nie widzia³em u Michasia twarzy tak rozpogodzonej.Delikatny jego profil zwrócony do sufitu uœmiecha³ siê ³agodnie, jakby ch³opiecw tej wieczystej rekreacji œmierci upodoba³ sobie i czu³ siê szczêœliwym.Migotania œwiec nadawa³y twarzy jego i temu uœmiechowi pozory ¿ycia i snu.Powoli ch³opcy, koledzy jego, którzy nie powyje¿d¿ali na œwiêta, poczêli siêschodziæ.Oczy dzieci rozszerza³y siê ze zdziwieniem na widok œwiec, katafalku i trumny.Mo¿e te ma³e mundurki dziwi³a powaga i rola kolegi.Oto niedawno by³ jeszczemiêdzy nimi, zgina³ siê jak i oni pod ciê¿arem tornistra prze³adowanegoniemieckimi ksi¹¿kami, dostawa³ z³e stopnie, odbiera³ po³ajania i naganypubliczne, mia³ z³y akcent: ka¿dy z nich móg³ go poci¹gn¹æ za w³osy lub zaucho; a teraz le¿a³ taki wy¿szy od nich, uroczysty, spokojny, otoczonyœwiat³em; wszyscy zbli¿ali siê do niego z szacunkiem i pewn¹ trwog¹ - i nawetOwicki, choæ prymus, niewiele wobec niego znaczy³.Ch³opcy tr¹caj¹c siê³okciami szeptali sobie, ¿e teraz on ju¿ o nic nie dba, ¿e gdyby nawet „HerrInspektor” przyszed³, to on by siê ju¿ nie zerwa³, nie przestraszy³, aleuœmiecha³by siê tak samo spokojnie; ¿e on tam zupe³nie, zupe³nie mo¿e robiæ, comu siê podoba, ha³asowaæ, jak zechce, i mówiæ choæby po polsku do ma³ychanio³ków ze skrzyde³kami pod szyj¹.Tak szepc¹c zbli¿ali siê do szeregu œwiate³ i odmawiali wieczny odpoczynek.Michasiowi.Nastêpnego dnia przykryto trumnê wiekiem, umocowano j¹ gwoŸdziami i powiezionona cmentarz, gdzie grudki piasku, pomieszane ze œniegiem, wkrótce j¹ skry³yprzed mymi oczyma.na zawsze.Dziœ, gdy to piszê, up³ynê³o ju¿ od tego czasu blisko rok, ale pamiêtam ciê i¿al mi ciebie, mój ma³y Michasiu, mój kwiatku za wczeœnie uwiêd³y! Mia³eœ z³yakcent, ale serce poczciwe.Nie wiem, gdzie jesteœ, czy mnie s³yszysz, wiemtylko, ¿e twój dawny nauczyciel kaszle coraz ciê¿ej, ¿e mu coraz ciê¿ej,samotniej i wkrótce mo¿e odejdzie, jak ty odszed³eœ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl