[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tradycji wielkich meczów stało się zadość.Tymczasem przy kasie robiło się coraz tłoczniej.Schodziła się poważniejsza publika.Paragon ku wielkiej radości zobaczył słomkowy kapelusz właściciela zakładu fryzjerskiego, pana Sosenki.- Szanowanie, panie szefie! - przywitał go z elegancją.- Pan szanowny za dwa złote? Bilecik dla dorosłych, jedna sztuka.Służę uprzejmie.- Gdy podawał bilet swemu chlebodawcy, ściszył głos: - Panie szefie, wpuściłbym pana po znajomości za darmochę, ale kasa nie moja, rzecz społeczna.Szeroka, obrzękła twarz pana Sosenki rozpromieniła się na widok Paragona.- Nie trzeba, nie trzeba - śmiał się dobrodusznie.- Rzecz zrozumiała, że kasa to sprawa publiczna.Daj dwa bilety, niech stracę.- To może pan jednego chłopaka z ulicy ze sobą wprowadzić.Ty, chodź tu - skinął na piegowatego wyrostka.- Podziękuj panu szefowi za bilet i nie oszczędzaj głosu za naszą drużyną! Doping musi być, żeby nasza wiara wygrała.W podobny sposób witał Maniuś-Paragon swe dobre znajome z Górczewskiej: pannę Kazię ze sklepu MHD i panią Wawrzynek, właścicielkę wózka z owocami.„Moja klientela nie zawodzi” - myślał obliczając szybko kasę.W szufladzie stolika było już chyba ponad pięćdziesiąt złotych.Wpływy kasowe zapowiadały się pomyślnie.Trapiła go jednak myśl: „Co będzie, jeśli Perełka nie przyjdzie na mecz?” Co chwila wychylał się spoza stolika i z niecierpliwością spoglądał na chodnik, gdzie gromadziła się coraz większa ciżba.Kilka razy przybiegał rozgorączkowany Mandżaro, dopytując się, czy nie było Perełki.Nawet, gdy zjawiła się cała drużyna „Huraganu” z Ryśkiem - Skumbrią i Królewiczem na czele, Perełki wciąż jeszcze nie było.Dopiero, gdy skarbnik miał przekazać kasę swemu pomocnikowi, Frankowi Motylskiemu, wśród chłopców cisnących się na chodniku i jezdni zobaczył małego bramkarza.- Jesteś! - zawołał triumfalnie, gdy ten zdyszany zbliżył się do kasy.- Człowieku, ileśmy się tu namartwili!Perełka machnął ręką i dłonią otarł pot z czoła.Jego oczy błyszczały dziwnym blaskiem.- Popatrz, Maniuś, jaka sensacyjna wiadomość - powiedział zdyszanym głosem.Wyciągnął z kieszeni kawał zmiętej gazety, rozprostował ją w dłoniach i podsunął pod sam nos.- Czytaj! - przynaglał.Paragon tak był zdenerwowany, że litery skakały mu przed oczami.Zdołał jednak uchwycić spojrzeniem tytuł złożony tłustymi czcionkami: Wielki turniej piłkarski „dzikich” drużyn.- I co z tego? - zapytał nie rozumiejąc, co czyta.- Czytaj dalej, to się przekonasz.Czytanie nie szło Maniusiowi zbyt składnie, ale wysilił całą uwagę, by nie zgubić ani jednego słowa.Krótki komunikat prasowy brzmiał następująco: Redakcja „Życia Warszawy” organizuje wielki turniej „dzikich” drużyn piłkarskich.Zgłoszenia należy składać w dziale sportowym redakcji „Życia Warszawy” w godzinach 15-19, do dnia 15 bm.Dalsze szczegóły ukażą się wkrótce w stołecznej prasie.Perełka trącił go łokciem.- Rozumiesz?- Nie bardzo.- Fujara z ciebie.Będziemy mogli grać w turnieju.- Z kim?- To się jeszcze okaże.Takie drużyny jak nasza, jak „Huragan”, kapujesz, wezmą udział w tym turnieju.Będą rozgrywki.Morowa rzecz, co?Maniusiowi dopiero teraz rozjaśniło się w głowie.W mig zrozumiał, że chodzi o rzecz niezwykle ważną.Złapał Perełkę wpół i uniósł go jak piłkę.- Rozumiem, rozumiem! To naprawdę fantastyczna rzecz! Musimy zaraz powiedzieć Mandżaro, a jutro walimy do „Życia” i zapisujemy się, bo może miejsca zabraknąć.- Panie Łopotek, panie Łopotek, niech nas pan ratuje! Za pięć minut mecz, a my nie mamy sędziego - zaczął Mandżaro błagalnym głosem.Paragon odsunął go delikatnie.Stanął naprzeciw montera, który ulokował się jako widz na pierwszym piętrze wypalonej kamienicy i z miną wielkiego znawcy przyglądał się kopiącym piłkę graczom.- Panie mistrzu - zawołał z humorem - ratuj pan honor naszej drużyny! Siedemdziesiąt dwa bilety sprzedane, pełne trybuny, nastrój wielkiego spotkania międzynarodowego, a tu sędzia skrewił! Nie przyszedł, kalosz jeden! Nasz los w pańskich szanownych rękach.Monter uśmiechnął się, potrząsnął swą bujną czupryną, zapalił papierosa.- Nie, moi drodzy, nie dam się nabrać.Znowu weźmiecie się za czuby i co ja wtedy zrobię?- To przecież poważne spotkanie - wtrącił mały Perełka.Monter jeszcze raz potrząsnął głową.- Znam ja was dobrze.Dwadzieścia lat mieszkam na Woli i jeszcze moje oczy nie widziały takiego meczu, który skończyłby się, jak Pan Bóg przykazał.- Nie możemy zawieść płatnej publiki, kochany panie Łopotek.Jak ciotunię kocham, nie będzie żadnej draki - przekonywał Paragon, tłukąc się z całej siły w pierś.- Jak Paragon coś powie, to mur, panie mistrzu.Pan jest najlepszym sędzią, jakiego na Woli widziałem.Nie zrobi nam pan zawodu.Tu chodzi o wielką rzecz, o honor naszej drużyny.Łopotek uśmiechnął się przyjaźnie do Maniusia.- Ej, ty to umiesz głowę zawracać - pogroził mu palcem.- Za stan kasy jestem odpowiedzialny.Jak meczu nie będzie, to wszyscy do mnie przyjdą.„Dawaj pieniądze” - powiedzą.Takiej kompromitacji nie może być, panie mistrzu.My pana prezesem naszego klubu zrobimy, tylko niech pan bierze gwizdek i mecz zaczyna, bo kibice już się denerwują.Istotnie, na trybunach zaimprowizowanych ze zwalisk gruzu odzywały się już pierwsze gwizdy i okrzyki.- Zaczynać mecz! Za cośmy płacili! Zaczynać grę!Łopotek widząc zmartwione miny chłopców i napiętą sytuację na trybunach, uległ wreszcie.Zrzucił z siebie granatową odświętną marynarkę, rozwiązał i zdjął krawat, zarzucił na szyję sznurek od sędziowskiego gwizdka i trzy razy klasnął w dłonie.- Zaczynamy! - zawołał do chłopców, którzy kopali piłkę pod swymi bramkami.Na widowni ucichło.Przez tłum młodocianych kibiców przeszedł szmer.Wszystkie oczy zwróciły się na boisko, gdzie w jednym szeregu ustawiały się obie drużyny.Pierwszy wystąpił kapitan „Syrenki” Mandżaro.Dał swym chłopcom znak ręką i w tej samej chwili odezwał się gromki okrzyk:- Cześć! Cześć! Cześć!To gospodarze boiska witali swych przeciwników.Chłopcy z Okopowej nie zostali im dłużni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl