[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Abercrombie-Smith ruszył na północ, przez tę część Nairobi, której Stafford jeszcze nie widział, prowadząc uprzejmą konwersację na temat hinduskich świątyń i tętniących życiem targowisk, które mijali.Po jakimś czasie wjechali na zamożne przedmieście.Domy były obszerne – przynajmniej z tego, co dało się zauważyć, gdyż usytuowano je z dala od drogi i dyskretnie osłonięto żywopłotami i drzewami.Stafford spostrzegł, że przed wieloma z nich stali strażnicy, co zainteresowało go z zawodowego punktu widzenia.– To Muthaiga – wyjaśnił Abercrombie-Smith.– Raczej ekskluzywna część Nairobi.Mieści się tutaj większość ambasad.Mój przełożony, główny komisarz, też mieszka niedaleko stąd.– Skręcili i po chwili zjechali z drogi.Stojący przy bramie Kenijczyk zasalutował.– A to klub „Muthaiga”.Pomieszczenia klubu okazały się chłodne i przestronne.Ściany zdobiły trofea myśliwskie: gazel, impali i lampartów.Weszli do sali klubowej i usiedli w wygodnych fotelach.– A teraz, drogi przyjacielu – powiedział Abercrombie-Smith – czego się napijesz?Stafford poprosił o gin z tonikiem, więc tamten zamówił dwa takie drinki.– To jeden z najstarszych klubów w Kenii – oznajmił Abercrombie-Smith.– I jeden z najbardziej ekskluzywnych.– Spojrzał na drugi koniec sali, gdzie przy stoliku zarzuconym papierami siedziało dwóch Sikhów pogrążonych w dyskusji.– Choć nie tak ekskluzywny jak niegdyś – westchnął.– Za moich czasów nigdy nie rozmawialiśmy w klubie o interesach.Stafford nie przerywał, pozwalając mówić Abercrombie-Smithowi.Jego pogawędka miała bardziej poważny charakter niż zazwyczaj.Rozwodził się na temat politycznej sytuacji w Wielkiej Brytanii oraz Ameryce, niebezpieczeństwa rosyjskiej interwencji w Afganistanie i Polsce, i tak dalej.Wciąż jednak była to pogawędka.Stafford pozwalał mu mówić, wtrącając czasem jakąś uwagę, by podtrzymać rozmowę, i czekał, aż przejdzie do sedna sprawy.Tymczasem rozglądał się po klubie „Muthaiga”.Najwyraźniej stanowił on relikt czasów kolonialnych; doskonały wodopój, jaki stworzyli sobie wyżsi urzędnicy państwowi oraz bardziej zamożni i wpływowi kupcy – w tamtych czasach oczywiście wyłącznie biali.Zapewne właśnie tutaj podejmowano ważkie decyzje, nie zaś w Radzie Ustawodawczej lub sądach.Nadejście Uhuru musiało być bolesne dla członków klubu, którym przyszło dostosować się do wielorasowego towarzystwa.Stafford zastanawiał się, kto był pierwszym odważnym nie-białym, który wystąpił o przyznanie mu członkostwa.Dopili drinki i Abercrombie-Smith zaproponował, by zmienili miejsce.– Może przejdziemy do jadalni – rzekł.Wciąż jeszcze nie powiedział nic godnego uwagi.Stafford kiwnął głową, wstał i poszedł za nim do jadalni, wypełnionej w równych proporcjach białymi, czarnymi i Azjatami.Wspólnie przejrzeli kartę, a Stafford na początek poprosił o melona.– Polecam tilapię – rzekł Abercrombie-Smith.– To smaczna ryba słod-kowodna.Curry też jest tutaj nadzwyczajne.– Stafford skinął głową, więc tamten zamówił curry dla nich obu, a poza tym butelkę reńskiego wina do ryby i zimne piwo do curry.– Kelner odszedł.Abercrombie-Smith nachylił się nad stołem.– Nie da się przecież pić wina do curry, prawda? A poza tym cóż może być lepszego do curry niż zimne piwo.Stafford uprzejmie przytaknął.Kimże był, by nie zgadzać się z gospodarzem?Przy melonie dyskutowali o krykiecie i trwającym właśnie meczu, przy rybie omówili bieżące kwestie Afryki Wschodniej.Stafford pomyślał, że w ten okrężny sposób Abercrombie-Smith dochodził do zasadniczego tematu.Pod jednym względem miał jednak rację – tilapia była doskonała.Gdy na stole zjawiły się talerze z curry, gospodarz rzekł:– Częstuj się, drogi przyjacielu.W zasadzie spodziewaliśmy się, że zwróci się pan do nas po tym niefortunnym incydencie w Masai Mara.– Spojrzał na Stafforda pytająco unosząc brwi.– Nie widziałem powodów – odparł Stafford.– Nie miałem się na co uskarżać.– Nałożył sobie ryżu.– Mimo wszystko chodzi o porwanie!Stafford podał mu talerz z ryżem.– To nie mnie porwano – oświadczył krótko.Curry miało mocny, pikantny aromat.– Hm – mruknął Abercrombie-Smith.– No właśnie.– Niemniej tak właśnie myśleliśmy.Czy zechciałby pan opowiedzieć mi, co tam zaszło?– Nie mam nic przeciwko temu – odparł Stafford i spróbował curry, a następnie przedstawił dokładnie opracowaną wersję.– Rozumiem.Rozumiem.Mówi pan, że zawróciliście na granicy.Skąd wiedzieliście, że to granica? O ile sobie przypominam, w tej dziczy nie ma żadnych ogrodzeń, ani oznakowań.Ogrodzeń nie ma oczywiście ze względu na wędrówki gnu, a słonie potrafią zniszczyć każdy słup informacyjny.– Tak jak i słupy telegraficzne – rzekł Stafford, a jego gospodarz przytaknął skinieniem głowy.Stafford jadł curry i uznał, że jest doskonałe.– O to musiałby pan zapytać Pete Chipende.On jest miejscowym ekspertem.– Proszę skosztować sambals – zachęcił Abercrombie-Smith.– Wyśmienicie je tutaj przyrządzają.Pomidory i cebulki są marynowane w ziołach, ale oczywiście banany i z całą pewnością kokosy – nie.Zapewniam, że kokosy są całkowicie świeże, nie to podsuszone świństwo, jakie jadacie w Anglii.Polecam też ostry sos korzenny z mango.– Nałożył sobie curry.– Ach tak, Chipende.Interesujący człowiek, nie sądzi pan?– Bardzo inteligentny – orzekł Stafford.– Jestem skłonny się z tym zgodzić, tak, z pewnością inteligentny.Jak to się stało, że był z wami?Abercrombie-Smith stawał się zbyt wścibski.– Zaoferował nam swoje usługi w charakterze przewodnika i agenta turystycznego.– A Nair Singh? Też wystąpił jako agent turystyczny? – Uniósł brwi.– Czy to aby nie lekka przesada, drogi przyjacielu?– Chip chciał, żeby Nair jechał jako kierowca – odparł Stafford.– Twierdził, że Nair lepiej prowadzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl