[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyprostował się i sięgnął po następną szklankę.Elegancki mężczyzna po drugiej stronie baru spojrzał na zegarek, położył pieniądze obok pustego kieliszka i wyszedł.- Głosowałbym na Fullertona - powiedział barman.- On się tak nie zabawiał.Podniósł wysoko szklankę, podziwiając swoje dzieło.- Tamtej nocy przyszedł, dopiero kiedy wszyscy już sobie poszli.- Słucham? - zapytałem nagle, chwytając się baru.- Co pan powiedział?Spojrzał na mnie zdziwiony.- Powiedział pan, że Fullerton zjawił się tutaj tamtej nocy? Której nocy? Tej samej, kiedy go zamordowano?- Tak.Było późno.Koło wpół do pierwszej.- Był sam?- Nie, przyszli tu we dwoje.Usiedli tam - wskazał stolik w rogu.- Oboje?- Właśnie.Była z nim ta, co dla niego pracowała; ta, co teraz sama kandyduje.No wie pan, córka Goldmana.- Jest pan pewien?- Jasne, bez dwóch zdań.Była ubrana w długi płaszcz, miała upięte włosy i ciemne okulary, jakby nie chciała być rozpoznana.Nie wiedziałem, co to za jedna, dopóki nie zaczęła się później pojawiać w telewizji i w gazetach.To na pewno ta sama babka.- Jak długo tu byli? - zapytałem, zastanawiając się, co to może oznaczać.Barman przerzucił sobie przez rękę białą ściereczkę i oparł się łokciem o kontur.- Bo ja wiem, może ze dwadzieścia minut.Wypili po drinku i wyszli.- Razem?- No tak.- A jakie sprawiali wrażenie?Jego krzaczaste brwi uniosły się lekko, a po chwili ściągnęły się nad grzbietem wąskiego nosa.- To znaczy, czy wyglądali jak para kochanków? Niezupełnie.Coś między nimi było, ale nie wydawali się z tego powodu szczęśliwi.- Ale wyszli razem?- Tak - odparł, odwracając wzrok w stronę pary, która właśnie usiadła przy barze.Podniosłem dziesięć dolarów, które położyłem po zamówieniu drinka na blacie, i zastąpiłem je banknotem dwudziestodolarowym.- Dzięki - powiedziałem i ruszyłem do drzwi.Pod markizą ocieniającą główne wejście do hotelu czekałem na taksówkę, zastanawiając się, o czym mogli rozmawiać Jeremy Fullerton i Ariella Goldman tak późno w nocy i dlaczego wybrali hotel St.Francis, a nie Fairmont.- Panie Antonelli - usłyszałem przed sobą nieznajomy głos.Podniosłem wzrok i zobaczyłem barczystego mężczyznę w ciemnych okularach i granatowym garniturze, który stał przy czarnej limuzynie.Jego dłoń spoczywała na klamce tylnych drzwiczek.- Ktoś chciałby z panem porozmawiać.Nie widziałem jego oczu, ale w głosie było coś złowieszczego.- A kto to taki? - zapytałem, rozglądając się po ulicy i gotując do ucieczki.- Niech się pan sam przekona - odparł, otwierając drzwiczki.Dostrzegłem tylko nogi mężczyzny siedzącego na tylnej kanapie.Ciekawość przeważyła nad strachem.Zrobiłem pół kroku do przodu i pochyliłem się, żeby zobaczyć jego twarz.Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu, a drugą na plecach.Wepchnięto mnie do środka i zatrzaśnięto drzwiczki.Odruchowo chwyciłem za klamkę i pchnąłem drzwi barkiem.Były zamknięte, a samochód właśnie ruszał spod krawężnika.XXRozparty na skórzanym siedzeniu limuzyny nieznajomy przyglądał mi się przez chwilę małymi oczkami, które prawie ginęły w tłustych fałdach jego nalanej twarzy, po czym zapewnił, że nie mam powodów do niepokoju.- Chciałem po prostu uciąć sobie z panem pogawędkę - wyjaśnił.Patrzyłem na niego w milczeniu.Miał rozpiętą marynarkę, spod której wylewał się opięty białą koszulą olbrzymi brzuch.Facet był tak gruby, że na chwilę zapomniałem, że zostałem siłą wepchnięty do samochodu i nie pozwolono mi wysiąść.- Jeżeli chce pan ze mną porozmawiać, niech pan zadzwoni do mojego biura i się umówi - powiedziałem wreszcie.- A teraz proszę zatrzymać samochód i natychmiast mnie wypuścić!Wyraz jego twarzy się nie zmienił, a ściślej mówiąc, jego twarz wciąż pozostawała bez wyrazu.Chyba była po prostu za tłusta.Oczy ginęły pod zwałami lśniącej skóry, a wargi były tak nabrzmiałe, że po prostu nie mogły ułożyć się w uśmiech.- Proszę się uspokoić i cieszyć jazdą - poradził mi.- Wkrótce będziemy na miejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl