[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciężki smród kanału stał się jakby mniej dotkliwy.Prorok wykręcał z miotacza pusty pojemnik, Kirosjan i Fenrisson palili papierosy, Blatnyj trzaskał zamkiem karabinu, klnąc pod nosem po ukraińsku, rosyjsku i duńsku.Fenrisson nagle znieruchomiał z uniesioną ręką i zaczął nasłuchiwać.Jasne, prawie niewidoczne brwi uniosły mu się aż pod okap hełmu i twarz przybrała wyraz zdumienia.Quay poderwał się chwytając karabin.— Szczury?! — Fenrisson zaprzeczył ruchem głowy.— Ktoś idzie… człowiek.— Blatnyj pokiwał głową.— Szedł za nami od samego rana.Słyszałem — powiedział.— To czegoś nic nie mówił?!— Żeby mówili, że wariat?— Cicho! — Quay skierował światło czołowej lampy w głąb kanału.Te raz słyszeli już wszyscy.Ciężkie, miarowe kroki opancerzonych butów.— Co za cholerny, pieprzony głupek! — warknął Quay.W strumieniu światła pojawił się mężczyzna ubrany w szarozielone ochraniacze i hełm z opuszczonymi przyłbicami.Na pomarańczowym, świecącym prostokącie umieszczonym na hełmie czerniał napis VAN DECK.— Chryste Panie! — wymamrotał Quay — Van Deck?! Przecież on… Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił się do nich plecami, a potem ruszył w głąb tunelu kurczowymi, niepewnymi krokami.— Van Deck! — wrzasnął Fenrisson.Rzucili się za nim opętańczym galopem, wpadając na siebie i grzechocząc sprzętem.Van Deck skręcił w boczny korytarz i zniknął im z oczu.Za zakrętem siedziały szczury.Setki czarnych szczurów, między którymi szedł Van Deck.Zwierzęta rozstępowały się, a on szedł między nimi coraz dalej.W głębi korytarza, na środku, siedział olbrzymi szczur, czarny jak smoła.Van Deck zatrzymał się przed nim, a potem oparł o ścianę i usiadł z opuszczoną głową.Szczury przebiegały po nim gnając w ich kierunku, nawet nie próbując atakować.— Są za nami! — wrzasnął Fenrisson i otworzył ogień.Zaczęli strzelać wszyscy z wyjątkiem Proroka.Zwierzęta rozpryskiwały się na ścianach, spadały z sufitu, ale parły niepowstrzymanie do przodu, rozszarpując po drodze ranne sztuki.— Miotacz! Strzelaj skurwysynu! — wrzeszczał Quay, wystrzeliwując jeden granat za drugim, ale Prorok stał jak zaklęty.Granaty pomogły i po chwili wściekłej strzelaniny szczury cofnęły się, znikając w otworach i szczelinach.Korytarz był ślepy.Van Deck siedział nieruchomo pod ścianą, jakimś cudem nietknięty.Kule zostawiły mleczne przebarwienia na skorupach pancerza, ale nie przebiły go, tylko ich impet wrzucił Van Decka w kąt.Siedział zaklinowany w rogu ścian i nie poruszał się.Fenrisson uniósł mu obie przyłbice, ukazując przegniłą maskę śmierci.Ten człowiek nie żył od wielu dni.Szczęki zmarłego poruszyły się i spomiędzy nich wyjrzał wąski szczurzy pysk, poruszając wąsami.Ludzie cofnęli się, w panice wpadając na siebie, a z Van Decka wychodziły szczury.Jeden po drugim.Kirosjan poderwał karabin, drżącymi palcami namacał spust granatnika i strzelił.Mały pocisk, wypełniony cyklotonem, nie produkujący odłamków, rozerwał się w ciasnej przestrzeni z przeraźliwym hukiem, zwalając ich na ziemię.Uciekli stamtąd.Zatrzymali się w głównym korytarzu, dysząc i drżąc.Stali nie patrząc na siebie i milczeli.Blatnyj poderwał gwałtownie obie przyłbice i zwymiotował na cementową posadzkę.Prorok zaczął zawodzić.Upuścił miotacz i zwinął się w kłębek.Quay podszedł do niego długimi krokami, chwycił za krawędź napierśnika, szarpnięciem postawił na nogi i grzmotnął na odlew w twarz.Prorok runął jak łachman i umilkł.— Dlaczego nie strzelałeś?! — syknął wściekle Quay i kopnął go w żołądek.Prorok mrugał łzawiącymi oczami i ocierał krew broczącą z nosa.— Widziałeś… — wyjęczał — to był szczur duszy… — Quay zaklął i przydepnął mu klatkę piersiową.Poderwał karabinek, trzasnął suwadłem i skierował lufę na środek twarzy Proroka.Tamten leżał poruszając ustami jak ryba i okrągłymi oczami wpatrywał się w otwór wylotowy.Zapadła cisza.Quay z trzaskiem zwolnił sprężynę zamka i podniósł broń.Prorok drgnął.— Jeżeli ktoś przez ciebie zginie, zabiję cię — powiedział Quay spokojnie.Ruszyli dalej, trzymając się wyznaczonego planem kierunku.— Co to jest „szczur duszy”? — zapytał Kirosjan.Quay zaklął.— Jeszcze jeden zasrany zabobon.To są te wielkie, czarniejsze od innych.One przewodzą pozostałym, po prostu przewodniki stada.Te cholerne gnoje twierdzą, że pobudza je podświadomość ludzi, że to jest uosobienie najczarniejszej strony duszy.Że jak zabijesz takiego szczura, to na górze, w mieście umiera człowiek.— Bo to prawda! — krzyknął Prorok.— Każdy ma swojego szczura, ty też, Quay [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl