[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strzałka dystrybutora przesuwała się zbyt wolno, by to zauważyć od razu.Kolbą pistoletu stłukł po kilku silnych uderzeniach osłonę tarczy licznika i zrobił na wprost strzałki cienką kreseczką.Potem podczepił cysternę do gazika i z trudem, na pierwszym biegu zaciągnął ją pod chatę, gdzie stał już transporter.Zszedł do piwnicy i otworzył wino.Wypił kilka łyków i wrócił pod hangar.Tam przełożył na powrót wymontowaną pompę paliwa do dystrybutora i w ciągu godziny napełnił lotniczym paliwem drugą cysternę.Wyciągnął ją samochodem na zewnątrz i wrócił do stacji paliw Przylgnął czołem do żeliwnej obudowy licznika wpatrując się z bliska w tarczę.Kreska na białej powierzchni nie pokrywała się już z końcem wskazówki.Zacisnął pięści.Zniszczenie centrum liczącego nie miało wpływu na uruchomioną przez Hornica procedurę startową.Przybity, ale nie rozczarowany tym odkryciem, odholował cysternę na pobocze pasa do połowy jego długości, gdzie znajdowała się odnoga betonowej wstęgi przeznaczona do postoju samolotu.Potem wrócił do chaty i zabrał z piwnicy puszkę białej olejnej farby i dwa średniej wielkości pędzle.Łyknął znów wina i podjechał pod cysternę tak, by stojąc w samochodzie mógł sięgnąć jej bocznej powierzchni.Brudząc ręce namalował po francusku na jej zielono-brunatnym łaciatym pancerzu duży napis: „Paliwo dla ciebie Jefferson, Pełna objętość”.Zegarek wskazywał godzinę piętnastą minut siedem.Myślał o Karii.Siedział w leżaku, oddalony o dziesięć kroków od samochodu wypełnionego sprzętem.Transporter wypruty z całej elektroniczno-bojowej zawartości, zwykły ciężki pojazd, z odpaloną brutalnie palnikiem wyciągarką, był równie bezużyteczny co gazik.Widzisz Kari - myślał - mówiłaś, że szczęście to taka prosta rzecz.Trzynaście lat pilnowałem jak oka w głowie wszystkich urządzeń, a zniszczyłem je na kilka godzin przed tą najważniejszą chwilą.Przeszkodzili nam ludzie.Chcą nas zniszczyć nawet po swojej śmierci.Tak było zawsze! Tylko Adamowi i Ewie nie zagrażali.Mówiłaś, że to było dobro pierworodne.A grzech był w drugim pokoleniu.Pomyśl, tysiące ludzi stawało na głowie by nam przeszkodzić.Teraz musimy być silniejsi od nich.Znowu muszę być silniejszy.Jeszcze ten jeden raz.Ale wyrównam rachunek”.Wcześniej policzył czasy.„Prezent zostanie odesłany wiernej 32 435”.Po podzieleniu oznaczało to niemal dziewięć godzin.To znaczy szóstą rano.„Pozdrowienia dla pana boga 39973”.Jedenaście godzin i sześć minut.Zatem godzina siedemnasta.Usiłował sobie przypomnieć, o której Bóg stworzył Ziemię, ale nie umiał.Nalał sobie do szklanki na dwa palce wina i delikatnie, bardziej smakując niż pijąc, chłonął jego aromat i wytrawną cierpkość na podniebieniu.To wino było najlepsze ze wszystkich, jakie miał.Ponad dwadzieścia lat leżało w jednej z trzech butelek.Wiklinowy koszyczek oplatający butelkę polewał co chwilę wodą z wiaderka, by poprzez jej parowanie utrzymać właściwą temperaturę zawartości.Wilczur leżał w nogach z łbem na przednich łapach i przymrużywszy ślepia dyszał ciężko mimo cienia, jaki rzucała korona drzewa.Hornic myślał znowu o spotkaniu ze starcem-zjawą.Nie usiłował już, jak wiele razy dotąd, zrozumieć fenomenu wydarzeń, kolażu surowej i trzeźwej rzeczywistości z wkomponowanymi irracjonalną ręką losu fragmentami utopijnego, symbolicznego czasu i przeznaczenia.Nie wierzył w nie, ale i nie zwalczał w sobie tej filozoficznej koncepcji życia.Druga połowa jego egzystencji obaliła je, zadając kłam wszystkim i niemal każdej z osobna.Nauka zginęła wraz z jej twórcami, a on przekonał się, że poza wiarą w naukowe dogmaty nic nie było.Umiejętności, jakie posiadał, stały się nieważne ze światopoglądowego, a wkrótce i praktycznego punktu widzenia.Nie były ważne i nie były już potrzebne w tym świecie.„Jeżeli nie zrezygnujesz z zadawania pytań do samego końca, a myślę, że nie zrezygnujesz, bo jesteś Wielkim Łowcą, znajdziesz pełną i ostateczną odpowiedź.„.Hornic nie czuł śmierci.Dziwiło go to trochę, bo myślał, że tak jak wielu ludzi będzie czuł jej nadejście.Wytłumaczył sobie, że być może coś jeszcze przed odpałem się wydarzy.Może coś, na co będzie mógł mieć wpływ.O godzinie siódmej wieczorem zjadł kolację i nakarmił psa.Potem pozmywał naczynia i poukładał je pedantycznie na swoich miejscach, z myślą o tych, którzy tu kiedyś zabłądzą, jeżeli będą żyć.O ósmej wziął prysznic ze zbiornika na poddaszu i poczuł się dużo lepiej.Przebrał się w swoje stare ubranie: drelichowe zielone spodnie i kurtkę z tygrysiej skóry.Rozczarował się.Nie poczuł się już taki sam.Nie był już tym samym człowiekiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl