[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie jeden z nich dał głową znak pozostałym i bardzo cichutko położyli drzewo na ziemi.- To my już sobie pójdziemy - oznajmił grzecznie, po czym co prędzej czmychnął wraz z kompanami.- A kto to posprząta?! - krzyknęła za nim Babunia.Jednak nawet nie liczyła, że skłoni ich do powrotu.Niebawem krzyki ścichły na dobre i za plecami słyszała tylko ciężkie sapanie proboszcza, który w końcu zebrał się na odwagę i przydreptał ocenić rozmiar zniszczeń.Rozalka przypadła Babuni do ręki.- Niechże wam wszyscy bogowie wynagrodzą!- Cicho! - ofuknęła ją niecierpliwie wiedźma.Teraz, kiedy pozbyła się rozwrzeszczanej hałastry sprzed wejścia, coraz wyraźniej słyszała dobiegające od strony karczmy odgłosy awantury.- A tam znów co się dzieje?- Ano ten intendent zapowietrzony - prychnęła gospodyni plebana.- Zaraza na niego i jego nasienie - dodała mściwie.Ale Babunia już nie wysłuchała klątw.Zakasawszy spódnicę, ruszyła poznać człeka, który tak straszliwie rozjuszył spokojny wilżyński ludek.* * *Pod nieobecność karczmarza interesem zawiadywała Szczerbata Kryska, jedna z wielu chudych, młodocianych sierot, które przygarniał na przednówku, a potem wykorzystywał bez żadnej litości.Zwykle zastraszona i cicha jak myszka, najwyraźniej okazała się mało odporna na rycerską perswazję, bo pozwoliła wytoczyć z zaplecza beczkę z najmocniejszą okowitą.Teraz, na wpół pijana, warząchwią rozlewała trunek do kufli, a jeden z rycerzy, chyba dotknięty chwilowym zaćmieniem pamięci, obmacywał ją tak zajadle, jakby nigdy nie ślubował zachować czystości na czas polowania na smoka.Babunia wzruszyła tylko ramionami.Kiedy karczmarz wróci, ani chybi znajdzie sposób, aby sobie powetować straty, przy czym z pewnością bardziej go zaboli wypita gorzałka niż nadszczerbiona cnota Szczerbatej Kryski.Jej uwagę przyciągnął drobny człeczyna w ciemnym surducie, który siedział na szynkwasie.Co dziwne, wydawał się zupełnie trzeźwy, a w każdym razie niepozbawiony rozsądku, bowiem przystępu do niego broniło pięciu krzepkich pachołków.Kubraki mieli ozdobione herbem, ale Babunia nie umiała rozpoznać czarno-żółtego bohomaza.Rozpoznawała za to bardzo dobrze partyzany, którymi odpychali co bardziej nachalnych rycerzy.- Powiadam, wara od smoka - perorował tymczasem intendent.- Smok waszmościom nie przynależy, bo on nie jest byle bezpańska gadzina, jeno od ogona aż po łeb jego książęcej mości własność.Dlatego ja jemu krzywdy nijakiej nie dam wyrządzić i ani odrobiny nadwerężyć nie pozwolę, ponieważ on do ostatniej łuski i ostatniego kłęba pary zapłacony przez jego książęcą mość.- Którą? - wtrąciła Babunia, ignorując pełne wściekłości pokrzykiwania niedoszłych pogromców smoka.Wyrwany ze środka tyrady, intendent obrócił na nią nieco nieobecne spojrzenie.Prędko jednak się pozbierał.- Jaśnie oświeconego księcia Siemięga - wyjaśnił z godnością.- Pana mego i dobroczyńcy.-Tego, co mu smok córkę zeżarł? - Babunia ucieszyła się, zadowolona, że może błysnąć znajomością spraw wielkiego świata.Rycerze jak jeden mąż łypnęli ku niej nieżyczliwie, a intendent okraśniał i odął się na gębie jak purchawka.- Ile razy mam powtarzać, że nijakiej córki książę pan nie ma, nie miał i mieć nie będzie! - ryknął, aż wiedźma zadziwiła się, że taki wrzask zmieścił się w równie niepokaźnym człeczynie.- Nie trza wierzyć, babciu, we wszystko, co ludzie bajdurzą - dorzucił po chwili łagodniej.- Księżna jaśnie pani trzech chłopyszków powiła i nikogo więcej.Wszelako złe języki uknuły bajędę o tej pożartej księżniczce, żeby nią śmierć smoka usprawiedliwić i tym łatwiej książęce dobro zagarnąć.Ale ja nie dozwolę! - Walnął się kułakiem w chudą pierś.- Jakem Cebula, książęcy intendent, nie dozwolę.- I sami tak przeciwko wszystkim staniecie? - zapytała z powątpiewaniem.Człowieczek uśmiechnął się filuternie i przymrużył oczy.- A kto powiada, że sam? - zapytał, bardzo z siebie zadowolony.- Jakbym ja sam się tu zapuścił, toby mnie te baranie łby - machnął lekceważąco na otaczających go zbrojnych mężów - ciszkiem poszatkowały jak główkę kapusty.Nie, nie, mam dość doświadczenia z tymi rycerskimi oczajduszami i zawczasu nająłem sobie półtuzina Servenedyjek do ochrony.Tuż pod wioską obozem stoją, bom tu nie chciał w narodzie sensacji czynić.I niech mnie teraz który tknie! - Znacząco przejechał dłonią po szyi.- Krótka będzie ceremonia.- Wstydźcie się, mości Cebulo, takie brednie prawić - burknął któryś z rycerzy - jakbyśmy was chcieli zbójeckim obyczajem na gałęzi powiesić.Nic to, jeno potwarz plugawa.- Ano - przytaknął mu inny, z wyglądu dość wiekowy i o twarzy przyozdobionej sumiastymi wąsiskami.- I przeciwko naszej czci rycerskiej zniewaga.- A kto wie, kto wie, jak by było? - zaperzył się intendent.- I wy mi się, mości Kolibo, nie zapierajcie, bo znam ja was dobrze, drapichrusty.Najprędzej własnąście gębą tę opowieść o straszliwym smoku, co na księżniczki dybie, rozpuścili.- Ja? - obruszył się wąsacz.- Czyście, mości Cebulo, z rozumu zeszli?- Tego przy występku szukaj, czyja korzyść jest - wygłosił sentencjonalnie intendent.- A kto większą korzyść z tego smoka odniesie niźli wy, mości Kolibo? Już teraz minstrele zaczynają sławę waszą głosić, żeście potwora przez pół świata gonili.- Boć prawda szczera! - Rycerz donośnie huknął się w zapadłą pierś.- Wszak goniłem.- Umykaliście raczej.- Książęcy urzędnik skrzywił się szyderczo.- I nie za smokiem, jeno przed licytatorem, co wam cały majątek odebrał, a teraz chciał konia i całe oprzyrządowanie rycerskie spieniężyć za długi wasze karciane [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl