[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie musiał już wracać do jaskini, a jednak coś go do niej ciągnęło.Dręczyło go przeczucie, że w pośpiechu i w poświęceniu się innym pracom coś umknęło jego uwadze.Poprzednio niezbyt się nad tym zastanawiał, lecz teraz, kiedy mógł już spokojnie wszystko przemyśleć, nabierał coraz mocniejszego przekonania, że przeoczył coś znaczącego.Tłumaczył sobie, że jest to pewnie wytwór jego wyobraźni.Chciał jednakże stanąć z tym czymś jeszcze raz oko w oko (o ile w ogóle odnalezienie źródła niepokoju było możliwe) i przekonać się ostatecznie, czy jest to coś namacalnego, czy tylko dręczące go nieustannie wrażenie.Wrócił więc i teraz wspinał się stromą ścieżką, mocno zaciskając w dłoni wielką latarnię, a zawieszony u paska geologiczny młotek obijał mu nogi.Wsłuchiwał się w melodię wygrywaną przez Luisa, który z pewnością siedział na niewielkim skalnym tarasie, nieco poniżej wylotu jaskini - w miejscu, które sobie wybrał na samym początku badań.Luis obozował w rozstawionym na tarasie namiocie bez względu na pogodę, przygotowywał posiłki na turystycznym kocherze i sam wyznaczył sobie rolę psa wartowniczego, strzegącego jaskini przed intruzami.Co prawda niewielu było intruzów, jeśli nie liczyć przypadkowych turystów, którzy usłyszawszy o prowadzonych pracach zbaczali wiele kilometrów ze swoich marszrut by obejrzeć to miejsce.Mieszkańcy położonej niżej doliny nie stanowili żadnego problemu; nikt chyba nie mógłby poświęcać mniej uwagi temu, co dzieje się niemal wprost nad jego głową.Boyd poznał Luisa już wcześniej.Dziesięć lat temu zjawił się on nie wiadomo skąd na terenie wykopalisk w wąwozie skalnym jakieś sto kilometrów stąd i kręcił się tam przez dwa sezony badań.Rezultaty tamtych prac były o wiele mniej znaczące, niż Boyd początkowo to sobie wyobrażał, jakkolwiek rzuciły nieco nowego światła na kulturę azylską, stanowiącą niewyjaśniony kres rozwojowy wielkiej rodziny prehistorycznych kultur zachodniej Europy.Zatrudniony zrazu jako laborant, w krótkim czasie Luis stał się ulubieńcem geologów i coraz częściej powierzano mu odpowiedzialne zadania.W tydzień po rozpoczęciu prac w Gawarni zjawił się ponownie w obozie naukowców.- Dowiedziałem się, że jesteście tutaj - powiedział wówczas.- Czy macie dla mnie jakąś pracę?Kiedy Boyd minął ostry zakręt ścieżki, ujrzał go - siedzącego po turecku przed wysmaganym wiatrami namiotem i zawzięcie dmuchającego w nieodłączną prymitywną fujarkę.Na dobrą sprawę nie była to nawet fujarka, lecz świstawka, a prymitywne, pierwotne dźwięki, jakie się z niej wydobywały, trudno było nazwać melodią.Nie miało to nic wspólnego z muzyką, choć Boyd musiał przyznać, że w tej materii jest całkowitym dyletantem.Było tego ledwie cztery nuty - czy też cztery dźwięki? Instrument tworzyła wydrążona kość, wydłużona z jednej strony na kształt ustnika, z dwoma otworami do regulowania strumienia powietrza.Kiedyś zagadnął Luisa na temat fujarki.- Nigdy nie widziałem czegoś podobnego - rzekł.- Rzadko się je spotyka - odparł Luis.- Jedynie tutaj, w wioskach rozrzuconych po górskich dolinach.Boyd doszedł do końca ścieżki, przeciął porośnięty trawą taras i usiadł obok Luisa, który przestał grać i opuścił fujarkę na kolana.- Myślałem, że już nie wrócisz - rzekł Luis.- Reszta grupy wyjechała już kilka dni temu.- Chcę po raz ostatni rozejrzeć się tutaj - odparł Boyd.- Żal ci porzucać jaskinię?- Tak.Chyba właśnie tak.U ich stóp rozciągała się dolina pomalowana w jesienne odcienie brązów, mała rzeczka błyszczała niczym srebrna wstążka w promieniach słońca, silnie kontrastując z żywą czerwienią dachów wioski.- Pięknie tutaj - odezwał się Boyd.- Od czasu do czasu przyłapuję się na próbie wyobrażenia sobie, jak też mogły wyglądać te okolice w tamtych czasach, kiedy powstały malowidła w jaskini.Prawdopodobnie nie zaszły wielkie zmiany.Góry musiały pozostać nie zmienione.W dolinie na pewno nie było ornych pól, jedynie naturalne pastwiska.Tu i tam grupy drzew, ale z pewnością nie za wiele.Świetne tereny łowieckie.Wszędzie pod dostatkiem trawy dla zwierząt roślinożernych.Próbowałem nawet wyobrazić sobie, w którym miejscu mogli obozować ludzie.Doszedłem w końcu do wniosku, że chyba tam, gdzie teraz znajduje się wioska.Spojrzał na Luisa.Ten nadal siedział sztywno, zakrywając dłońmi fujarkę spoczywającą na kolanach.Na jego wargach błądził niewyraźny uśmiech, jak gdyby uśmiechał się do własnych myśli.Mały czarny beret siedzący równiutko na czubku głowy, okrągła, regularna, ogorzała twarz, krótko obcięte czarne włosy, niebieska koszula rozchełstana pod szyją.Młody, silny mężczyzna; na jego twarzy nie było ani jednej zmarszczki.- Kochasz swoją pracę - stwierdził Luis.- Poświęciłem jej wszystko.Podobnie jak ty, Luis - odparł Boyd.- To nie jest moja praca.- To nie ma większego znaczenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl