[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do wyłączenia silników brakło czterech minut.Nie musiał się o to troszczyć — automat reduktora sam powinien wyłączyć silnik.Lodowaty potoczek pociekł mu wzdłuż kręgosłupa — jakże automat wyłączy, jeżeli jest zwarcie?Przez chwilę nie był pewny, czy to ten sam obwód, czy nie.Uprzytomnił sobie, że to są główne bezpieczniki.Dla całej rakiety i dla wszystkich obwodów.Ale stos, stos jest przecież osobno?…Stos — tak.Ale nie automat.Sam go przecież przedtem nastawił.No, więc trzeba go wyłączyć.Czy lepiej nie ruszać? Może jednak zagra?Konstruktorzy nie uwzględnili tego, że do sterowni może się dostać mucha — że przykrywka może spaść i będzie zwarcie — takie zwarcie!Światła migały bez przerwy.Trzeba było coś zrobić.Ale co?Proste — należy przerzucić główny wyłącznik, który jest pod podłogą, za fotelem.Wyłączy główne obwody i uruchomi awaryjne.I wszystko będzie w porządku.Rakieta nie jest jednak tak głupio skonstruowana, wszystko przewidzieli z należytym zapasem bezpieczeństwa.Ciekawe, czy Boerst też wpadłby na to tak od razu? Należy się obawiać, że tak.Nawet może… ale zostały już tylko dwie minuty!! Nie zdąży przeprowadzić manewru! Podskoczył.Na śmierć zapomniał o tamtych!Myślał chwilę z zamkniętymi oczami.— AMU 27 prowadzący Terraluna do JO dwa, JO dwa bis.Mam zwarcie w sterowni.Manewr wejścia na orbitę tymczasowo trwałą nad strefą równikową Księżyca wykonam z opóźnieniem… e… nieokreślonej długości.Wykonajcie manewr sami w ustalonym czasie.Odbiór.— JO dwa bis do prowadzącego AMU 27 Terraluna.Wykonuję manewr łączny razem z JO dwa wejścia na orbitę tymczasowo trwałą nad strefą równikową.Masz dziewiętnaście minut do Tarczy.Powodzenia.Powodzenia.Koniec.Ledwo dosłuchał, odkręcił kabel radiofonii, wąż tlenowy, drugi kabelek — pasy miał już rozpięte.Gdy się podnosił, automat reduktora zapłonął rubinowo — cała kabina to wyskakiwała z ciemności, to pogrążała się w mętnopomarańczowym świetle osłabionego napięcia.Silnik nie wyłączył się.Czerwone światełko patrzało na niego z półmroku, jakby pytając o radę.Rozległo się miarowe buczenie — sygnał ostrzegawczy.Reduktor nie mógł wyłączyć automatycznie silników.Łapiąc równowagę, skoczył za fotel.Wyłącznik siedział we wpasowanej w podłogę kasecie.Kaseta — zamknięta na klucz.Tak, na pewno zamknięta.Szarpał pokrywę — nie puszczała.Gdzie klucz?Klucza nie było.Szarpnął jeszcze raz — nic.Skoczył na równe nogi.Ślepo patrzał przed siebie — w przednich ekranach płonął już nie srebrzysty, ale biały, jak górskie śniegi, gigantyczny Księżyc.Zębate cienie kraterów sunęły po tarczy.Altimetr radarowy odezwał się — czy szedł już od dawna? Cykał miarowo — zielone cyferki wyskakiwały z półmroku: dwadzieścia jeden tysięcy kilometrów odległości.Światło bezustannie migało, bezpiecznik wyłączał miarowo prąd.Gdy gasło, w kabinie nie zapadał już mrok — upiorny blask Księżyca wypełniał ją po brzegi i tylko nieznacznie słabł, kiedy lampy błyskały swoim półprzytomnym żarzeniem.Statek leciał prosto, wciąż prosto, i wciąż zwiększał szybkość na szczątkowym przyspieszeniu 0,2 g — zarazem Księżyc przyciągał go coraz mocniej.Co robić? Co robić?! Skoczył jeszcze raz do kasety, uderzył nogą w pokrywę — stal ani drgnęła.Zaraz! Boże! Jak mógł tak ogłupieć!! Trzeba — trzeba po prostu dostać się tam, na drugą stronę pęcherza! Można przecież! Przy samym wyjściu, tam gdzie szklana bania przechodzi zwężającym się tunelem w lej kończący się u klapy — jest specjalna dźwignia, polakierowana na czerwono, pod tabliczką TYLKO W RAZIE AWARII ROZRZĄDU.Wystarczy ją przełożyć, a szklana bania uniesie się o metr prawie w górę — i będzie można przeleźć pod jej dolnym brzegiem na drugą stronę! Tam jakimś kawałkiem izolacji oczyści przewody i… Jednym susem znalazł się przy czerwonej dźwigni.— Idioto! — pomyślał, złapał stalową rękojeść, pociągnął, aż mu chrupnęło w stawie barkowym.Rękojeść wyskoczyła na całą długość błyszczącego olejem, stalowego pręta — a bania ani drgnęła.Ogłupiały, patrzał na nią — widział w głębi ekrany, pełne płonącego Księżyca, światło migało mu wciąż ponad głową — jeszcze raz targnął rękojeść, chociaż była już wyciągnięta… Nic.Klucz! Klucz do kasety wyłącznika! Rzucił się płasko na podłogę, zajrzał pod fotel.Leżał tam tylko bryk…Światła bezustannie migały, bezpiecznik miarowo wyłączał prąd.Gdy gasły, wszystko wokół stawało się białe jak wystrugane z trupich kości.— Koniec! — pomyślał.— Dać się wyrzucić razem z banią? Wystrzelić z fotelem, w osłonie? Nie można, spadochron nie zahamuje, Księżyc nie ma przecież atmosfery.Ratunku!!! — chciał krzyczeć, ale nie było do kogo wołać — był sam.Co robić?! Musi być jakiś ratunek!!Skoczył jeszcze raz do rękojeści — omal ręka nie wyskoczyła mu ze stawu.Chciało mu się płakać z rozpaczy.Tak głupio, tak głupio… Gdzie jest klucz? Dlaczego mechanizm się zaciął? Altimetr — jednym spojrzeniem ogarnął zegary: dziewięć i pół tysiąca kilometrów.Od rozpalonego tła wyraźnie odcinała się skalna piła Timocharisa.Zdawało mu się, że widzi już miejsce, w którym wryje się w pokrytą pumeksem skałę.Będzie grzmot, błysk i…Naraz jego skaczące szaleńczo oczy padły, w sekundzie rozbłysku świateł, na poczwórny rządek miedzianych żył.Wyraźnie czerniała tam grudka, łącząca kable, pozostała po spalonej musze.Wystawiając bark, jak bramkarz w robinsonadzie, skoczył przed siebie, uderzenie było straszne, wstrząs omal nie pozbawił go przytomności.Ściana bani odrzuciła go jak nabita samochodowa opona, upadł na podłogę.Ani drgnęła.Zerwał się na równe nogi, dysząc ciężko, z pokrwawionymi ustami, gotów ponownie rzucić się na szklany mur.Spojrzał w dół.Dźwignia małego pilotażu.Dla wielkich, krótkotrwałych przyspieszeń, rzędu 10 g, ale tylko na ułamek sekundy.Pracowała bezpośrednio, na cięgłach mechanicznych.Dawała momentalny, awaryjny ciąg.Ale mógł nią tylko zwiększyć przyspieszenie, to znaczy — jeszcze szybciej dolecieć do Tarczy.Nie — zahamować.Odrzut był zbyt krótkotrwały.Hamowanie musi być ciągłe.Mały pilotaż — na nic?Rzucił się na dźwignię, padając złapał ją, targnął, pozbawiony amortyzującej osłony fotela miał uczucie, że wszystkie kości mu się rozlatują, tak uderzyła go podłoga.Pociągnął jeszcze raz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl