[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz.teraz to by Dwed! Niezmiennie spowity mg, bardziej lea bez si,ni siedzia na wysokim krzele.Z wyjtkiem czci twarzy cay byprzesonity.Z trudem uniós gow i popatrzy na Briksj otpiaymi zprzeraenia oczami, z których bia rozpaczliwa proba.- Przeklestwo.- To jedno sowo wypowiedziane zostao brzmicym udrkszeptem, który zadudni echem po caej sali.Nagle.Dwed znikn.Na jego miejscu pokazaa si Uta.Jak najbardziejwidzialna, ale wijca si w ucisku jakiego widmowego potwora, walczcazaciekle, by si wyswobodzi, mimo e powykrzywiane apska trzymay j mocno zagardo chcc wycisn z niej ycie.- Przeklestwo! - wycharczaa kotka.Tak jak wszyscy przed ni - Uta te przepada.Przez duszy czas krzeso byopuste.Wtem.To ju nie cie zobaczya mczyzn, tak dobrze widocznego iprawdziwego niczym Marbon, kiedy sta przed ni w tamtej, jakby wypenionejpian, komnacie.Mia na sobie kolczug, nie atasow szat biesiadnika, i hem ocieniajcytwarz.- Marbon! - Briksja prawie e wypowiedziaa na gos to imi i wtedy dopierospostrzega, e nie by to wcale dotknity chorob umysow Pan na Eggarsdale,cho z pewnoci czya ich obu jaka ni pokrewiestwa.Na twarzy mczyznywycisna swe niezatarte pitno surowa i wyniosa duma.Mia z lekka skrzywioneusta, jakby nadgryz co kwanego i niesmacznego, co zatruo mu przyjemnoucztowania.Zebrane przy stole postacie, idc za przykadem swego pana, staway si corazwyraniej widoczne.adnaz nich - gdy Briksja sobie to uwiadomia, przebieg j dreszcz - nie naleaado rodu ludzkiego.Po prawej rce lorda siedziaa dama przyobleczona w szatzielon niczym mode wiosenne licie.Jej falujce wosy byy tak delikatnie iwieo zielone jak suknia, któr miaa na sobie, a jej twarz, doprawdy pikna,nie bya twarz kobiety sporód ludzi.Po drugiej stronie lorda tu ponadstoem wyrastaa gowa kota.Ze wzgldu na ubarwienie mona go byo wzi zaUt, ale Briksja przypuszczaa, e gdyby moga przyjrze si mu lepiej,stwierdziaby, i ten dziwny zwierzak jest od Uty o poow wikszy.Byli tam jeszcze inni.Mody mczyzna w hehnie (który wieczy ko stojcydba), z twarz o nieczowieczych rysach, co moe nie byo a tak wyrane, jaku kobiety w zieleni, ale nie budzio wtpliwoci.Bya te inna niewiasta,ubrana w prost szat koloru stali, obwiedzion metalowymi blaszkami, z którychkada miaa w rodku mlecznobiay klejnot.Wosy - biae niczym owe drogocennekamienie - zaplecione nad czoem tworzyy jakby koron.Z jej spokojnegooblicza bia sia i pewno siebie.A jednak odnosio si wraenie, e jest nauboczu caego tego towarzystwa - bardziej jako widz ni uczestnik.Na jejpiersi spoczywa fantazyjny wisior z tych samych biaych klejnotów, co zdobiysukni.Briksja przeczuwaa, e suy on swej wacicielce za potn bro, nieustpujc wszelkim klingom uywanym w rzemiole wojennym.Przy dalekim kocu stou siedziaa para szczególnych biesiadników, od którychinni jakby si nieco odsunli, pozostawiajc im wicej miejsca (wygldao nato, e ta dwójka nie bya mile widziana).Briksji, kiedy dobrze im siprzyjrzaa, zaparo dech.Groteskowa, eteryczna istota, która miaa niedawno na swych usugach ptaki.To nie byo jej wierne odbicie.Na poy kobieca sylwetka wydawaa si bardziejzaokrglona,bardziej zbliona do sylwetki niewiasty z rodu ludzkiego; posta bya naga,jeli nie bra pod uwag piór.Nalece do ptasiej rodziny stworzenie miao nasobie wysadzany klejnotami pas.Wicej kosztownych kamieni skrzyo si wszerokim, przypominajcym konierzyk, naszyjniku.Mimo wszystko nie mogo byadnych wtpliwoci, e owa istota jest przedstawicielk tego samego plemienia,co ptaszyca z Odogów.Obok niej siedziaa jedna z ropuch.Czyby istnia jaki bliszy, niemalblunierczy zwizek tych potwornoci z czowiekiem? Myl o tym napeniaBriksj odraz, jednak nie moga si od niej uwolni, gdy - wbrew wszelkimwysikom dziewczyny - stwór przyciga jej spojrzenie.le patrzyo mu z oczu.Briksja zgadywaa, e cho na pozór zgadzano si najego obecno (a moe nawet przyby na przyjacielskie zaproszenie), towarzystwopodobao mu si nie bardziej ni on jemu.Nie by podanym gociem.Wygldao na to, e obecno Briksji nie wzbudzia w biesiadnikach adnegozainteresowania.Nie spocz na niej niczyj zaciekawiony wzrok.Nikt nierozpozna w niej intruza.Nie moga zrozumie, po co si wród nich znalaza.Nagle.Przestaa wreszcie tkwi bezradnie przed krzesem.Po chwili przeraeniadotaro do niej, e za spraw jakiej sztuczki bdcej dzieem mocy (lub wolitego bytu, który j tu przysa) wisi w powietrzu ponad biesiadnikami w sposóbpozwalajcy ogarn wzrokiem ca sal i wszystkich w niej zgromadzonych.Tak jak to byo nadal w zwyczaju szanujcych si rodów w dolinach, wysokiekrzeso pana stao zwrócone przodem ku wielkim podwójnym drzwiom.Naraz, zhukiem, który gwatownie uciszy prowadzone pógosem rozmowy do ucha Briksjidocierajce jako niky szmer, drzwi rozwarysi, a oba ich skrzyda trzasny o cian.Zabrzmiao to niczym echo grzmotu wczasie letniej burzy.W szerokim wejciu (pod portalem bez najmniejszego trudu zmieciaby si niemalcaa kompania onierzy w szyku marszowym) sta samotnie jeden czowiek.Podobnie jak pan tego dworu, nie mia na sobie paradnego stroju, ale kolczugi hem.Spywa mu z ramion odrzucony do tyu, pofadowany paszcz; mczyznauwolni spod niego niecierpliwe rce liczc si zapewne z tym, e spotka naswej drodze skierowane we miecze.A mimo to jego wasny or nadal tkwi w pochwie.Mczyzna nie trzyma wgotowoci adnej broni.adnej prócz nienawici malujcej si na jego obliczu.Briksja, która omal nie zawoaa Marbon", gdy po raz pierwszy zobaczya panatego dworu, teraz bya prawie przekonana, e nie popeniaby bdu nazywajctym imieniem przybysza.Nie wszed od razu do sali, ale czeka, jakby musia by najpierw zaproszonylub przynajmniej rozpoznany przez mczyzn siedzcego na krzele.Kiedy taksta, spokojnie przypatrujc si caemu towarzystwu, tu za nim gromadzi sijego orszak.Wyglda jak dorosy poród czeredy dzieci.Bowiem ci, którzy postpili o krok,eby stan po jego bokach, i ci, którzy zebrali si za jego plecami, bylitakiego wzrostu, i przy nich wydawa si wielkoludem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl