[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z ust wylecia³a mu kulka.Babka Bella nachyli³a siê ku niemu.Jeszcze raz oszukasz, a zabijê ciê - oœwiadczy³a.Ruszy³yœmy w stronê grupkikobiet.Jedno musisz wiedzieæ o mê¿czyznach z rodu Mo-rellich - powiedzia³a.- Niewolno im niczego odpusz­czaæ.Joe tr¹ci³ mnie z ty³u i wsun¹³ mi w d³oñ kieliszek.Jak ci idzie?NieŸle.Babka Bella przeniknê³a okiem Louisa.-£yknê³am drinka.- Szampan?Z czystego cyjanku - odpar³.O ósmej kelnerki zaczê³y sprz¹taæ talerze ze sto³Ã³w, orkiestra gra³a, a w³oskiedamy tañczy³y ze sob¹ na parkie­cie.Miêdzy krzes³ami biega³y dzieciaki,piszcz¹c i dr¹c siê wniebog³osy.Przyjêcie przenios³o siê do baru.Mê¿czyŸnistali z boku, pal¹c cygara i gadaj¹c o niczym.Morelli wykrêci³ siê od tego rytua³u i siedzia³ w swo­bodnej pozie na krzeœle,obserwuj¹c guziki przy mojej sukience.Moglibyœmy siê teraz urwaæ - zaproponowa³.- Nikt by nie zauwa¿y³.Z wyj¹tkiem babki Belli.Ca³y czas patrzy w nasz¹ stronê.Mo¿e siê szykuje dokolejnego ataku swoim okiem.Lubi mnie najbardziej z wszystkich wnuków - wy­zna³ Morelli.- Jestembezpieczny.Na mnie jej oko nie dzia³a.Wiêc twoja babka ciê nie przera¿a?Tylko ty mnie przera¿asz - odpar³ Morelli.- Zatañ­czymy?To ty tañczysz?Kiedy muszê.Siedzieliœmy blisko siebie, stykaj¹c siê kolanami.Na­chyli³ siê, uj¹³ moj¹d³oñ i poca³owa³ jej wnêtrze.Poczu­³am, jak koœci w moim ciele p³on¹ izaczynaj¹ siê rozta­piaæ.Us³ysza³am, ¿e zbli¿a siê ktoœ w szpilkach.Uchwyci³am k¹tem oka b³ysk z³ota.Przeszkodzi³am w czymœ? - spyta³a Terry Gilman.Na wargach mia³a b³yszcz¹c¹szminkê i ods³ania³a krwio­¿ercze, nieskazitelnie bia³e zêby.Witaj, Terry - zwróci³ siê do niej Joe.- Co s³ychaæ?Frankie Russo demoluje mêsk¹ toaletê.Mówi coœ o swojej ¿onie, która jad³asa³atkê kartoflan¹ z widelca Hectora Santiago.Chcesz, ¿ebym z nim pogada³?Albo go zastrzeli³.Ty jeden masz tu pozwolenie na broñ.Odstawia niez³¹demolkê.Morelli znów poca³owa³ mnie w rêkê.Nie odchodŸ nigdzie.Oddalili siê razem, ja zaœ prze¿y³am chwilê zw¹tpienia.Wcale nie musieli pójœædo mêskiej toalety.To g³upie, powiedzia³am sobie.Joe nie jest ju¿ taki.Piêæ minut póŸniej wci¹¿ go nie by³o, a ja z trudem panowa³am nad ciœnieniemkrwi.Moj¹ uwagê zwróci³ jakiœ sygna³, dobiegaj¹cy z dali.Uœwiadomi³am sobie zprzestrachem, ¿e s³ychaæ go ca³kiem blisko - to by³ mój telefon komórkowy,którego dŸwiêk t³umi³a torebka.Dzwoni³a Sandy.Jest tutaj! - powiedzia³a zaaferowana.- By³am aku­rat z psem na spacerze, jakspojrza³am w okno Ruzicków i go zobaczy³am.Ogl¹da³ telewizjê.Widaæ by³owyraŸnie,bo pali³y siê wszystkie œwiat³a, a pani Ruzick nigdy nie zaci¹ga zas³on.Podziêkowa³am Sandy i zadzwoni³am do Komandosa.Nie odebra³, zostawi³am wiêcwiadomoœæ na sekretarce.Spróbowa³am po³¹czyæ siê z jego wozem i komórk¹.Te¿nic.Zadzwoni³am na pager i zostawi³am numer swojej ko­mórki.Stuka³am palcamiw stó³ przez piêæ minut i czeka­³am, a¿ oddzwoni.Nie oddzwoni³.I ani œladuJoego.Z mo­jej g³owy zaczê³y wydobywaæ siê cieniutkie smu¿ki dymu.Dom Ruzicków znajdowa³ siê trzy przecznice dalej.Mia³am ochotê tam pojechaæ iprzyjrzeæ siê sytuacji z bli­ska, nie chcia³am jednak porzucaæ w takiej chwiliJoego.¯aden problem, powiedzia³am sobie.IdŸ i go znajdŸ.Jest w mêskiejtoalecie.Spyta³am kilka osób, czy nie widzia³y Joego.Niestety, nikt nie mia³pojêcia, gdzie mog³abym go znaleŸæ.I wci¹¿ nie by³o sygna³u od Komandosa.Teraz dymi³y mi ju¿ uszy.Pomyœla³am, ¿e jeœli tak dalej pójdzie, to zacznêgwizdaæ jak czajnik.Czy¿ nie by³oby to stresuj¹ce?Okay, zostawiê mu wiadomoœæ, postanowi³am.Mia³am pióro, ale ani kawa³kapapieru, napisa³am wiêc na serwet­ce: Zaraz wracam.Muszê zaj¹æ siê NSS-em odKomandosa.Serwetkê opar³am o szklankê z drinkiem Joego i wysz³am z przyjêcia.Pokona³am energicznym krokiem trzy przecznice i za­trzyma³am siê naprzeciwkodomu Ruzicka, po drugiej stronie ulicy.Alphonse by³ u siebie, jak najbardziejrealny, i ogl¹da³ telewizjê.Widzia³am go jak na d³oni przez okno w salonie.Nikt nigdy jeszcze nie oskar¿y³ go o inteligen­cjê.To samo mo¿na by³opowiedzieæ o mnie, gdy¿ nie omieszka³am zabraæ torebki, ale zostawi³am naprzyjêciu sweter i komórkê.Teraz, stoj¹c bez ruchu, marz³am jak diabli.Nie masprawy, powiedzia³am sobie.Wróæ tam, weŸ swoje rzeczy i przyjdŸ tu.By³ to dobry pomys³, ale jak na z³oœæ Alphonse akurat wsta³, podrapa³ siê pobrzuchu, podci¹gn¹³ gacie i wyszed³ z pokoju.Do diab³a.Co teraz?Znajdowa³am siê po drugiej stronie ulicy, przycupniêta148miêdzy dwoma samochodami.Mia³am dobry widok na salon i fronton domu, ale nicwiêcej.Rozwa¿a³am w³aœnie to zagadnienie, kiedy us³ysza³am, jak otwieraj¹ siêtylne drzwi, a potem zamykaj¹.Cholera.Wyszed³ z mieszkania.Zaparkowa³ pewniew alejce za domem.Przebieg³am ulicê i ukry³am siê w cieniu przy bocznej œcianie.Widzia³am zarysmasywnej sylwetki Alphonse’a Ruzicka, zmierzaj¹cego w stronê alejki z torb¹ wrêku.By³ oskar¿ony o w³amanie i napad z u¿yciem niebezpiecznego narzêdzia.Liczy³ czterdzieœci szeœæ lat i wa¿y³ dobrze ponad sto kilo, z czego wiêkszoœæmieœci³a siê w bebe­chach.Mia³ maleñk¹ g³Ã³wkê wielkoœci ³ebka od szpilki, a wniej proporcjonalnie du¿y mózg.Przeklêty Koman­dos.Gdzie on siê, u diab³a,podziewa?Alphonse by³ ju¿ w po³owie podwórza, kiedy zawo³a­³am.Nie mia³am broni.Niemia³am kajdanek.Nie mia­³am niczego, ale i tak zawo³a³am.Nic innego nieprzysz³o mi do g³owy.Stój! - krzyknê³am.- Agentka specjalna! Padnij na ziemiê!Alphonse nawet nie spojrza³ za siebie.Rzuci³ siê do ucieczki, przecinaj¹cpêdem podwórze, zamiast kierowaæ siê w stronê alejki.Bieg³, ile si³ w nogach,przeszkadza³ mu jednak t³usty ty³ek i przepe³niony piwem brzuch.W prawej d³onikurczowo œciska³ torbê.Psy szczeka³y, ganki rozb³yskiwa³y œwiat³em, a naty³ach domów, wzd³u¿ ca³ej ulicy, otwiera³y siê gwa³townie drzwi.Wezwaæ policjê! - wo³a³am, œcigaj¹c Alphonse’a z wysoko uniesion¹ sukienk¹.-Pali siê, pali siê! Pomocy, pomocy!Dotarliœmy do nastêpnej przecznicy.Mia³am go na wy­ci¹gniêcie ramion, kiedyodwróci³ siê i waln¹³ mnie swoj¹ torb¹.Pêk³a, ale si³a uderzenia zwali³a mniez nóg.Le¿a³am na plecach, ca³a w jakichœ cuchn¹cych brudach.Alphonse wcalenie ucieka³.Po prostu wynosi³ z domu matki œmieci.Podnios³am siê i ruszy³am za nim.Wybieg³ na ulicê i pogna³ z powrotem w stronêdomu.Wyprzedza³ mnie o jakieœ kilka kroków, gdy nagle wyci¹gn¹³ z kieszenipêkkluczy i nakierowa³ je na terenowego forda, który sta³ przy krawê¿niku.Us³ysza³am pisk alarmu.Stój! - wrzasnê³am.- Jesteœ aresztowany! Stój, bo strzelam!By³o to g³upie ostrze¿enie, poniewa¿ nie mia³am broni.A nawet gdybym mia³a, toi tak bym jej nie u¿y³a.Al-phonse spojrza³ przez ramiê, by zorientowaæ siê,czy mówiê prawdê.To wystarczy³o - straci³ koordynacjê w tym swoim t³ustymcielsku.Potkn¹³ siê, a ja wpad³am na jego galaretowat¹ pow³okê doczesn¹.Oboje runêliœmy na chodnik, na którym stara³am siê za wszelk¹ cenê pozostaæ.Alphonse usi³owa³ wstaæ, ja zaœ robi³am wszystko, by go utrzymaæ w parterze.S³ysza³am w oddali zawodzenie syren i krzyki ludzi biegn¹cych w na­sz¹ stronê.Myœla³am tylko o tym, by przeci¹gn¹æ walkê do chwili, gdy nadejdzie pomoc.Klêcza³, a ja kurczowo trzy­ma³am w garœci jego koszulê.Odpycha³ mnie jakuprzykrzo­nego robala.Ty g³upia cipo! - rzuci³ wœciekle, podnosz¹c siê z zie­mi.- Nie masz ¿adnejbroni.Obrzucano mnie ju¿ w ¿yciu ró¿nymi epitetami.Ten akurat nie nale¿a³ do moichulubionych.Wczepi³am siê w nogawki Alphonse’a i zbi³am go z nóg [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl