[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kapitan Whalley poprawiając się na krześle przewrócił pustą szklankę.Nie spojrzał w jej stronę; siedział bokiem i osłaniał dłonią czoło wspierając się na łokciu; drugą ręką szukał niepewnym ruchem przewróconej szklanki, lecz wkrótce tego zaniechał.Van Wyk otworzył szeroko oczy, jakby nagle wydarzyło się coś bardzo ważnego.Nie wiedział, dlaczego czuł się taki wstrząśnięty, ale przez chwilę zapomniał zupełnie o Sternie.— Co? Co się stało?A kapitan Whalley, na wpół odwrócony, wyszeptał głucho z niepokojem:— Szacunek!— I jeszcze coś więcej niż szacunek — wyrzekł zwolna Van Wyk nie odwracając wzroku od kapitana.— Dość! Niech pan zamilknie! — rzekł Whalley nie zmieniając pozy i nie podnosząc głosu.— Ani słowa więcej! — Ja się panu odwdzięczyć nie mogę.Nawet na to jestem teraz za biedny.A szacunek pana to coś bardzo cennego.Pan by się nie poniżył do oszukiwania najnędzniejszego z biedaków, pan by nie narażał na niebezpieczeństwo statku przy każdym jego wyjściu na morze.Van Wyk, pochylony naprzód z twarzą oblaną pąsem z nakrochmaloną serwetą na kolanach, nie dowierzał uszom, świadectwu zmysłów, władzom umysłowym gościa.— Jak to? Dlaczego? Na miłość boską, co to ma znaczyć? Jaki statek? Nie rozumiem, o kim…— Więc świadczę się Bogiem, że mówię o sobie: statek jest w niebezpieczeństwie, gdy jego kapitan niedowidzi.Ja tracę wzrok.Van Wyk drgnął lekko i przez parę sekund siedział bez ruchu; potem wspomniawszy słowa Sterne’a: „Będzie musiał dać aa wygraną”, schylił się pod stół, aby podnieść serwetę, która zsunęła mu się z kolan.A więc o to chodziło! W tej samej chwili stłumiony głos kapitana Whalleya rozległ się nad nim:— Oszukałem ich wszystkich.Nikt nie wie o niczym.Van Wyk podniósł się z rozognioną twarzą.Kapitan Whalley, nieruchomy pod pełnym blaskiem lampy, ciągle osłaniał twarz ręką.— Pan zdobył się na tę odwagę?— Niech pan to nazwie, jak pan chce.Ale pan jest człowiekiem ludzkim, pan jest… dżentelmenem, panie Van Wyk.Mógłby się pan spytać, co się stało z moim sumieniem.Zdawał się rozmyślać, pogrążony w milczącym, posępnym bezruchu.— Uniesiony pychą, wdałem się w machinacje z sumieniem.Kiedy człowiek traci wzrok, zaczyna dostrzegać wiele rzeczy.Nie umiałem być szczery nawet z dawnym swoim kolegą.I z Massy’m nie byłem szczery — byłem niezupełnie z nim szczery.Wiedziałem, że mnie bierze za pomylonego marynarza, bogacza, i nie wyprowadziłem go z błędu.Chciałem podnieść swoje znaczenie — bo chodziło o moją biedną Ivy — mogą córkę.Dlaczego spekulowałem na jego nieszczęściu? Spekulowałem na jego nieszczęściu przez wzgląd na swoją córkę.A teraz jakiej litości mógłbym się po nim spodziewać? Spekulowałby na mojej niedoli, gdyby o niej wiedział.Znając sprawki starego oszusta, nie wypuściłby pieniędzy przed upływem roku.Pieniędzy należących do Ivy.A ja ani pensa dla siebie nie zachowałem.Z czego bym żył przez rok? Przez cały rok! Za rok nie będzie już słońca na niebie dla ojca (mojej Ivy.Głęboki jego głos wydawał się straszliwie stłumiony, jakby zwały osuwającej się ziemi przygniotły Whalleya i jakby wypowiadał myśli nawiedzające w grobach umarłych.Zimny dreszcz przebiegł Van Wyka.— A jak dawno pan już…? — zapytał.— Minęło dużo czasu, nim zdołałem uwierzyć w ten… ten dopust.Kapitan Whalley mówił ponuro i cierpliwie spod zakrywającej twarz dłoni.Uważał, że nie zasługuje na to nieszczęście.Z początku łudził się z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień.Miał przy sobie seranga — starego sługę.Przychodziło to stopniowo, a kiedy już nie mógł się łudzić…Głos jego zamarł prawie zupełnie.— Zamiast poświęcić córkę, zacząłem wszystkich was oszukiwać.— To niewiarygodne — szepnął Van Wyk.Okropny szept Whalleya płynął dalej:— Nawet znak bożego gniewu nie zdołał mnie zmusić do zapomnienia o Ivy.Jakże ją mogłem opuścić, kiedy czułem wciąż swoją żywotność — czułem gorącą krew w żyłach.Nie mniej gorącą niż u pana.Zdaje mi się, że — jak oślepiony Samson — znalazłbym dość siły, aby zwalić na siebie świątynię.Ivy walczy ciężko o byt — to moje dziecko, nad którym często modliliśmy się razem, moja nieboszczka żona i ja.Pamięta pan tamten dzień, kiedy mówiłem do pana mniej więcej w te słowa: wierzę, że Bóg pozwoli mi dożyć stu lat — ze względu na nią… Czy to jest grzech, jeśli się kocha swoje dziecko? Czy pan widzi w tym grzech? Dla niej byłem gotów żyć wiecznie.I wierzyłem prawie, że tak będzie.A teraz modlę się o śmierć.Ach, ty zarozumiały człowieku! Chciałeś żyć…Potężne, gwałtowne targnięcie wielkiego ciała wstrząśniętego przez głośny szloch sprawiło, że wszystkie kieliszki i szklanki rozdźwięczały się na stole, a cały dom, rzekłbyś, zadrżał aż po sam dach.Van Wyk znalazł ujście dla swej zawiedzionej miłości w walce z przyrodą i stąd rozumiał bardzo dobrze, że ten człowiek, którego całe życie było nieustannym działaniem, potrafi tylko czynem okazywać swoje uczucia; że gdyby Whalley przestał narażać się dobrowolnie, pracować, cierpieć dla swego dziecka, byłoby, to dosłownie wydarcie z jego serca gorącej miłości do córki — potworność nie do pomyślenia.Kapitan Whalley trwał w tej samej pozie, która zdawała się wyrażać wstyd, żal i jakby wyzwanie.— Oszukiwałem nawet pana.Gdyby pan nie wymówił słowa: szacunek… To słowo nie jest dla mnie stosowne.Byłbym kłamał dalej i przed panem.Przecież już przed panem kłaniałem.Czyż pan nie miał powierzyć statkowi swojego towaru — właśnie w czasie tej podróży?— Jestem stale ubezpieczony — rzekł Van Wyk prawie bezwiednie i zdumiał się tym nagłym wtargnięciem handlowego szczegółu.— Mówię panu, że statek nie jest pewny pod moim dowództwem.Ubezpieczenie nie byłoby ważne, gdyby się o tym dowiedziano…— Wina spadłaby wówczas na nas obu.— Nic mojej winy zmniejszyć nie może — rzekł kapitan Whalley.Nie śmiał pójść do doktora, który byłby go może zapytał, kim jest, czym się zajmuje, i mogłoby coś dojść do Massy’ego.Żył pozbawiony wszelkiej pomocy — i ludzkiej, i boskiej.Nawet modlitwy po prostu więzły mu w gardle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl