[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I nawet ubolewa³am nad tym,¿e swego czasu wybi³am Rodneyowi z g³owy ten jego niesamowity pomys³ zuprawianiem ziemi.Doprawdy, jedyne, co mogê teraz o sobie powiedzieæ, to to,¿e zawsze kierowa³am siê rozs¹dkiem i ¿e by³am przewiduj¹ca…Bo¿e wielki, dlaczego jestem taka zak³opotana? Wszystko, o czym myœla³am i w couwierzy³am… te wszystkie nieprzyjemne rzeczy…Czy rzeczywiœcie by³y prawdziwe? A mo¿e nieby³y? Nie chcê, ¿eby by³yprawdziwe.Muszê postanowiæ… muszê postanowiæ…Co postanowiæ?S³oñce, pomyœla³a, tamto s³oñce tak bardzo przypieka³o.To w³aœnie onoprzyprawi³o mnie o halucynacje…Biegnie po pustyni… pacia na d³onie i na kolana… modli siê…Czy to wszystko by³o prawdziwe?Ob³êd, uwierzenie w coœ takiego to czysty ob³êd.Jak to przyjemnie ibezpiecznie wróciæ do domu, do Anglii i doznaæ uczucia, ¿e nigdzie siê niewyje¿d¿a³o, ¿e wszystko jest takie, jak siê zawsze myœla³o, ¿e jest…I oczywiœcie wszystko jest takie.Takie samo.Kalejdoskop wci¹¿ wiruje… wiruje…Szkie³ka uk³adaj¹ siê raz w jeden wzór, to znowu w drugi.Rodneyu, przebacz mi, nie wiedzia³am…Rodneyu, jestem tutaj.Wróci³am do domu!Który wzór? Który? Muszê dokonaæ wyboru.S³yszy odg³os otwieranych frontowych drzwi, dŸwiêk, który zna tak dobrze, takbardzo dobrze…To Rodney wraca.Który wzór? Który wzór? Prêdzej!Drzwi do salonu otworzy³y siê.Rodney wszed³.Przystan¹³, zaskoczony.Joan podbieg³a do niego.Nie od razu spojrza³a w jego twarz.Pomyœla³a, ¿epowinna daæ mu choæ jedn¹ chwilê, by och³on¹³ na jej widok, choæ jedn¹ chwilê…A potem powiedzia³a pogodnie:— Oto jestem, Rodneyu… Wróci³am do domu…EPILOGRodney Scudamore siedzia³ w ma³ym, niskim fotelu, podczas gdy jego ¿onanalewa³a do fili¿anek herbatê, podzwania³a ³y¿eczkami i pogodnie szczebiota³a,jak to mi³o znaleŸæ siê na powrót w domu i jak uroczo dojœæ do wniosku, ¿e nicsiê nie zmieni³o i ¿e Rodney nie potrafi³by uwierzyæ, jak cudownie jest znówbyæ w Anglii, w Crayminster, we w³asnym domu!W oknie, na szybie, zwiedziona niezwyk³ym ciep³em listopadowego dnia, natrêtniebzycza³a wielka mucha plujka.Bzz, bzz, bzz, powtarza³a swoje mucha.Dzyñ, dzyñ, dzyñ, podzwania³ g³os Joan Scudamore.Rodney siedzia³, uœmiecha³ siê i kiwa³ g³ow¹.Ha³as, myœla³, tyle ha³asu…Tak wiele w nim sensu dla jednych, a ¿adnego dla innych.Myli³em siê, ustali³ ostatecznie, myli³em siê, myœl¹c, zaraz po powrocie Joan,¿e coœ siê z ni¹ sta³o.Nic siê z ni¹ nie sta³o.Jest taka sama jak zawsze.Wszystko jest takie samo jak zawsze.Wkrótce Joan posz³a na górê dopilnowaæ rozpakowania baga¿u, a Rodney przeszed³przez hali do gabinetu, gdzie czeka³o na niego trochê pracy kancelaryjnej.Jednak najpierw otworzy³ górn¹ praw¹ szufladkê w biurku i wyj¹³ z niej list odBarbary.List przyszed³ poczt¹ lotnicz¹ i by³ nadany kilka dni przed wyjazdemJoan z Bagdadu.By³ d³ugi, gêsto zapisany i Rodney zna³ go prawie na pamiêæ.Mimo to przeczyta³go raz jeszcze i zatrzyma³ siê chwilê na ostatniej stronie.…Tak wiêc powiedzia³am Ci wszystko, kochany tato.Przypuszczam, ¿e ju¿wczeœniej czegoœ siê domyœla³eœ.Nie musisz siê ju¿ o mnie martwiæ.Naprawdêzdajê sobie sprawê, jaka by³am wystêpna i g³upia.Pamiêtaj, mama nie wie oniczym.Nie by³o ³atwo utrzymaæ j¹ z dala od tego wszystkiego, lecz doktorMcQueen znakomicie zagra³ swoj¹ rolê, nie mówi¹c o Williamie.William by³cudowny.Doprawdy nie wiem, co zrobi³abym bez niego — by³ zawsze w pobli¿u izawsze gotów broniæ mnie przed mam¹, jeœli trzeba by³o.Przyznajê, kiedyzatelegrafowa³a, ¿e przyje¿d¿a, by³am zrozpaczona.Wiem, ¿e próbowa³eœ j¹powstrzymaæ, i wiem, ¿e to by³o niemo¿liwe.Có¿, w gruncie rzeczy jej chêæœpieszenia z pomoc¹ by³aby ca³kiem na miejscu, oczywiœcie gdyby nie to, ¿emama, jak to mama, natychmiast poczu³a siê w obowi¹zku wywróciæ nasze ¿ycie dogóry nogami.Mówiê Ci, tato, od czegoœ takiego po prostu mo¿na by³o zwariowaæ,a ja, ja nie mia³am si³, by z ni¹ walczyæ! Wreszcie na nowo zaczynam cieszyæsiê Mopsy! Jest naprawdê urocza.¯a³ujê, ¿e nie mo¿esz jej zobaczyæ.Czylubi³eœ nas, kiedy byliœmy niemowlêtami, czy dopiero póŸniej? Kochany tatusiu,taksie cieszê, ¿e to Ty jesteœ moim ojcem.Jeszcze raz proszê, nie martw siê omnie.Ca³e z³o ju¿ minê³o.Twoja kochaj¹ca Babs.Rodney waha³ siê przez chwilê.Najchêtniej zatrzyma³by tych kilka kartek nazawsze.Tak wiele dla niego znaczy³y — pisemna deklaracja córki o wierze wew³asnego ojca i o pok³adanym w nim zaufaniu.Jednak Rodney, nauczony zawodowym doœwiadczeniem, zna³ niebezpieczeñstwop³yn¹ce z przechowywania listów.Gdyby nagle umar³, Joan przejrza³aby jegopapiery dok³adnie.Coœ takiego na pewno sprawi³oby jej niepotrzebny ból.Nie masensu raniæ jej i rozczarowywaæ.Niech trwa szczêœliwa i bezpieczna w tym swoimjasnym, spokojnym œwiecie, który sama dla siebie stworzy³a.Przeszed³ przez pokój i wrzuci³ list Barbary do ognia.Tak, pomyœla³, ca³e z³ojest ju¿ poza ni¹.i poza jej najbli¿szymi.To o Barbarê zawsze ba³em siênajbardziej, bo to ona — jedyna z trójki moich dzieci — by³a niezrównowa¿onaemocjonalnie.No có¿, kryzys min¹³, i Barbara wysz³a z niego je¿eli nie bezuszczerbku, to przynajmniej ¿ywa.A teraz ju¿ zaczyna rozumieæ, ¿e jejprawdziwy œwiat to Mopsy i Bill.Porz¹dny goœæ, ten Bili Wray.Nale¿y ufaæ, ¿enie cierpia³ ponad si³y.Tak, jeœli chodzi o Barbarê, to mogê ju¿ byæ spokojny.O Tony’ego w jego gajachpomarañczowych w Rodezji te¿ siê nie martwiê.Tony jest daleko, ale z nim jestwszystko w porz¹dku, a jego m³oda ¿ona sprawia wra¿enie porz¹dnej dziewczyny.Tony’ego nigdy nic nie zrani³o do ¿ywego i prawdopodobnie nigdy nie zrani.Ludzie z natury pogodni, a do takich nale¿y Tony, s¹ odporni na przeciwnoœcilosu.Z Averil te¿ wszystko by³o w porz¹dku.Jak zawsze, kiedy myœla³ o Averil, tak iteraz poczu³ w sercu dumê, nie ¿al.Averil z jej ch³odnym, krytycznym umys³em,ze sk³onnoœci¹ do niedomówieñ i z tym swoim sarkazmem.Averil solidna jakska³a, lojalna, tak dziwnie nie pasuj¹ca do imienia, jakim j¹ obdarzyli.Walczy³ z Averil, walczy³ i pokona³ j¹ jedyn¹ broni¹, któr¹ jej pogardliwyumys³ móg³by uznaæ, broni¹, która nawet jemu samemu zdawa³a siê odpychaj¹ca.Beznamiêtne, logiczne argumenty, bezlitosne argumenty.Ona je zaakceptowa³a.Ale czy mu wybaczy³a? S¹dzi³, ¿e nie.Lecz to nie mia³o znaczenia.Nawet jeœliprzesta³a go kochaæ, nie przesta³a szanowaæ, i to bardziej ni¿ przedtem, a wkoñcu, pomyœla³, dla kogoœ o takim umyœle i o takiej nieskazitelnej prawoœcijak Averil, to szacunek jest tym, co siê liczy.„Mam nadziejê, ¿e bêdziesz szczêœliwa”, powiedzia³ w przeddzieñ œlubu swojegonajukochañszego dziecka, powiedzia³ ponad wielk¹ przepaœci¹, która teraz ichrozdziela³a.A Averil odpar³a spokojnie: „Spróbujê, ojcze”.To by³a ona, Averil — ¿adnego heroizmu, ¿adnego rozwodzenia siê nadprzesz³oœci¹, ¿adnego rozczulania nad sob¹.Zgoda na ¿ycie takie, jakie jest —i zdolnoœæ przejœcia przez nie bez pomocy innych.Pomyœla³, ¿e teraz ju¿ go nie potrzebuj¹, usamodzielnili siê wszyscy troje.Odepchn¹³ le¿¹ce na biurku papiery, podszed³ do kominka, usiad³ po jego prawejstronie i z lekkim westchnieniem zabra³ siê do lektury umowy dzier¿awnejMassinghama.„W³aœciciel oddaje w dzier¿awê, a dzier¿awca przejmuje budynek mieszkalny,zabudowania gospodarcze, ziemiê wraz z przylegloœciami usytuowane na…” Czyta³dalej.Przewróci³ stronê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl