[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego celem miało być schwytanie i zatrzymanie obydwu mężczyzn, zanim zdążyliby się wzajemnie ostrzec lub zanim ostrzegłaby ich rodzina.Chociaż plan wymagał dłuższych przygotowań, dawał Jenny największą szansę przeżycia.Oczywiście pod warunkiem, że wszystko poszłoby zgodnie z założeniami.A ja mógłbym im powiedzieć, że nigdy nie idzie.Mackenzie pojechał z taktyczną grupą operacyjną, która miała zaatakować młyn.Gdy samochody i furgonetki z ubranymi w kamizelki kuloodporne policjantami dotarły na miejsce, zapadał już zmierzch.Byli tam ludzie z jednostki szybkiego reagowania i sanitariusze z karetką pogotowia, gotowi natychmiast przewieźć do szpitala Jenny i każdego innego.Ponieważ do młyna można było dotrzeć tylko wąską, zarośniętą dróżką, postanowiono zaparkować na skraju lasu i dojść do celu na piechotę.Doszli i kryjąc się za drzewami, obstawili tylne okna i drzwi.Podczas gdy oni zajmowali pozycję, Mackenzie uważnie obserwował niszczejący budynek.Robił wrażenie pustego i opuszczonego, a w gasnącym świetle dnia jego ciemne, ceglane ściany zdawały się wchłaniać gęstniejący mrok.Zasyczał radionadajnik: wszyscy byli już na wyznaczonych pozycjach.Mackenzie spojrzał na dowódcę grupy operacyjnej.Krótko skinął głową.- Zaczynajcie.Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem.Docierało do mnie jedynie to, że nie mogę nic zrobić, i czekając, przeżywałem katusze.Zdawałem sobie sprawę, że Mackenzie ma rację.Widziałem zbyt wiele spartaczonych policyjnych operacji, by wiedzieć, że trzeba je dobrze zaplanować.Lecz świadomość ta wcale nie podnosiła mnie na duchu.Było oczywiste, że w policyjnej przyczepie widziano by mnie bardzo niechętnie.Ale nie mogłem poradzić sobie z frustrującym oczekiwaniem, z obserwowaniem ich ponurych twarzy i domyślaniem się, co też może się tam teraz dziać.Wróciłem do samochodu i zadzwoniłem do Bena.Miał czekać na mój telefon.Trzęsącymi się rękami wybrałem numer.- A może wpadniesz do mnie? - zaproponował.- Pomożesz mi skończyć tę flaszkę.Towarzystwo dobrze ci zrobi.Byłem mu wdzięczny za troskę, lecz odmówiłem.Alkohol był ostatnią rzeczą na jaką miałem teraz ochotę.Towarzystwo też.Pożegnałem się z nim i spojrzałem w okno.Niebo nad Manham miało barwę ciemnej miedzi i zasnuwały je jeszcze ciemniejsze chmury.W powietrzu czuło się zapowiedź deszczu.Fala upałów kończyła się z prawdziwym wyczuciem, w najbardziej odpowiednim momencie.Tak jak wiele innych rzeczy.Wyskoczyłem z samochodu, zamierzając jeszcze raz prosić Mackenziego, chcąc namówić go do tego, żeby pozwolił mi się z nimi zabrać.Ale tuż przed przyczepą przystanąłem.Nie.Wiedziałem, co by mi odpowiedział, poza tym, przeszkadzając im, nie pomógłbym Jenny.I nagle mnie olśniło.Dobrze, nie mogłem pojechać tam z nimi, ale zawsze mogłem pojechać sam.Pojechać i zaczekać w pobliżu młyna.Na to nie potrzebowałem ich pozwolenia.Mógłbym też zabrać insulinę dla Jenny.Plan był marny, lecz uznałem, że lepsze to niż nic.Straciłem już Karę i Alice.Po prostu nie mogłem siedzieć z założonymi rękami, podczas gdy tam decydował się los Jenny.Nie woziłem insuliny w podręcznej apteczce, ale w lodówce mieliśmy spory zapas.Szybko wsiadłem do samochodu, wróciłem do przychodni i nie wyłączając silnika, wpadłem do środka.Wieczorny dyżur już się skończył, ale Janice jeszcze nie wyszła.Spojrzała na mnie zaskoczona i powiedziała:- Pan doktor? Nie wiedziałam, że pan.Są nowe wiadomości?Bardzo się spieszyłem, więc tylko pokręciłem głową.Wbiegłem do gabinetu Henry'ego i gwałtownym szarpnięciem otworzyłem lodówkę.Nie obejrzałem się, gdy wjechał do pokoju.- David, co ty, do licha, robisz?- Szukam insuliny.- Grzebałem wśród butelek i pudełek.- Cholera jasna, gdzie ona jest?- Uspokój się, powiedz, co się stało!- To Carl Brenner i jego kuzyn.Trzymają Jenny w tym starym młynie.Policja organizuje na nich nalot.- Carl Brenner? - Chwilę trwało, zanim to do niego dotarło.- Ale po co ci insulina?- Jadę tam.- Buteleczka z insuliną stała tuż pod moim nosem.Chwyciłem ją i otworzyłem stalową szafkę, gdzie trzymaliśmy strzykawki.- To nie będzie tam karetki?Nie odpowiedziałem, uparcie szperając na półkach w poszukiwaniu jedno-razówek.- David, pomyśl tylko.Na pewno będą tam sanitariusze z insuliną! wszystkim innym.Wpadniesz do młyna jak burza i co? Co zrobisz?Tym do mnie trafił.Rozgorączkowanie minęło.Maniakalna energia, która mnie dotąd napędzała, nagle się wyczerpała.Gapiłem się głupio na insulinę i strzykawki.- Nie wiem - odparłem chrapliwie.Henry westchnął.- Odłóż to - powiedział łagodnie.Jeszcze raz popatrzyłem na strzykawki i powoli je odłożyłem.Wziął mnie za rękę.- Usiądź.Wyglądasz koszmarnie.Pozwoliłem mu zaprowadzić się do krzesła, lecz nie usiadłem.- Nie mogę.Muszę coś zrobić.Spojrzał na mnie zatroskany.- Wiem, że ci ciężko.Ale czasami jest tak, że nie da się nic zrobić, chociaż bardzo się chce.Ścisnęło mnie w gardle.Od łez zapiekło w oczach.- Chcę tam być.Kiedy ją znajdą.Henry milczał przez chwilę.- David.- powiedział nieśmiało.- Wiem, że wołałbyś tego nie słyszeć, ale nie sądzisz, że powinieneś się.przygotować?Poczułem się tak, jakby ktoś grzmotnął mnie pięścią w brzuch.Nie mogłem oddychać.- Wiem, że bardzo ją lubisz, ale.- Nie kończ.Zmęczony kiwnął głową.- Dobrze.Dam ci kielicha i.- Nie chcę! - Ugryzłem się w język.- Nie mogę tu siedzieć i czekać.Po prostu nie mogę.Henry miał bezradną minę.- Nie wiem, co powiedzieć.Tak mi przykro.- Daj mi coś do roboty.Coś, cokolwiek.- Kiedy nic nie ma.Została tylko jedna wizyta, ale.- Gdzie? U kogo?- U Irenę Williams, ale to nic pilnego.Lepiej zostań i.Ale ja już szedłem do drzwi.Zapomniałem nawet o karcie zdrowia, ledwo spojrzałem na zaniepokojoną Janice.Musiałem być w ruchu, musiałem zapomnieć, że nie mam wpływu na to, czy Jenny przeżyje czy nie.Jadąc do małego, segmentowego domku na skraju miasteczka, gdzie mieszkała Irenę Williams, próbowałem myśleć o czymś innym.Irenę, gadatliwa staruszka w wieku siedemdziesięciu kilku lat, ze stoickim spokojem i dobrym humorem czekała na operację artretycznego biodra.Zwykle lubiłem do niej jeździć, ale tego wieczoru nie potrafiłem gadać o niczym.- Milczący pan dzisiaj - zauważyła, gdy wypisywałem receptę.- Mowę panu odjęło?- Nie, jestem po prostu zmęczony.- W tym samym momencie spostrzegłem, że zamiast środków przeciwbólowych, przepisałem jej insulinę.Zmiąłem receptę i wziąłem kolejną.Irenę zachichotała.- Myśli pan, że nie wiem, co panu jest? Wiem.Bez słowa podniosłem wzrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Colin Forbes Smierc w banku Main Chance
- Clark Higgins Mary Smierc wsrod roz
- Amis Kingsley Liga walki ze smiercia
- Amis Kingsley Liga walki ze smiercia(1)
- Crichton Michael Andromeda znaczy smierc
- Harlan Coben Kilka sekund od smierci
- Clarence Edward Mulford Bar 20 Days (epub)
- Baldacci, David Die Versuchung
- Barry Maitland No Trace
- Arthur C 2010 Odyseja kosmiczna
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anielska.pev.pl