[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba że wolisz wykończyć nieuzbrojonego człowieka, który nie stosuje wobec ciebie przemocy.Morgan przyglądał mi się jeszcze przez chwilę.Potem wsunął miecz do torby golfowej, przewiesił ją przez ramię i ruszył ku drzwiom.Już prawie wyszedł, kiedy z mojej sypialni dobiegł trzask.Zerknąłem na otwarte drzwi.Morgan się zatrzymał.Jego oczy błysnęły paskudnie.Spojrzał na mnie, a potem na wejście do sypialni.– Kto tam jest, Dresden? Może dziewczyna wampir?– Nikt – odparłem.– Wynoś się.– Zobaczymy – powiedział Morgan.Zawrócił i z dłonią wciąż na rękojeści miecza podszedł do drzwi sypialni.– Ty i tobie podobni, którzy z tobą trzymają, już wkrótce dostaną za swoje.Czekam na to.Serce zaczęło mi znowu walić.Gdyby Morgan odkrył Elaine, mogłyby się wydarzyć tysiące rzeczy, a żadna z nich nie byłaby dobra.Tym niemniej wyglądało na to, że niewiele mogę zrobić.Nie mogłem jej ostrzec, nie mogłem przyspieszyć wyjścia Morgana.Morgan zajrzał do sypialni i nagle odskoczył z ochrypłym okrzykiem.Jednocześnie rozległo się ostre kocie prychnięcie i Pan, mój szary kot bez ogona, przemknął między nogami Morgana, śmignął na schody i znikł w mroku letniej nocy.– O, patrz, Morgan – powiedziałem.– Mój kot może być niebezpiecznym wywrotowcem.Powinieneś go przesłuchać.Morgan wyprostował się, lekko czerwony na twarzy.Chrząknął i pomaszerował do wyjścia.– Członkowie Starszyzny Rady życzyli sobie, abym ci powiedział, że będą w pobliżu, ale nie będą się wtrącać do twojej próby ani w żaden sposób spieszyć ci z pomocą.– Z kieszeni koszuli wyjął wizytówkę i upuścił na podłogę.– To numer kontaktowy do Starszyzny.Skorzystaj z niego, kiedy nie podołasz próbie.– Uważaj, żebyś wychodząc, nie uderzył się drzwiami w głowę – odciąłem się.Morgan spiorunował mnie wzrokiem.Zatrzasnął za sobą drzwi i jego kroki zadudniły na schodach.Jakieś pół minuty po jego wyjściu wpadłem w dygot.Typowa reakcja na stres.Przynajmniej nie stało się to przy nim.Oparłem się o drzwi i zamknąłem oczy, krzyżując ramiona na piersi.W ten sposób nie odczuwam tak bardzo drżenia.Po kolejnej minucie czy dwóch usłyszałem, jak Elaine cichutko wychodzi z sypialni.Ogień zapłonął jaśniej z trzaskiem.– Poszli sobie? – spytała Elaine, starając się panować nad głosem.– Poszli.Ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby przeszukali mieszkanie.Poczułem jej dłoń na ramieniu.– Harry, ty się cały trzęsiesz.– Nic mi nie będzie.– Mogłeś go zabić – stwierdziła Elaine.– Pierwszy wyciągnąłeś broń.– Rzeczywiście.– To naprawdę był podstęp, tak jak powiedziałeś? Spojrzałem na nią.Jej twarz wyrażała niepokój.– Tak.– Boże, Harry – pokręciła głową.– To przekracza granice paranoi.I ty chcesz, żebym zdała się na tych ludzi?Przykryłem jej dłoń swoją.– Nie na nich – powiedziałem.– Nie wszyscy w Radzie są tacy.Popatrzyła mi przez chwilę w oczy.Potem łagodnie wyciągnęła swoją dłoń spod mojej.– Nie.Nie mam zamiaru dać się skrzywdzić takim ludziom.Znowu.– Elaine – chciałem zaprotestować.Ona pokręciła głową.– Odchodzę, Harry.– Odgarnęła włosy z twarzy.– Powiesz im?Wciągnąłem głęboko powietrze.Gdyby strażnicy odkryli, że Elaine wciąż żyje i unika ich, rozpętałoby się dosłowne polowanie na czarownice.Tolerancja i wyrozumiałość to niezupełnie to, z czego słyną strażnicy.Morgan był tego żywym dowodem.Każdy, kto okazałby jej pomoc, osłaniając ją przed nimi, zostałby potraktowany w ten sam sposób.Czy nie miałem już dość problemów?– Nie – powiedziałem.– Pewnie, że nie.Elaine uśmiechnęła się z wysiłkiem.– Dziękuję, Harry.– Obiema rękami ujęła swój kij, trzymając go blisko siebie.– Możesz się odsunąć od drzwi, żebym mogła wyjść?– Oni tam są i patrzą.– Posłużę się zasłoną.Nie zobaczą mnie.– Są w tym dobrzy.Wzruszyła ramionami i oznajmiła obojętnie:– Ja jestem lepsza.Mam doświadczenie.Pokręciłem głową.– A co zrobimy z elfami?– Nie wiem – przyznała.– Będziemy w kontakcie.– Jak ja mogę się z tobą skontaktować?Ruchem głowy wskazała drzwi.Otworzyłem.Przechodząc koło mnie, znów pocałowała mnie w policzek.Jej wargi były gorące.– To ty masz biuro i automatyczną sekretarkę.Odezwę się.Powiedziawszy to, wyszła, mrucząc pod nosem.Nagle otoczyła ją srebrna poświata, tak połyskliwa, że musiałem przymknąć oczy.Kiedy je otworzyłem, już jej nie było.Jeszcze przez moment nie zamykałem drzwi, co okazało się słuszne, bo po chwili powrócił Pan.Zeskoczył ze schodów i spojrzał na mnie z żałosnym miauknięciem.Wkroczył do mieszkania, łasząc mi się do nóg i mrucząc jak dieslowski silnik.Pan to piętnaście kilo kocura.Wyobrażam sobie, że jedno z jego rodziców musiało być tygrysem szablastozębnym.– W samą porę, nawiasem mówiąc – pochwaliłem go i zamknąłem drzwi na wszystkie spusty.Otoczył mnie ciepły mrok rozświetlony płomieniem.Wciąż czułem to miejsce na policzku, którego Elaine dotknęła wargami.Czułem w powietrzu jej zapach, który przyniósł lawinę namacalnych wspomnień, masę spraw, o których wydawało mi się, że zapomniałem.Poczułem się stary, zmęczony i bardzo samotny.Podszedłem do kominka i poprawiłem stojącą na półeczce kartkę z życzeniami, którą Susan przysłała mi na Boże Narodzenie.Spojrzałem na ustawione obok zdjęcie.To był weekend, poszliśmy do parku, miała na sobie niebieski top i szorty z obciętych dżinsów.Jej zęby na tle ciemnej opalenizny były nieprawdopodobnie białe, co podkreślały jeszcze kruczoczarne włosy.Uchwyciłem ją, kiedy się śmiała, a jej ciemne oczy błyszczały.Pokręciłem głową.– Jestem zmęczony, Pan – powiedziałem.– Jestem żałośnie zmęczony.Pan miauknął w odpowiedzi.– Cóż, zdrowy na umyśle odpocząłby, ale kto tu jest zdrowy? Przecież gadam do kota [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl