[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A to mogła być Lys! Na tę myśl serce zamarło mi w piersi, ale umysł i mięśnie zareagowały na błyskawiczną decyzję, którą zmuszony byłem podjąć.Istniało tylko jedno wyjście – jedyna szansa – i postanowiłem ją wykorzystać.Poderwałem karabin do ramienia i wycelowałem dokładnie.Był to daleki strzał, strzał niebezpieczny, bo jeśli ktoś nie ma wprawy, przy strzelaniu z dużej wysokości broń staje się zaskakująco zawodna.W celnym oddawaniu strzału jest jednak coś, co wymyka się wszelkim naukowym prawom.Żadna teoria nie wyjaśni celności, jaką popisałem się w owym momencie.Trzy razy przemówił mój karabin – trzema szybkimi, krótkimi sylabami śmierci.Nie mierzyłem świadomie, a jednak z każdym hukiem jedna z bestii zwijała się i padała jak ścięta z nóg!Z mojej półki do podnóża urwiska jest dobre kilka tysięcy stóp niebezpiecznej wspinaczki, ośmielę się jednak zaryzykować stwierdzenie, że pierwsza małpa, z której lędźwi wywodzi się moja linia, nigdy nie dorównała mi w szybkości, z jaką dosłownie zjeżdżałem po czole tej urwistej skarpy.Ostatnie dwieście stóp zejścia biegnie stromą pochyłością pokrytą luźnymi kamieniami, opadającą na samo dno doliny, i właśnie ją pokonywałem, kiedy mych uszu doleciał rozpaczliwy krzyk:– Bowen! Bowen! Szybko, kochany, szybko!Do tej pory zbyt byłem zaabsorbowany unikaniem niebezpieczeństw czyhających na mnie przy schodzeniu po ścianie, żeby zerkać w dolinę, ale ów krzyk, który upewnił mnie ostatecznie, że to jednak Lys, i mówił, że coś jej jeszcze zagraża, sprawił zarazem, iż mój wzrok powędrował szybko w jej kierunku akurat w momencie, gdy jakiś włochaty potężny drab chwytał ją wpół i rzucał się do ucieczki w stronę pobliskiego lasu.Przeskakując niczym kozica z głazu na głaz, pędziłem na dno doliny ścigając Lys i jej odrażającego porywacza.Był ode mnie o wiele funtów cięższy, do tego tak obciążony dźwiganą branką, że bez trudu go dopadłem, a wtedy odwrócił się wreszcie przodem do mnie, warcząc.Był to Kho z plemienia Toporowców Tsa.Poznał mnie i odrzuciwszy Lys na bok, ruszył na mnie z pomrukiem.– Samica jest moja – wrzasnął.– Zabiję! Zabiję!Przed podjęciem karkołomnego zejścia z urwiska musiałem porzucić karabin i teraz byłem uzbrojony jedynie w nóż myśliwski, który skwapliwie wyszarpnąłem z pochwy, gdy tylko Kho rzucił się na mnie.Był wielką bestią, potężnie umięśnioną, a instynkt, który od powstania życia na Ziemi popycha mężczyzn do walki, wypełniał go żądzą krwi i niepohamowanym pragnieniem zadawania śmierci.Ale w nie mniejszym stopniu te same pierwotne namiętności wypełniały i mnie.Tego dnia, w cieniu najstarszych na Ziemi urwisk, skoczyły sobie do gardeł dwie okrutne bestie, człowiek współczesny i zapomniany zwierzolud z zarania dziejów, przesiąknięte tą samą nieśmiertelną namiętnością, która przetrwała niezmieniona od początku przez wszystkie epoki, okresy i ery czasu, i która trwać będzie dalej aż do nie dającego się przewidzieć końca, a której na imię kobieta – nieprzemijająca alfa i omega życia.Kho zwarł się ze mną mierząc zębami w tętnicę szyjną.Zdawał się nie pamiętać, że u pasa z żubrzej skóry, który otaczał mu biodra, dynda topór, podobnie zresztą jak ja zapomniałem zupełnie o ściskanym w dłoni nożu.I nic wątpię, że Kho pokonałby mnie bez trudu w tego rodzaju zwarciu, gdyby głos Lys nie rozbudził w mym otumanionym na moment mózgu doświadczenia i sprytu rozumnego człowieka:– Bowen! – krzyknęła.– Nóż! Twój nóż!To wystarczyło.Przywołało mnie z zamierzchłych eonów, do których odpłynęła moja świadomość, i uczyniło na powrót współczesnym człowiekiem uwikłanym w walkę z niezdarnym, nie wyćwiczonym drabem.Moje szczęki przestały wpijać się we włochate gardło, które miałem przed sobą, za to mój nóż poszukał miejsca między żebrami w okolicach serca dzikusa i odnalazł je.Kho wydał jeden przerażający wrzask, zesztywniał spazmatycznie i osunął się na ziemię.A Lys rzuciła się w me ramiona.Uleciały gdzieś wszystkie lęki i smutki przeszłości i znowu byłem najszczęśliwszym z ludzi.Z pewnym żalem zerknąłem w chwilę potem w górę na wąską półkę przebiegającą przed wejściem do mej jaskini, bo wydało mi się nierozsądne oczekiwać od tej filigranowej współczesnej piękności, że podoła wyzwaniom morderczej wspinaczki.Zapytałem, czy zdobyłaby się na odwagę, żeby tam wejść, a ona roześmiała mi się wesoło w twarz.– No to patrz! – krzyknęła i pobiegła ochoczo w kierunku podnóża urwiska.Wspinała się zwinnie jak wiewiórka, tak że bardzo musiałem się starać, by za nią nadążyć.Z początku bałem się o nią, ale po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że czuje się tu tak samo pewnie, jak ja.Kiedy dotarliśmy w końcu do skalnej półki i znowu wziąłem ją w ramiona, przypomniała mi, że przez kilka tygodni wiodła życie jaskiniowej dziewczyny wspólnie z plemieniem Toporowców.Wyparło ich z dawnych jaskiń inne plemię zabijając wielu i uprowadzając ze sobą dobrą połowę samic, a nowe urwiska, do których zmuszeni byli się przenieść, okazały się o wiele wyższe i bardziej strome, i tak, z konieczności, stała się wytrawną mistrzynią w sztuce wspinaczki.Opowiedziała mi o pożądaniu, jakim zapałał do niej Kho, po tym, jak porwano wszystkie jego samice, a tym samym o swoich przejściach stanowiących jedno pasmo koszmarnego strachu, kiedy dzień i noc starała się zwodzić tego wielkiego draba.Przez pewien czas za całe zabezpieczenie wystarczał jej Nobs, ale któregoś dnia pies znikł – i od tej pory już go nie widziała.Uważa, że celowo jej go zabrano, podobnie zresztą jak ja, bo oboje jesteśmy pewni, że z własnej woli nigdy by jej nie opuścił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl