[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Istniała legenda, iż wiele lat temu pewien brendyjski bohater przebity na wylot włócznią zdołał jednak wymordować setkę wrogów i utrzymać klanową twierdzę.Od kolumn do schodów wejściowych ciągnęły się pięcioramienne postumenty z pochodniami.Do smoły pochodni dodano soku górskich ziół, więc ich płomienie jarzyły się złowieszczym fioletowym blaskiem.Górale w krótkich kolczugach, wysokich hełmach z włóczniami i automatami w rękach pilnowali wejścia.Następca tronu brendyjskiego miał wielu wrogów.Szli wzdłuż żywopłotu.Było prawie ciemno.Brakowało jeszcze jakichś pięćdziesięciu metrów do oświetlonego wejścia, gdy Andrew poczuł, że coś jest nie w porządku.Życie w stolicy, gdzie nocą na każdym kroku czyhało niebezpieczeństwo, gdzie wraz z ciemnością wracały prawa zemsty, a najemni mordercy zorganizowani byli w cechu, równie legalnym i szacownym jak cechy jubilerów i astrologów, nauczyło go ostrożności.Naturalnie jako agent Floty Kosmicznej nie należał do żadnego klanu i prawa zemsty się na niego nie rozciągały, ale w ciemności mogło dojść do nieporozumienia.Czy to czarny cień przemknął za żywopłotem, czy też w powietrzu zawisła martwa cisza - w każdym razie Andrew poczuł na plecach nieprzyjemny dreszcz.Nieoczekiwanie dla samego siebie zrobił szybki krok do przodu, podstawił nogę Witasowi, popchnął go i upadł wraz z nim na ziemię, na twardy bruk ulicy.Witas był młodszy i lepiej wytrenowany, ale nie zdążył zamortyzować upadku i porządnie się potłukł.- Do diabła! - zerwał się, odtrąciwszy Andrewa.- Oszalałeś?!- Przepraszam - mruknął Andrew, podnosząc się ciężko z ziemi.Rozbił sobie boleśnie łokieć.Witas nic nie usłyszał, Andrew zaś tak, bo uważnie nadstawiał ucha.Chwilę przedtem za żywopłotem zabrzmiały ludzkie kroki, miękki kocie kroki człowieka obutego w grube kapcie z wełnianej dzianiny, wizgnęła w powietrzu cienka strzałka, rozbiła się z cichym trzaskiem o szybkę samochodu i niemal bezszelestnie osunęła na bruk.- Andrew, czy możesz mi wyjaśnić.- Poczekaj! - powiedział Bruce.Wyciągnął z kieszeni latarkę i poświecił w stronę samochodu.Świecenie za żywopłot nie miało sensu, bo w rozciągającym się tam głębokim mroku z pewnością już nikogo nie było.Strzałka leżała obok samochodu.Jej ostrze rozbiło się o szybę, po której spływała strużka jadu, żółtego i gęstego jak miód.Strzałka wyglądała zupełnie nieszkodliwie - ot, cieniutki patyczek.Andrew podniósł go.Witas bacznie tę scenę obserwował.Był człowiekiem obdarzonym wyobraźnią i gdy tylko pojął, że dziwne zachowanie Andrew ma sens, natychmiast zamilkł.Czekał na wyjaśnienia.Bruce oświetlił strzałkę.Każda strzałka ma na drzewcu znak identyfikacyjny.Taki pocisk wystrzeliwany z dmuchawki jest popularną bronią do załatwiania porachunków w sekretnych wojnach i przy śmiertelnej zemście.Prawa honoru stanowią, że nie wolno tego znaku usuwać.Nawet gildia najemnych morderców ma swoją cechę.Ale na tej strzałce cecha została zatarta.To znaczy, że zamach nie miał związku z krwawą zemstą i nie dotyczył sprawy honorowej.- Chodźmy - powiedział Andrew.Dotarli do kolumn.Stali tam goryle Pruga i strażnik miejski, który rzecz jasna niczego nie zauważył.Przy świetle pochodni Andrew spostrzegł, że jego mundur mocno się ubrudził.Galowy strój Witasa też ucierpiał.- Drobiazg - powiedział.Zaraz znajdzie się na to rada.Uniósł rękę i na ten znak natychmiast podbiegł do nich jeden ze służących, który wyciągnął z wiszącej na plecach skrzynki wilgotne szczotki.Szczotki znakomicie wchłaniały rdzawy kurz.Obok, z pomocą innego służącego, doprowadzały do porządku swe szaty dwie arystokratyczne damy.- Nie wiem, kto strzelał szepnął Andrew do Witasa.- Nie wiem nawet, do którego z nas strzelano.I zupełnie nie pojmuję dlaczego.- Masz znakomity refleks.Ja niczego nie zauważyłem.Weszli do westybulu, do którego prowadziły szerokie, choć dość strome schody.Westybul był okrągłą salą zajmującą całą pierwszą kondygnację bani Do górnych pomieszczeń wiodły dwa ciągi kręconych schodów.Tam, mi drugim piętrze, przygotowano poczęstunek.Pośrodku westybulu, na tronie i rzeźbionym oparciem zasiadał Prug Drugi, następca witora Brendyjskiego, szacowny banita.Jego ciężkie.Gąbczaste cialo wylewało się z siedziska, zwisało na boki.Głowę następcy zdobił trzy rogi kołpak, symbolizujący trzy najwyższe góry znajdujące się we władaniu dynastii brendyjskiej, a korpus spowity był w kilka różnobarwnych płaszczy, przez co dostojnik przypominał niemowlę obleczone w kilka koszulek.Każdy płaszcz oznaczał zwierzchność nad jakimś klanem.Podobieństwo do oseska potęgowało jeszcze to, że obnażone nogi Pruga Drugiego obute były w złociste paputki.Za plecami następcy stało dwóch goryli z rytualnymi podwójnymi włóczniami w rękach.Goście podchodzili do gospodarza domu i pytali o zdrowie.Andrew z Witasem ustawili się w kolejce.Przed nim stał minister Wiedzy ze swymi obiema żonami.Ale zanim goście nie przywitali się z gospodarzem, etykieta nie pozwalała gościom, choćby to byli najbliżsi przyjaciele, nawet rozpoznawać się nawzajem.Andrew rozejrzał się szukając Olsena [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl