[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miała czasu na rozważania.Zrobiła parę kroków i znalazła się tuż obok niego.Uniosła obie ręce i położyła mu na głowie, jakby w geście błogosławieństwa.Czuła pod swymi dłońmi jego jedwabiste włosy.Ujął ją w talii i przyciągnął do siebie.Westchnął i pochylił się, by wtulić twarz w jej piersi.Ale jesteś głupia, powiedziała sobie, kiedy zamknęła oczy i napawała się dotykiem rąk księcia, bijącym od niego ciepłem, zapachem wody kolońskiej.Jesteś głupia! Ale nie czuła się przekonana.Kiedy w końcu uniósł głowę i spojrzał na nią ciemnymi, niezgłębionymi oczami, uklękła na podłodze między jego nogami.Nie wiedziała, czemu to zrobiła, czy sprawiły to jego ręce, czy zrobiła to machinalnie, bez zastanowienia.Położyła mu ręce na udach, czując pod materiałem twarde muskuły, i uniosła głowę.Pochylał się nad nią, palce, którymi muskał jej twarz, były delikatne jak piórko i tak gorące, że aż parzyły.Nim ją pocałował, ujął jej twarz w obie dłonie.Nigdy nikt jej tak nie całował.Charles był jej wielbicielem od czterech lat, a najdroższym przyjacielem od zawsze.Kilka razy była z nim sam na sam i pozwoliła mu się pocałować.Lubiła jego pocałunki.Ale nikt nigdy nie całował jej w taki sposób.Ich usta ledwie się dotykały.Obydwoje mieli otwarte oczy.Niemoż-liwością było zatracić się w czysto zmysłowej rozkoszy, chociaż czuła mrowienie w całym ciele i aż płonęła z pożądania.W pełni zdawała sobie sprawę z tego, co robi i z kim.Nie będzie sobie mogła później tłumaczyć, że nieświadomie uległa nastrojowi chwili.To wcale nie było nieświadome.Obsypywał pocałunkami jej policzki, oczy skronie, nos, brodę.A potem znów musnął jej usta, lekko, przekornie, nakłaniając ją, by całowała go tak samo.Z rosnącym niedowierzaniem odkrywała, że pocałunek niekoniecznie oznacza wargi przyciśnięte do warg.Językiem dotykał jej gorących, wilgotnych dziąseł.Ona też przesunęła lekko językiem najpierw po jego górnej wardze, a potem - dolnej.A później poczuła, jak Jocelyn sięga w głąb jej ust.Z ich gardeł wydobywały się ciche jęki, mieszając się ze sobą.Potem objął ją pochylił się jeszcze bardziej i niemal ją uniósł, a ona z całych sił przywarła do twardego, muskularnego torsu.W końcu znów znalazła się na klęczkach.Położył ręce na jej dłoniach, które trzymała mu na udach, i patrzył na nią ciemnymi oczami.- Jane, rano będziemy musieli się nawzajem za to ukarać - powiedział.- Nie uwierzysz, jak inaczej będzie to wtedy wyglądało.Jak coś zakazanego, odrażającego.Pokręciła głową.- Ależ tak - upierał się.- Jestem tylko rozpustnikiem, moja miła, który myśli tylko o położeniu się na tobie na tej twardej podłodze i czerpaniu grzesznej przyjemności z odbierania ci dziewictwa.A ty jesteś niewinną gołąbką o wielkich oczach.Moją służącą, zależną ode mnie.To nie do pomyślenia.I zdecydowanie odrażające.Myślisz, stało się coś pięknego.Widzę to w twoich oczach.Ale wcale tak nie jest, Jane.Tylko doświadczony rozpustnik potrafi sprawić, żeby kobieta tak myślała.W rzeczywistości to zwykłe, grzeszne pożądanie.Pragnienie połączenia ciał.Idź teraz do łóżka.Sama.Jego słowa i wyraz twarzy były okrutne.Wstała i cofnęła się o kilka kroków.Ale nie odeszła.Znów widziała przed sobą nieprzeniknioną maskę.Na ustach igrał mu ironiczny uśmieszek.Miał rację.To, co się stało, było czysto fizycznym pożądaniem.Bardzo nieprzyzwoitym.Ale zarazem się mylił.Jeszcze nie do końca potrafiła pojąć, gdzie tkwił błąd w jego rozumowaniu.Ale tkwił.Nie miał racji.Chociaż niewątpliwie rano ujrzą to w zupełnie innym świetle.Nie będzie mogła rano patrzeć na niego tak spokojnie, jak teraz.- Dobranoc, wasza książęca mość - powiedziała.- Dobranoc, Jane.Odwrócił się do fortepianu, zanim wzięła świecę, wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.Grał coś pełnego melancholii.Była w połowie schodów, kiedy przypomniała sobie, że zeszła po książkę.Nie zawróciła po nią.9Tak, taboret będzie w sam raz - powiedział Jocelyn, niedbale skinąwszy służącemu ręką.Przyjechał do klubu ekwipażem, nie konno, ale powinien wziąć kule, zamiast podpierać sięjedynie grubą laską Wysoki but mocno uciskał łydkę, w którą został postrzelony przed dwoma tygodniami.Pomyślał, że jeśli bę-dzie zbyt szarżował, trzeba będzie rozciąć cholewę po powrocie do domu.W ten sposób w dniu pojedynku stracił już jedną ulubioną parę butów.- I przynieś mi poranne gazety - polecił służącemu, kładąc nogę na taborecie pozornie bez wysiłku, ale w głębi duszy z ulgą.Specjalnie wyszedł z domu wcześnie, żeby nie natknąć się na Jane, która była rannym ptaszkiem.Wziął „Morning Post” i zaczął przeglądać pierwszą stronę.Zmarszczył czoło.Cóż to za pomysł uciec skoro świt z własnego domu, by odsunąć chwilę, kiedy znajdzie się twarzą w twarz ze służącą?Nie wiedział, czego się bardziej wstydzi - jeśli wstyd był odpowiednim słowem.Może raczej zakłopotanie.Tak czy owak, ani z jednym, ani z drugim uczuciem nie miał ostatnio zbyt często do czynienia.Przyłapała go, jak grał na fortepianie jedną z własnych kompozycji.Pocałował ją.Rzecz godna potępienia, ale zbyt długo był sam, zmuszony do bezczynności.Złamał jedną ze swych kardynalnych zasad i we własnej opinii upadł jeszcze niżej niż dotychczas.Gdyby nie ból nogi, tak silny, że go rozpraszał, prawdopodobnie ostatniej nocy w pokoju muzycznym odebrałby Jane skarb, który ukrywała pod cienką koszulą nocną.Nie powstrzymałaby go, niewinna gąska.- Tresham? Na Boga, to ty! Jak się masz, stary druhu?Jocelyn był rad, że może opuścić gazetę.I tak jej nie czytał.Miło było powitać znajomych, który zaczęli ściągać na poranne ploteczki i gazety.- Jestem zdrów i cały, a kuśtykam prawie tak szybko, jakbym normalnie się poruszał - odparł.Kilka minut zajęły radosne powitania i żartobliwe uwagi o nodze księcia Tresham i eleganckim taborecie, na którym ją położył, oraz grubej lasce, opartej o fotel.- Już zaczęliśmy myśleć, że spodobało ci się siedzenie w Dudley House, Tresham - powiedział wicehrabia Kimble - i nawet zaczynaliśmy się do tego przyzwyczajać.- Z urocząpannąIngleby, zaspokajającą twoje potrzeby - dodał baron Pottier.- Znów nosisz buty z cholewami, Tresham?- Czy przyszedłbym do klubu w trzewikach do tańca? - Jocelyn uniósł brwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Clark, Mary Higgins Weil deine Augen ihn nicht sehe
- Clark Higgins Mary i Carol Przybierz swoj dom ostrokrzewem
- Clark, Mary Higgins Denn niemand hoert dein Rufen i
- Clark, Mary Higgins Das Haus auf den Klippen
- Clark, Mary Higgins Und morgen in das kuehle Grab i
- Clark, Mary Higgins Sieh dich nicht um
- Clark, Mary Higgins Mein ist die Stunde der Nacht i
- Clark Higgins Mary Dwa slodkie aniolki
- Clark Higgins Mary Jestes tylko moja
- Clark, Mary Higgins Der Mord zum Sonnntag
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ragy.opx.pl