[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drukowano ją w odcinkach w „Ogonioku”.O tym, że Gafurow był postacią niezwykłą, najlepiej świadczy mnogość historyjek i anegdot.O szarych ludziach nie opowiada się anegdot.Przy tym nie były to takie anegdoty, jakie opowiadano o Breżniewie, lecz zabawne historie z życia.Opowiem ostatnią, niezbyt wesołą.Gafurow był śmiertelnie chory.I chociaż leczono go intensywnie, wiedział, że długo nie pożyje.Byłem w jego gabinecie przed wyjazdem na targi biblioteczne do Chicago.Poprosiłem o egzemplarz jego głównej książki, stworzonej przez współpracowników instytutu.Nosiła tytuł „Tadżyki”.Chciałem pokazać ją w Ameryce, może by kogoś zainteresowała.- Nie trzeba - rzekł Gafurow.- I tak jej nie zobaczę.Jedź i nie myśl o starcu.Czując się już bardzo źle, Gafurow zaproponował KC KPZR wysłanie go do Arabii Saudyjskiej, by zorganizował z tym krajem wymianę kulturalną.Chciał spotkać się z samym królem.Pomysł został jakimś cudem przyjęty i Gafurow wyruszył do Arabii Saudyjskiej.Tam rzeczywiście przyjął go król.Rozmawiali długo w cztery oczy i, jak sądzę, mniej o kulturze, a bardziej o wieczności.Następnie król wydał specjalny edykt i radzieckiego akademika przeniesiono w zamkniętej lektyce wokół Al-Kaby w Mekce.Gafurow został hadżi.Wkrótce potem zmarł - w ukojeniu.Gafurow był dyrektorem instytutu przez dwadzieścia lat i właśnie na ten okres przypada rozkwit orientalistyki.W świecie, w którym wielu rzeczy zabraniano, w naszej nauce, jeśli tylko chciałeś, mogłeś odnaleźć strumyczek „dozwolone” i orać nad jego brzegiem swoją skromną niwę.Jako typowy przykład mogę podać działalność naukową niejakiego I.W.Możejko.Jego praca kandydacka nosiła tytuł „Państwo Pagan w Birmie XI-XIII wieku”, a pierwsza monografia - „5000 świątyń na brzegu Irawadi”.Mój promotor, inteligent w kolejnym pokoleniu i człowiek wybitnie utalentowany, akademik Aleksander Guber, mawiał o mnie: „mój pagański aspirant”.Taki akademicki żarcik.Wydaje mi się, że nie miał na myśli nic złego.Moja praca doktorska nosiła tytuł „Sangha i państwo w Birmie” albo, jak widniało na okładce i brzmiało bardziej aktualnie: „Birma - religia i polityka”.Oznacza to, że w ciągu kilkudziesięciu lat pracy w instytucie nie przyniosłem zbyt wiele pożytku, z nikim nie konkurowałem i nikt nie przeszkadzał mi zajmować się nieaktualnymi problemami.Zawsze było wystarczająco dużo kolegów, którzy pragnęli rzucać światło na ruch narodowowyzwoleńczy czy intrygi światowego imperializmu.W naszym instytucie pracowali prawdziwi uczeni wielkiego kalibru, którym Gafurow nie przeszkadzał zajmować się swoimi sprawami.Dlatego akademik Korostowcew, człowiek o barwnej i niezwykłej biografii, badał starożytny Egipt; Grisza Boggard-Lewin, który akademikiem został niedawno (co dziwne, ponieważ jest naszym rówieśnikiem) zajmował się starożytnymi Indiami; profesor Litwiński wygrzebywał starożytności Azji Środkowej; Rudolf Wiatkin tworzył słownik cbińsko-rosyjski.Od sławnych nazwisk aż się kręci w głowie: Zawadzka, Bierzin, Ałajew, Grantowski, Diakonów, Rajewski, Simonija, Piatigorskij, sam Niko - łaj Rerih, Bokszczanin, nie mówiąc już o takich politykach jak Kunadze czy Ardzinba.Mój Boże, przecież to cała encyklopedia! A ja z nimi wszystkimi siedziałem na zebraniach, a nawet paliłem na schodach.Po Gafurowie instytut przez kilka następnych lat utrzymywał się na fali - dyrektorem został Jewgienij Maksymowicz Primakow.Niemniej sądzę, że Primakow, ze wszystkimi swoimi przyszłymi stanowiskami i osiągnięciami, pod pewnymi względami ustępował Gafurowowi.Może dlatego nikomu nie przyszło do głowy, żeby opowiadać o nim dowcipy? Dla Gafurowa instytut był jedynym i ostatnim w jego życiu „państwem”, dla Primakowa - szczebelkiem w karierze.Gafurow był królem, Primakow - wielkim administratorem.Primakow był również postacią tragiczną, właśnie w tym okresie, gdy pracował w instytucie, stracił syna i żonę.Dwudziestoletni syn zmarł na zawał podczas demonstracji, a mądra i dobra żona wkrótce poszła w ślad za synem.Po Primakowie instytut zaczął się staczać.Częściowo była to wina nowego dyrektora Kapicy (który bynajmniej nie był krewnym słynnych fizyków), byłego wiceministra spraw zagranicznych, któremu na emeryturze należało załatwić jakąś dobrą posadę.W rezultacie akademickich i politycznych intryg Kapica dostał nasz instytut i możliwość zostania akademikiem - stanowisko dyrektora naszego instytutu oznaczało szybkie otrzymanie tytułu.Podobnie jak parlamentarzyści, akademicy również dzielą się na akademików uczonych i akademików z mianowania.Pierwsi to jakby deputowani z okręgów, a drudzy - z list partii rządzącej.Dostają pompon na kapelusz niczym mandaryn.Kapica okazał się lubieżnym alkoholikiem.Pozwolę sobie przypomnieć, że w Związku Radzieckim alkoholizmu nie uznawano za grzech czy wadę.Pić znaczyło należeć do rządzącej większości.Można by napisać zabawne opowiadanie fantastyczne, w którym najwyższe stanowiska zdobywają ci, którzy mają najmocniejszą głowę.Ale ja już go nie napiszę.Obrzydło mi czytanie w nielicznych artykułach poświęconych mojej twórczości, że nie tylko skończyłem się jako pisarz, ale również utraciłem dobroć i poczciwość.Kiedyś pisałem dobrze o rzeczach dobrych i budziłem nadzieje.Teraz stałem się zrzędliwym starcem, a nawet oszczercą.Kapica utrzymał się w instytucie aż do śmierci.To był wysoki mężczyzna, z gatunku tych przystojniaków, których hoduje się do pracy dyplomatycznej w Wielkiej Brytanii, gdzie trzeba umieć błyszczeć na przyjęciach w obecności Jej Wysokości albo swoim groźnym wyglądem straszyć opornych dzikusów.Nikt nie traktował go poważnie, z jego pijaństwa korzystali różni spryciarze i wkrótce otoczenie Kapicy upodobniło się do niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl