[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Podobam ci się? – zapytała ze złością.– Czasami – odpowiedziałem.Kiedy Irka wpadała w złość jej blizna, przecinająca brew i policzek, purpurowiała.Odwróciła się i pognała do przodu.Sienieczka biegł obok niej i opowiadał coś wesołego.Potem Irka roześmiała się i wzięła go za rękę.Po dwóch godzinach dotarliśmy do ziemianki ojca Mikołaja.Ucieszył się i nakarmił nas zupą grzybową.Zamierzaliśmy rano ruszyć dalej.Irka wiedziała dokąd.Przed świtem obudziłem się.Dygotałem z zimna.Próbowałem owinąć się kocem, ale dreszcze nie mijały.A rano miałem gorączkę.Trzęsło mnie jak w febrze.Opuściłem trzy czy cztery dni swojego życia.Pamiętam tylko jak przy mnie krzątali się i siedzieli ludzie, których znałem, ale których imion nie pamiętałem.Przez cały czas odczuwałem mocne pragnienie.Wydawało mi się, że pojawili się milicjanci, żeby zabrać nas do stadniny i wszczepić nam skrzela.Ktoś strzelał z karabinu maszynowego; potem powiedziano mi, że to była burza z piorunami.Kiedy ocknąłem się to zobaczyłem Leonorę.Siedziała obok mnie zgięta we troje.Uznałem, że Leonora też mi się śni, ale gdy gorączka spadła, ojciec Mikołaj powiedział mi, że dziewczyna uciekła ze stadniny i opiekowała się mną.Irka powędrowała i zabrała ze sobą Sienieczkę.Nie mogła czekać dłużej.Zostawiła pełzacza, który znał drogę do podziemi, pozostawionych przez stare zapomniane wojsko.Tam Irka miała na nas czekać.Przeleżałem jeszcze tydzień.Potem zacząłem wstawać, wychodzić za potrzebą, rozmawiałem z pełzaczem.Wiedział dużo o tym, jak zbudowany jest Wszechświat, jakie go zamieszkują rasy i jak się komunikują między sobą.Wkrótce okrzepłem na tyle, że siedziałem na słoneczku przed ziemianką z kubkiem ziołowej herbaty w ręku.Siedziałem rozebrany, żeby słońce swoimi promieniami mogło dotykać mojego ciała.Pełzacz wygrzebywał dżdżownice i zjadał je; patrzeć na to nie było przyjemnie.Pomyślałem, że od dawna jesteśmy razem, ale nie zaprzyjaźniliśmy się tak, jak zaprzyjaźniłem się z Irką.Może dlatego, że pełzacz nie był człowiekiem, pochodził z innej planety i – wśród nas – też czuł się samotnie.– Nie wierzę, że jesteś z fabryki słodyczy – powiedziałem kiedyś do pełzacza.– Gdyby cię Irka stamtąd wykradła jako larwę, to nic byś nie wiedział.– A ja właśnie nic nie wiem – odpowiedział pełzacz.– Nie łżyj, od dawna cię obserwuję – powiedziałem.– Znasz jakiś zupełnie obcy mi język – używałeś go w rozmowie z inspektorami, a sponsorzy cię nie rozumieli.– To mój język – powiedział pełzacz.Żeby pokazać, że rozmowa ze mną mu się znudziła odpełzł w bok i zaczął spulchniać ziemię w poszukiwaniu robaków.– Nie miał kto cię nauczyć.– Irka pomogła.– Od dawna się ukrywasz?– Od niedawna – odpowiedział pełzacz.– I tak ci nie wierzę.– Jeśli nie jestem z fabryki słodyczy, to skąd? – zapytał pełzacz odwracając się do mnie.Z jego ust zwisał długi tłusty różowy robak, pełzacz upychał go do paszczy ostrymi pazurami.Odwróciłem się.Potem, kiedy dopiłem herbatę, a on się najadł, pełzacz wyrównał kawałek ziemi przy ziemiance i zaczął rysować mi mapę, według której dojdziemy do sztabu sił powietrznych, gdzie na nas czeka Irka.Narysował rzekę, las, wsie i miasteczka, przez które mieliśmy iść czy których należało unikać.Rysował z niezachwianą pewnością, co jeszcze bardziej przekonało mnie, że nie jest tym za kogo się podaje.Ale nie miałem pojęcia kim może być naprawdę.Kiedy zarzuciłem mu, że gąsienica z fabryki słodyczy nie może znać ziemskiej geografii, pełzacz nie spierał się ze mną, a tylko powiedział:– Skoncentruj się, Tim.Chcę, żebyś zapamiętał drogę.– Po co, skoro ty znasz?– Jeśli mnie zabiją albo zachoruję to znajdziesz się w sytuacji bez wyjścia – powiedział mentorskim tonem pełzacz.– Słuchaj więc, co ci mówią mądrzy ludzie.– To ty niby jesteś tym mądrym człowiekiem?– Przepraszam, zażartowałem – powiedział pełzacz.Rysował i rysował, a ja zrozumiałem, że nasza trasa wiedzie przez znane mi miejsca, że znajdziemy się na tym wysypisku, gdzie po raz pierwszy spotkałem w podziemiu Markizę i Irkę, a to znaczy.To znaczy, że będziemy zupełnie blisko mojego rodzinnego miasta.I jak tylko to sobie uświadomiłem, od razu strasznie zachciało mi się zajrzeć do domu państwa Jajbłuszko, przejść się po ulicy, na której marzyłem o nowej obroży, a najważniejsze.Nie od razu przyznałem się sam przed sobą – najbardziej chciałem zobaczyć młodą pupilkę z sąsiedniego domu.Minął ponad rok od czasu, kiedy uciekłem od Jajbłuszków.A wydawało się, że minęło już całe długie życie.W ostatnich miesiącach nawet nie wspominałem o domu, ale kiedy przypomniałem go sobie, ścisnęło mi się serce.Słuchałem roztargniony pełzacza, udając, że zapamiętuję wszystkie ścieżki, a pełzacz czuł, że bujam w obłokach.Z właściwym mu nudziarskim uporem zmusił mnie, żebym przeszedł po mapie od ziemianki ojca Mikołaja do sztabu Sił Powietrznych, i musiałem trzykrotnie zaczynać podróż, zanim wszystkiego nie zapamiętałem.Wtedy pełzacz ułożył się na plecach na nagrzanym przez słońce stoku.Pazurki jego krótkich łap sterczały na boki pancernego tułowia.Policzyłem: trzy pary rąk, trzy pary nóg.Nieładnie.Brzuch żółty, pasiasty, oczy przykrywa biała błona, niczym u śpiącej kury.I z tą istotą mam kilka dni przemierzać wrogą krainę? I mieć nadzieję, że uratuje mnie, jeśli coś pójdzie nie tak?– O czym myślisz? – zapytałem pełzacza.– Śpię – odpowiedział.– Nie przeszkadzaj.Powiedziałem pełzaczowi, że przespaceruję się.Pełzacz odpowiedział: „Tylko ostrożnie”.Całym sobą wyczuwał niebezpieczeństwo.„Spokojna głowa” – powiedziałem mu, chociaż też czułem niebezpieczeństwo.Ale nie chciałem się przyznać, tym bardziej przed sobą.Nasza kryjówka znajdowała się pod ogromną stertą chrustu, tam znajdowało się wejście do pokrytej darnią ziemianki.Rozebrałem się do naga.– Nie weźmiesz broni? – zapytał pełzacz.– Jeśli w miasteczku zobaczą ubranego człowieka zastrzelą go bez ostrzeżenia.Przecież wiesz, jak się nas boją.– Bez broni niebezpiecznie – nie ustawał pełzacz.– Wrócę około dwudziestej trzeciej – powiedziałem.– Jakby co nie szukaj mnie.– Nie pouczaj mnie, nie jestem dzieckiem – obraził się pełzacz i zwinął się w kłębek na klepisku.Nie lubię paradować nago, jak domowy pupilek.Przemknąłem, czasem upadając w wysoką zachwaszczoną trawę, czasem przebiegając między porośniętymi burzanem kupami śmieci, do peryferii osiedla, udekorowanego zmierzchem i nielicznymi latarniami.Dalej, za pasmem krzewów zaczynały się betonowe i tytanowe czapy umocnionej bazy.Wyszedłem na ulicę miasteczka i poszedłem po chodniku, ocierając się plecami o płoty i ściany domów, pochylając się i starając pozostać niezauważonym.Tak właśnie powinien zachowywać się mieszkaniec śmietnika, któremu udało się do tej pory nie trafić do rakarni, ale przygotowanemu na taki los.Nawet kulałem z lekka i powłóczyłem nogą.Szedłem ostrożnie ale pewnie.W tej godzinie zmierzchu miałem mało szans spotkać sponsora – nie lubią zmroku i kryją się przed nim za stalowymi żaluzjami w swoich betonowych domach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl