[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostatnio kwestie bezpieczeństwa wyglądają tu po prostu strasznie - mężczyzna wydawał się autentycznie oburzony.- Nie to, żebym nie był szczęśliwy, bo pani się tu znalazła.- W jego oczach Vanessa zauważyła coś w rodzaju rozpaczy; smutek, którego, jej zdaniem, próbował nie ujawniać.- Słyszeliśmy strzały - powiedział.- Nie dorwali go, prawda?- Chyba nie.Nic nie widziałam.Chciałam sprawdzić.Ale nie dostrzegłam ani śladu.- Ach! - twarz mężczyzny rozjaśniła się.- Więc może mu się udało?Vanessa domyśliła się już, że ta rozmowa może być pułapką; jej prześladowcy podstawili staruszka zapewniając sobie jeszcze jeden sposób na wyciśnięcie z niej wszystkich informacji.Lecz instynkt mówił jej coś innego.Ten człowiek patrzył na nią z takim uczuciem.a jego twarz, przypominająca twarz cyrkowego klowna, z pewnością nie służyła ukrywaniu emocji.Na dobre lub na złe zaufała mu.Prawdę mówiąc, nie miała wyboru.- Niech pan mi pomoże się wydostać.Muszę się wydostać! Mężczyzna sprawiał wrażenie załamanego.- Już? - zapytał.- Przecież pani dopiero co tu przyszła.- Nie jestem złodziejką.Nie lubię siedzieć w zamknięciu.Mężczyzna skinął głową.- Oczywiście, że nie - przytaknął, po cichu upominając się za swe samolubstwo.- Przepraszam.Tylko, że piękna kobieta.- umilkł i zaczął z innego końca.- Nigdy nie radziłem sobie dobrze ze słowami.- Czy jest pan pewien, że pana nie znam? - próbowała się dopytać Vanessa.- Mam wrażenie, jakbym gdzieś widziała pańską twarz.- Doprawdy? To bardzo miło z pani strony.Widzi pani, my wszyscy myśleliśmy, że dawno nas tu zapomniano.- My?- Zgarnięto nas tak dawno temu.Wielu dopiero zaczynało prace.To dlatego Floyd uciekał.Chciał te kilka ostatnich miesięcy poświęcić na uczciwe badania.Ja też bym tego chciał.- Mężczyzna przerwał te melancholijne rozważania i powrócił do zadanego mu pytania.- Nazywam się Harvey Gomm, profesor Harvey Gomm.Chociaż ostatnio jakoś zapominam, że byłem profesorem czegokolwiek.Gomm.Szczególne nazwisko; przypominało jej coś, ale na razie nie mogła sobie uświadomić, co.- Nie pamięta pani, prawda?Żałowała, że nie może skłamać, ale kłamstwo mogło odstręczyć mężczyznę, jedynego normalnego człowieka, którego tu spotkała, bardziej niż prawda, która brzmiała:- Nie.chociaż.gdyby mi pan podpowiedział?- Nie mogę przeciągać rozmowy, pani Japę.- Proszę mi mówić Vanessa.- Czy mogę? - twarz starca rozjaśniła się z radości, że tak wspaniale go potraktowano.- Vanessa?- Pomoże mi pan?- Jak tylko mogę - odpowiedział mężczyzna.- Lecz jeśli spotka mnie pani w towarzystwie.i -.to nigdy sienie widzieliśmy.- Właśnie.Au revoir.- Mężczyzna zamknął judasza.Słyszała jego kroki oddalające się korytarzem.Kiedy, w kilka minut później, pojawił się jej strażnik, sympatyczny twardziel imieniem Guillemot, przynosząc tacę z herbatą, Vanessa, uśmiechała się serdecznie i szeroko.Gwałtowny wybuch uczuć, którym dała wyraz wczoraj, najwyraźniej na coś się przydał.Tego ranka, po śniadaniu, zgłosił się do niej pan Klein z krótką informacją, że wolno jej będzie wyjść na świeże powietrze (w granicach kompleksu i w towarzystwie Guillemota) i cieszyć się słońcem.Dano jej także nowe ubranie - nieco przy duże, lecz i tak powitane z wdzięcznością jako szansa na pozbycie się przepoconego stroju, noszonego już przez ponad dwadzieścia cztery godziny.To ostatnie ustępstwo było jednak czymś w rodzaju kukułczego jaja.Czysta bielizna sprawiła jej sporo przyjemności lecz sam fakt, że jej ją dostarczono oznaczał, że pan Klein nie przewiduje szybkiego zwolnienia więźnia.Próbowała obliczyć jak długo może potrwać nim tępawy właściciel hoteliku, w którym mieszkała, zauważy, że klientka nie wraca; a jeśli zauważy - myślała - to co zrobi? Być może już zawiadomił władze, być może władze znajdą samochód i wytropią ją w tej dziwnej fortecy.Ta ostatnia nadzieja zgasła tego samego ranka, podczas przechadzki dla zdrowia.Samochód stał wewnątrz, pod drzewami wawrzynu, i - sądząc z obfitych śladów gołębich odchodów - sprowadzono go tu już wczoraj.Jej prześladowcy nie byli idiotami.Być może będzie musiała czekać, aż zaniepokoi się o nią ktoś w Anglii i zacznie jej szukać; a w międzyczasie pewnie przyjdzie jej umrzeć z nudów.Inni najwyraźniej znaleźli rozrywki, powstrzymujące ich przed przekroczeniem granicy szaleństwa.Kiedy tak Vanessa wędrowała sobie alejkami wraz z Guillemontem, z pobliskiego dziedzińca wyraźnie słyszała głosy, jeden z nich niewątpliwie Gomma, hałaśliwe i podniecone.- Co się tam dzieje?- Grają - odpowiedział Guillemont.- Możemy pójść i zobaczyć? - zapytała go niedbale.- Nie.- Lubię gry.- Doprawdy? - zdziwił się Guillemont.- To może kiedyś zagramy, co? Nie takiej odpowiedzi oczekiwała, lecz naciskając mogła wzbudzić niepotrzebne podejrzenia.- Czemu nie? - zdobywając zaufanie tego człowieka mogła tylko wygrać.- Poker?- Nigdy nie grałam.- Nauczę cię - powiedział.Ten pomysł najwyraźniej sprawił mu przyjemność.Sądząc z tych okrzyków, wyrażających najwyraźniej zachętę a później stopniowo cichnących, odbywało tam coś w rodzaju wyścigów.Guillemont zauważył, jak słucha.- Żaby - powiedział.- Wyścig żab.- Właśnie się zastanawiałam.Guillemont przyjrzał się jej niemal z sympatią i stwierdził:- Lepiej się nie zastanawiać.Wbrew tej radzie, raz zwróciwszy uwagę na dochodzące z dziedzińca krzyki, nie potrafiła już o nich zapomnieć.Hałas słychać było całe popołudnie, raz ciszej, raz głośniej.Czasami rozlegały się wybuchy śmiechu, równie często gwałtowne kłótnie.Gomm i jego przyjaciele byli jak dzieci; kłócili się o coś tak nieważnego jak wyścig żab.Lecz, biorąc pod uwagę brak bardziej pożywnych dla wyobraźni zajęć, czy mogła się im dziwić? Kiedy - wieczorem tego samego dnia - w drzwiach pojawiła się twarz Gomma, pierwsze jej słowa brzmiały:- Słyszałam was dziś rano, na jednym z dziedzińców.I po południu też.Brzmiało tak, jakbyście się doskonale bawili.- Ach, gry! - odpowiedział Gomm.- Mieliśmy ciężki dzień.Mnóstwo spraw do załatwienia.- A czy nie mógłbyś przekonać ich, żeby pozwolili mi się do was dołączyć? Zaczynam się strasznie nudzić!- Biedna Vanessa! Szkoda, że nie mogę ci pomóc.To praktycznie niemożliwe.Akurat teraz jesteśmy strasznie zapracowani, a bez Floyda.Przepracowani, pomyślała, wyścigami żab? Nie chcąc nikogo obrażać, nie wyraziła jednak głośno swych wątpliwości.- O co tu chodzi? - zapytała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl