[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Odsuń się.Zawisł na jednej nodze i ręce.Niby nic takiego, ale pod nami było parę pięter czarnej studni.Prześliznąłem się obok.– Cześć – powiedziała drobna piętnastolatka o twarzy umorusanego anioła.Siedziała wciśnięta w kąt pomostu, obejmując podciągnięte pod brodę kolana.Miała na sobie ogrodniczki, buciory jak na górski szlak, gruby sweter – i sporo brudu.Przy krótko przyciętych, sterczących włosach upodabniało ją to do zagubionego krecika.– Niech się pan nie rusza – usłyszałem szept Dudziszewskiego.– Spokojnie – mruknąłem.– Jesteśmy kumple.– Kuuurwa – wystękał, przeciągając ciało przez krawędź.– Człowieku, nie widzisz, że ona w każdej chwili.? Boi się mężczyzn, to oczywiste.Cholera wie, co tam w Rosji jej zrobili.To brudna wojna.Widziałem w telewizji.– Zamknij się.– Uśmiechałem się do Maszy.Klęczeliśmy przy włazie, nie mając odwagi wstać i podejść do dziewczyny.Dzieliły nas ze trzy metry, a ona była szybka.– Wycofajmy się, powoli.– Ciągle mówił szeptem, jakby to mogło cokolwiek zmienić.– Tu powinna być kobieta.– Tak? – Przesunąłem do przodu rękę.Niedużo, parę centymetrów.Patrzyłem w wielkie oczy koloru orzecha.– Wie pan, co pijani żołdacy robią z takimi jak ona? – Przesunąłem drugą rękę.Choć nic się nie stało, zaczął mówić szybciej: – Nawet dla dojrzałej kobiety to potworny wstrząs.Młodziutka dziewczyna już nigdy.– Taki z ciebie ekspert od zbiorowych gwałtów? – Przesunąłem kolano.– Załapałeś się kiedyś?– Studiowałem psychologię.– Obróciłem głowę, by sprawdzić, czy nie ironizuje.– Mieliśmy praktyki.Uwierzyłem mu – to znaczy, że studiował.Był spocony z przejęcia i niezdolny do fantazjowania.– Teraz powoli wstanę – powiedziałem z naciskiem – i podejdę do niej.Jak się wtrącisz, to wszystko spieprzysz.A wtedy cię zajebię.– Ja to zrobię – oblizał nerwowo wargi.– Bądź konsekwentny, Dudziszewski – posłałem mu krzywy uśmiech.– To ty nosisz mundur, żołdaku.Tym razem nie wyczuł żartu.Skapitulował, bo naprawdę wierzył w to, co mówi.Podniosłem się.Powoli.Masza zerwała się z desek bez porównania szybciej.Byłem przygotowany na coś takiego, ale za nic nie zdążyłbym powstrzymać jej przed przesadzeniem muru, sięgającego w tym miejscu do pół uda.Nie musiałem: zanim uderzenie strachu na dobre zgniotło mi kiszki w kulę o rozmiarach jabłka, ramiona Maszy owinęły mi się wokół piersi.Mogłem przytulić ją do siebie i czekać, aż ciepło, jakie sobie przekazywaliśmy, roztopi w nas lęk.W piątkowe noce „Pałacowa” należała tradycyjnie do kilkunastu mężczyzn, pracujących w głębi kraju, a na weekend wpadających do domu.W piątki wyjeżdżała też część kadry z jednostek kordonu granicznego, dzięki czemu dyscyplina siadała.Pozostali żołnierze zawodowi, niemający służby, ale również prawa opuszczania garnizonów, pocieszali się przy śledziku i setce.Nie wiem, jak gdzie indziej, ale w oddalonych od świata Kisunach rzadko na setce się kończyło.Porucznik Burakowski miał wuja generała, więc on i jego ludzie mogli pozwolić sobie na więcej niż inni.Piątek był także wielkim dniem szeregowych: część dostawała urlopy, inni całonocną przepustkę.Wracający ze świata tubylcy przyciągali tych, co nie ruszali się ze wsi, żołnierze przyciągali dziewczyny, te miejscowych chłopaków – i tak, na zasadzie reakcji łańcuchowej, pałac zapełniał się gośćmi.Dotyczyło to także piętra: tam, gdzie są żołnierze i kobiety, zwyżkuje zapotrzebowanie na ustronne miejsca, w tym pokoje hotelowe.Musiałem posprzątać.Tym razem doszedł apartament dla nowożeńców.Na szczęście Masza zachowywała się normalnie.Pożegnała Dudziszewskiego uśmiechem, zjadła śniadanie z apetytem głodnego wilczka, kategorycznie odmówiła kąpieli, po długich targach zgodziła się opłukać dłonie oraz twarz, wyrzuciła za okno grzebień i tak jak stała, w ubraniu i butach, wskoczyła pod kołdrę.Gdy wychodziłem, wyglądała jak ktoś, kto zasnął.Kiedy wróciłem, spała naprawdę, otulona po uszy.I ukryta pod łóżkiem.O pierwszej zjawił się Grzesiek, chłopak do wszystkiego, a Teresa zażądała wolnego.Sprawdziliśmy stan kasy i spiżarni, po czym ona poszła odpoczywać, a ja stanąłem przed koniecznością zmobilizowania Maszy.Przygotowaliśmy pokoje, potem usmażyliśmy i zjedliśmy górę naleśników.Skwitowała błyskiem zębów listę potraw na wieczór, napisała: „niet ma problem”, i zaczęła wyciągać składniki.Poprosiłem Grześka, by zaglądał do niej, pomogłem trafić do wyjścia pierwszemu zalanemu gościowi i poszedłem sprawdzić, czy najedzone wojsko nie zrezygnowało z zatruwania mi życia.Dotarłem do miejsca, gdzie brukowana jeszcze przez von Kisnitzów aleja krzyżowała się z szosą, wiodącą z południa.Obie drogi praktycznie kończyły się tutaj.Na północy było jeszcze trochę asfaltu i klepisko ślepej wiejskiej uliczki.Na wschód, do dawnego pegeeru, też prowadziła gruntówka.Na tego typu szlakach kierowcy nie próbują wypatrywać znaków, ponieważ tam, gdzie nie wylano asfaltu, nie spotyka się takowych.Nie byłem więc specjalnie zdziwiony, gdy nadjeżdżający od strony pegeeru czołg minął jak gdyby nigdy nic ustawiony na prawym brzegu Lawinki znak i przetoczył się po moście.Po prostu odczekałem, aż skręci w stronę namiotów i odsłoni mi widok na to, co zostało ze stalowo-drewnianej konstrukcji.O dziwo, wyglądała na nietkniętą.Spojrzałem na drugi, identyczny, ustawiony po mojej stronie znak.Zakazywał wjazdu pojazdom o nacisku na oś przekraczającym sześć ton.Podumałem nad tym, po czym, jak każdy typowy obywatel, zignorowałem sprawę, która mnie bezpośrednio nie dotyczyła.Bardziej interesował mnie wojskowy biwak.Nie zdążyłem mu się jednak przyjrzeć: na przystanek akurat zajechał autobus.Młodzież szkolna wysypała się hałaśliwie tylnym wyjściem.Obok przedniego dostrzegłem Elę-Piersiówkę.Była po cywilnemu, bez służbowych szpilek i trzeszczącej w szwach spódniczki mini.Pewnie dlatego nie miała wielkich problemów z utrzymaniem równowagi.Małe – owszem.Nie wiedziałem, do jakiego stopnia zawdzięcza zawodowy pseudonim szczodrym darom natury, dźwiganym pod bluzką, a do jakiego płaskiej butelce, którą wyciągała z bardzo różnych miejsc, w tym spomiędzy darów, faktem jednak było, że nikt w Kisunach nie oglądał jej trzeźwej.Miała około czterdziestki i kiedyś musiała być ładna.Teraz wyglądała na tyle znośnie, by bez popadania w wielkie kompleksy obsługiwać wojsko w takich jak Kisuny dziurach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Bloch Artur Prawa Murphy'ego(1)
- Górski Artur Zdrada Kopernika
- Baniewicz Artur Gora trzech szkieletow
- Baniewicz Artur Drzymalski przeciw Rzeczpospoli
- Baniewicz Artur Dobry powod, by zabijac
- Cathy Williams The Boss's Proposal [HP 2245, M
- Cassidy, Carla Angst sei dein Begleiter
- Robert A. Monroe Podroze poza cialem (2)
- Book 6 Circle of Skulls
- Bator Joanna Chmurdalia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl