[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.(Spostrzegłszy wchodzącego Marzyckiego, idzie ku niemu).I cóż?MARZYCKI.Zamknęła się w pokoju ciotki i pod pozorem bólu głowy nie puściła panny Maryi do siebie.— Widzę, że trzeba mi się pożegnać z wszelką nadzieją.HULATYŃSKI (klepiąc go po ramieniu).A ja ci powiadam, że twoje akcye stoją teraz lepiej, niż kiedykolwiek.MARZYCKI.Żartujesz chyba?HULATYŃSKI.Daję ci słowo, — Masz sprzymierzeńca w obozie nieprzyjacielskim lepszego, niż my wszyscy.MARZYCKI.Kogo?HULATYŃSKI.Zazdrość.MARZYCKI.Joasia zazdrosna?HULATYŃSKI.Szalenie.MARZYCKI.O kogo?HULATYŃSKI.O pannę Maryę.MARZYCKI.Zkądże mogła wpaść na podobne przypuszczenie?HULATYŃSKI.Ja jej to podszepnąłem.MARZYCKI.Ty?.W jakim celu?HULATYŃSKI.Aby ją pomartwić troszeczkę.MARZYCKI.Ależ to sensu nie ma.— Pójdę i powiem jej wszystko.HULATYŃSKI (zatrzymując go).Adamie — nie rób tego.— Zaczekaj do jutra z tem wyjaśnieniem.Zaręczam ci, że przez tę noc nie umrze z rozpaczy — cała ta awantura wyjdzie jej tylko na zdrowie.— No jedźmy.(Bierze go pod rękę).MARZYCKI.Biedna dziewczyna — teraz rozumiem wszystko.HULATYŃSKI (zatrzymując się).Czekaj — mam dać profesorowi parę nowych gazet.— Każ zaprzęgać — ja tam zaraz przychodzę.(Marzycki wychodzi — zmierzcha się coraz bardziej).A — otóż i profesorscena siódma.HULATYŃSKI, CIEPISZEWSKI.CIEPISZEWSKI.A to formalne nieszczęście.— Znowu ich spłoszyłem — jak kuropatwy w pszenicy.HULATYŃSKI.Kogo?CIEPISZEWSKI.(zniżonym głosem).No tego — tego pana Pantaleona.HULATYŃSKI.Z doktorową?CIEPISZEWSKI.(odwraca się od niego zgorszony).E cóż znowu za przypuszczenie?HULATYŃSKI.Więc z kimże?CIEPISZEWSKI.Czy ja wiem?.Jakaś niewiasta — to pewno — ale doktorowa — gdzieżby znowu — przecież ona ma męża.HULATYŃSKI.Właśnie dlatego.— U takich kobiet jak Figurkowska, mąż jest tylko wygodnym parawanem.CIEPISZEWSKI.Ale nie — nie — to z pewnością kto inny.— Wprawdzie nie śmiałem się jej przypatrywać, bo i tak mnie już wstyd, że ciągle włażę im w drogę, gotowi sobie pomyśleć, że ich umyślnie śledzę.— Ten Pantaleon i tak już patrzy na mnie, jakby mnie chciał zjeść.— Ciotka także o coś krzywa — widocznie im zawadzam tutaj.HULATYŃSKI.To też ja od jutra zabieram profesora do siebie.CIEPISZEWSKI.Jakto — na mieszkanie?HULATYŃSKI.Tak,— Dam profesorowi pokoik jak pieścidełko — z biblioteczką klasyków — co zostałapo moim stryju — będzie profesorowi tam wygodnie — cichutko.CIEPISZEWSKI.E, gdzieżbym ja śmiał naprzykrzać się tobie?HULATYŃSKI (biorąc go za ręce).Profesorze kochany — zrobisz mi tem największą łaskę — będę cię doglądał jak ojca rodzonego.CIEPISZEWSKI (głaszcząc go po ramieniu).Poczciwy z ciebie chłopak.— O! moja Marynia zna się na ludziach, bo ona zaraz powiedziała, że tobie dobrze z oczów patrzy.HULATYŃSKI (ucieszony).Panna Marya to powiedziała?CIEPISZEWSKI.Jak mnie żywego widzisz.HULATYŃSKI (ściska go serdecznie za rękę).Kochany — złoty profesorze — ani wiesz, jak tem mnie uszczęśliwiłeś.— Taka pochwała z ust panny Maryi to dla mnie więcej, niż.(namyślając się), niż twoja cała łacina.CIEPISZEWSKI.A to z jakiego powodu?HULATYŃSKI (z uniesieniem).Bo ja pannę Maryę czczę, wielbię i kocham — tak kocham — najdroższy profesorze.CIEPISZEWSKI.Kiedyżeś ty miał czas na to wszystko — jesteśmy tu zaledwie kilka dni.HULATYŃSKI.To wystarcza — aby poznać i ocenić jej dobroć, szlachetność, piękne przymioty.CIEPISZEWSKI.Ale jakże się to stało, że się kochacie, a ona mi nic jeszcze o tem nie mówiła?HULATYŃSKI (z westchnieniem).Bo nie kochamy się — tylko ja kocham.CIEPISZEWSKI.No — a ona?HULATYŃSKI.Nie wiem — nie śmiałem jej o to pytać.CIEPISZEWSKI.Ale — powinna cię kochać — jakże by to i było?.Czekaj pogadam z nią o tem.HULATYŃSKI (chwytając go w objęcia).Ach, profesorze, złoty — kochany profesorze — ojcze mój kochany.CIEPISZEWSKI [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl