[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Mam pomysł.Sprowadź tu starego Palmeriniego.– Do telefonu zaś powiedziałem: – Czego chcesz?– Czy to Halloran? – Mówił dobrym angielskim, choć zabarwionym silnie amerykańskim akcentem.– Tak.– Halloran, dlaczego nie okażesz rozsądku? Wiesz, że nie macie szans.– Twój telefon stanowi dowód, że je mamy.Nie rozmawiałbyś ze mną, gdybyś uważał, że możesz innym sposobem wziąć to, co chcesz.A teraz, jeśli masz jakąś propozycję, słucham, jeśli nie, to się zamknij.– Jeszcze pożałujesz, że tak się do mnie odezwałeś – rzekł z delikatną pogróżką w głosie.– Och, wiem wszystko o starych żołnierzach pani Estrenoli, ale nie masz ich zbyt wielu.Jeżeli więc dopuścisz mnie do udziału w połowie, będę wspaniałomyślny.– Idź do diabła!– Dobra.Zgniotę cię i zrobi mi to przyjemność.– Zaatakuj jeszcze raz, a przyjedzie policja.– Ja również mogłem blefować.Zastanowił się nad tym, po czym spytał słodko:– A jak do nich zadzwonisz, nie mając telefonu?– Poczyniłem pewne przygotowania.Na niektóre z nich już się nadziałeś.– Dołożyłem mu jeszcze.– Wielu twoich ludzi tajemniczo zniknęło, prawda?Niemal słyszałem, jak mózg mu iskrzy przy podejmowaniu decyzji.– Nie ściągniesz policji – rzekł stanowczym tonem.– Nie chcesz jej tak samo jak ja.Halloran, już raz wyświadczyłem ci przysługę i pozbyłem się Estrenolego, prawda? Mógłbyś się odpłacić przysługą:– To była przysługa dla Metcalfe’a, a nie dla mnie – powiedziałem i odłożyłem słuchawkę.Na pewno mu się to nie spodobało.– Czego chciał? – spytał Coertze.– Połowy udziału, tak przynajmniej mówił.– Prędzej spotkam się z nim w piekle – rzekł wprost.– Gdzie jest Palmerini?– Idzie.Wysłałem po niego Giuseppiego.W tej samej chwili wszedł do biura Palmerini.– Jak tam łódź? – spytałem.– Daj mi piętnaście minut, tylko piętnaście minut, nie więcej.– Mogę nie dać rady.Masz kilka przenośnych reflektorów, których używasz do pracy w nocy.Weź dwóch ludzi i szybko je tu przynieś.– Lepiej, żebyśmy widzieli, co się dzieje – zwróciłem się do Coertzego.– Tym razem muszą przejść przez mur, a gdy się już tu dostaną, niełatwo im będzie wrócić.Oznacza to, że następny atak będzie decydujący – wóz albo przewóz.Zrobimy więc tak.Wyjaśniłem, co chciałem zrobić z reflektorami, a Coertze z uznaniem skinął głową.Ustawienie ich zajęło zaledwie pięć minut.Użyliśmy też fiata i ciężarówki, aby uzyskać dodatkowe światła.Rozlokowaliśmy ludzi, oczekując ataku.Nie trwało to długo.Od strony muru dobiegły dziwne chroboty, a Coertze powiedział:– Przechodzą górą.– Zaczekaj – szepnąłem.Rozległo się kilka głuchych uderzeń, to spadali ciężko na ziemię ludzie.– Luce! – krzyknąłem i rozbłysły światła.Przypominało to stopklatkę.Kilku przeciwników znajdowało się już po naszej stronie muru.Mrużąc oczy osłaniali się przed padającym na nich światłem.Kilku innych zostało złapanych w trakcie schodzenia po murze.Odwracali głowy, aby zobaczyć, co się dzieje.Widok, który ujrzeli, na pewno nie podniósł ich na duchu.Oślepiające światło, za którym rozciągała się nieprzenikniona, pełna grozy ciemność.Oni natomiast znajdowali się na otwartej przestrzeni, widoczni jak na dłoni.Niezbyt to przyjemne odkrycie dla ludzi, którzy mieli zaatakować z zaskoczenia.Zawahali się, nie wiedząc, co robić, i w tym momencie uderzyliśmy na nich z obu stron jednocześnie.Piero prowadził z prawej, a Coertze z lewej.Ja pozostałem z niewielkim odwodem trzech ludzi, gotów skoczyć na pomoc, gdyby któreś ze skrzydeł nie sprostało zadaniu.Zobaczyłem uniesione pałki i błysk noży.W ciągu dziesięciu sekund padło trzech ludzi Torloniego.Wykorzystaliśmy niezdecydowanie ataku i szybko zepchnęliśmy ich w jedno miejsce, gdzie powstało kłębowisko krzyczących, walczących ludzi.Jednak kolejni napastnicy przechodzili szybko przez mur i właśnie miałem włączyć do walki moją małą grupkę, gdy usłyszałem nowe krzyki.Dochodziły z tyłu.– Chodźcie! – krzyknąłem i pobiegłem przez podwórze w stronę „Sanforda”.Wiedzieliśmy już, co się stało z ludźmi z drugiej ciężarówki.Uderzyli od strony morza i tym sposobem Torloni zaatakował nas od frontu i od tyłu.„Sanford” był oblężony.Jedna łódź leżała wyciągnięta na płask, a druga pełna ludzi przybijała do brzegu.Wokół „Sanforda” trwała walka.Napastnicy usiłowali wdrapać się na pokład, a nasza grupa robocza dzielnie starała się ich spychać.Zobaczyłem niewielką postać starego Palmeriniego.Trzymał linę zakończoną blokiem i wywijał nim niby średniowieczną kulą na łańcuchu.Zakręcił jeszcze raz i blok trafił napastnika pod szczęką.Ten zleciał z drabiny i upadł nieprzytomny na ziemię.Synowie Palmeriniego walczyli desperacko i zobaczyłem, jak jeden pada.Później dostrzegłem Francescę dzierżącą w rękach bosak niczym włócznię.Pchnęła nim wdzierającego się na pokład człowieka i bosak wbił mu się w udo.Wrzasnął przejmująco i spadł z drzewcem sterczącym mu z nogi.Dostrzegłem jeszcze przerażenie na twarzy Franceski, po czym przeprowadziłem mój mały atak.Było to daremne.Udało nam się uwolnić oblężony oddział z „Sanforda”, lecz przewaga wynosiła trzy do jednego i wkrótce musieliśmy wycofać się na podwórze.Atakujący nie ścigali nas.Byli tak uradowani zdobyciem „Sanforda”, że pozostali przy nim.Ich głupota uratowała nas.Spojrzałem, co się dzieje w górnej części podwórza.Grupa Coertzego znajdowała się bliżej, niż sądziłem.Została również zepchnięta, lecz nie atakowano ich i zastanawiałem się dlaczego.Gdyby obie grupy przeciwnika podjęły zgodny atak, bylibyśmy zgubieni.– Przykucnij pod tymi workami i siedź cicho, może ci się uda – poleciłem Francescę i podbiegłem do Coertzego.– Co się dzieje?Wyszczerzył zęby w uśmiechu i otarł krew z policzka.– Nasi chłopcy na zewnątrz zebrali się i walnęli porządnie Torloniego po drugiej stronie muru.Rozłożyli całą piętnastkę.Nie mogą się teraz wycofać; każdy, kto próbuje wrócić za mur, dostaje w skórę.Łapię tylko oddech przed ponownym uderzeniem.– Mają „Sanforda” – powiedziałem.– Przybyli od strony morza, my też jesteśmy odcięci.Pierś mu falowała.– Dobra, uderzymy na nich na dole.– Nie – odparłem patrząc w górę podwórza.– Patrz, tam jest Torloni.Widzieliśmy go pod murem, krzyczącego na swoich ludzi i zbierającego ich do kolejnego ataku.– Uderzymy w górę podwórza – powiedziałem.– Wszyscy.I miejmy nadzieję, że ci za naszymi plecami nie ruszą się i dadzą nam czas, którego potrzebujemy.Schwytamy Torloniego.Gdzie Piero?– Tu jestem.– Dobrze! Powiedz swoim chłopakom, żeby zaatakowali na mój sygnał.Ty zostań z Coertzem i ze mną.Rzucimy się na Torloniego we trójkę.Odwróciłem się i zobaczyłem obok Francescę.– Powiedziałem ci chyba, że masz się ukryć.Z uporem pokręciła głową.Za nią stał stary Palmerini, więc powiedziałem:– Przyjacielu, dopilnuj, aby tu została.Skinął głową i otoczył ją ramieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl