[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym miejscu zamieszkiwał szejk Fahrwaz – człowiek, który zamówił ogromne ilości nie stosowanych w rolnictwie substancji chemicznych i tam właśnie Warren miał nadzieję znaleźć Speeringa.Usłyszał za plecami odgłos kroków na kamieniach i odwróciwszy głowę zobaczył zbliżającego się Toziera, a tuż za nim Folleta.Dał im ręką znak, żeby się pochylili.Podeszli bliżej, zachowując większą ostrożność i zaczęli razem z nim przyglądać się dolinie.– Więc to tutaj – odezwał się po chwili Tozier.– I co teraz?– Ci ludzie mieli duże kłopoty – stwierdził nagle Follet.– Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytał Warren, spoglądając w dół.– Nie widzi pan? – odpowiedział pytaniem Follet.– Proszę spojrzeć na te leje po bombach.Przecinają całą dolinę.Jedna bomba o mało nie trafiła w ten duży budynek.Ktoś atakował naszych chłopców z powietrza.Wyglądało na to, że Follet ma rację.Leje ciągnęły się szeregiem wzdłuż doliny, od miejsca, w którym stali aż do zabudowań i jeszcze dalej.Tozier sięgnął po lornetkę.– Kto chciałby ich bombardować? Chyba, że było to irańskie lotnictwo.– Nastawił ostrość.– Nie bardzo im się zresztą udało.Ten budynek pozostał nie tknięty.Na ścianie obok leja nie widać żadnych śladów reperacji.– Jesteś pewien, że to leje po bombach? – zapytał Warren.Męczyły go jakieś niejasne skojarzenia.– Widziałem ich sporo w Korei – odparł Follet.– Tak, to na pewno leje – potwierdził Tozier.– Po niezbyt dużych bombach.Stanowiło to nowy element sytuacji, a dla Warrena kolejny powód do zmartwienia.Pozostawiając ten problem na później, zapytał:– Więc co robimy? Dołączył do nich Bryan.– Pojedźmy tam – powiedział wskazując głową na stojące z tyłu pojazdy.– Mamy wystarczająco dobry kamuflaż i powinno nam się udać.Nawet ci ludzie musieli słyszeć o przemyśle filmowym.Tozier skinął głową:– Pojedzie tylko połowa grupy – oznajmił, korygując Bryana.– Jeden samochód.Drugi wóz zostanie tu w ukryciu, na nasłuchu radiowym.– Co robimy? – zapytał Warren.Nie miał złudzeń co do swoich możliwości i wiedział, że Tozier, jako zawodowiec, zna się lepiej od niego na tego rodzaju akcjach.Był gotów słuchać jego rozkazów.Tozier spojrzał w dolinę.– Kiedyś przetrząsałem wiele spokojnych z pozoru wiosek, głównie w poszukiwaniu ukrytej broni.Ale szliśmy tam wtedy uzbrojeni po zęby, jako patrol wojskowy.Tutaj nie możemy tego zrobić.Jeżeli ci ludzie mają czyste sumienia, potraktują nas jak przyjaciół.Jeżeli są winni, będą udawali gościnność.Musimy zajrzeć do każdego budynku, a gdyby coś przed nami ukrywali, wystawią sobie złe świadectwo.Potem zobaczymy, co da się zrobić.Jedziemy.– Tylko my dwaj – oznajmił Warren.– Ben i Johnny zostają tutaj.* * *Krętą drogą jechało się do żyznej oazy w dolinie, gdzie zielona roślinność wyglądała niewiarygodnie świeżo.Część ziemi leżała odłogiem, zaorana płytko prymitywnymi pługami, ale na większości pól widać było uprawy.Tozier zapytał zza kierownicy:– Rozpoznałbyś ten mak, z którego wytwarza się opium? Może tu rosnąć.– Na razie nic takiego nie widzę – odparł Warren.– Czekaj.Możesz pojechać tędy? – powiedział wskazując kierunek ręką.– Czemu nie – Tozier skręcił kierownicę.Landrover zjechał z trasy i pomknął przez szczere pole.Nie odczuli szczególnej różnicy: trzęsło nimi i telepało dokładnie tak samo.Pojęcie drogi było czysto umowne.– Dokąd jedziemy?– Chcę popatrzeć na te leje – powiedział Warren.– Przypuszczenie, że ktoś zrzucał tu bomby, nie daje mi spokoju – to zupełnie bez sensu.Tozier podjechał do najbliższego leją, pozostawiając włączony silnik.Wysiedli z wozu i popatrzyli na leżącą w dolinie osadę.Leje usytuowane w równych odstępach co pięćdziesiąt jardów, ciągnęły się szeregiem w kierunku zabudowań.Tozier spojrzał na najbliższy z nich i stwierdził:– Jeżeli to nie jest lej po bombie, to ja jestem baletnicą.Zobacz tę wyrzuconą na zewnątrz ziemię.– Przypatrzmy się dokładniej – powiedział Warren i ruszył naprzód.Wspiął się po miękkiej krawędzi leja, zajrzał do środka i zaczął się śmiać.– A więc jesteś baletnicą, Andy.Spójrz.– Niech mnie diabli! – powiedział Tozier.– To tylko wykop.– Wszedł do środka, chwycił kamień i wrzucił go w otwór.Po dłuższej chwili rozległ się cichy plusk.Wyprostował się i ze zdumieniem popatrzył na szereg lejów, a raczej wykopów.– To jeszcze bardziej idiotyczne.Po jaką cholerę ktoś miałby kopać co pięćdziesiąt jardów aż tyle głębokich studni, i w dodatku w idealnym szeregu?Warren strzelił palcami.– Już wiem! O mało nie domyśliłem się już wtedy, gdy Follet nam je pokazał, ale nie mogłem się jakoś skupić.To qanat.– Co takiego?– Qanat.Podziemny kanał.– Odwrócił się, spoglądając na wzgórza.– Zbiera wodę z tamtych zboczy i sprowadza ją do wioski.Zanim tu przyjechaliśmy interesowałem się trochę Iranem i czytałem o tych kanałach.Przecinają wzdłuż i wszerz cały kraj.Mają w sumie prawie dwieście tysięcy mil długości.Tozier podrapał się w głowę.– Dlaczego nie budują kanałów na powierzchni, tak jak wszyscy?– Chodzi o zaopatrzenie w wodę – wyjaśnił Warren.– Dzięki podziemnym kanałom traci się jej mniej wskutek parowania.To bardzo stary system.Persowie stosują go od trzech tysięcy lat.– Uśmiechnął się z ulgą.– To nie leje po bombach, tylko szyby wentylacyjne.Są niezbędne, żeby robotnicy, którzy dokonują napraw, nie udusili się.– Więc ten problem mamy z głowy – stwierdził Tozier.– Jedziemy.Ruszyli znowu, najpierw z powrotem na drogę, a potem w kierunku zabudowań.Były one typowe, podobne do tych, jakie widywali już w innych miejscach.Miały ściany z utwardzonej ziemi i płaskie dachy.Były to wyłącznie parterowe budynki, co mogło ułatwić im poszukiwania.Podjechawszy bliżej zobaczyli kozy, pasące się pod czujnym okiem małego chłopca.Pomachał do nich ręką, gdy go mijali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl