[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie żałuję.Przynajmniej teraz już nie żałuję.Wszystko jest za mną; stare dzieje - było, minęło.Najbardziej bolesne okazało się rozstanie z małą Marią.Nie sądziłem, że tak silnie to przeżyję; ogromnie za nią tęskniłem, o wiele bardziej niż za jej matką.Za każdym razem kiedy wyruszałem na zachód, miałem ochotę pojechać do Kalifornii, odwiedzić Lillian i Marię.Ale nigdy tego nie zrobiłem.Bałem się, co będzie, kiedy ujrzę Lillian, więc wolałem nie ryzykować; prawdę mówiąc, od tego dnia, gdy opuściłem Berkeley, a było to osiemnaście czy dziewiętnaście miesięcy temu, staram się trzymać z dala od Kalifornii.Mała Maria pewnie mnie już nawet nie pamięta.Kiedyś, zanim rozpadł się mój związek z Lillian, myślałem, że zaadoptuję dziewczynkę, że oficjalnie zostanie moją córką.Wydaje mi się, że to byłoby dla niej dobre, dla nas obojga byłoby dobre, ale za późno na snucie marzeń.Może nie było mi pisane być ojcem.Nie wyszło mi z Fanny, nie wyszło z Lillian.Nie zasiałem ziarna.Trudno.Człowiek ma ileś szans w życiu, potem musi sobie radzić sam.Stałem się tym, kim jestem, i nie ma już dla mnie odwrotu.To jest to, Peter.Póki trwa, takie jest moje życic.Zaczynał ględzić.Słońce wzeszło, tysiące ptaków śpiewało: skowronki, szczygły, gile.Poranny chór rozbrzmiewał w najlepsze.Sachs opowiadał mi o sobie od tylu godzin, że sam już nie bardzo kojarzył, co mówi.Przyglądając mu się w świetle dnia widziałem, że oczy ma na zapałkę.Pogadamy później, zaproponowałem.Jeśli się zaraz nie położysz i nie prześpisz, zaśniesz tu w fotelu, a chyba nie mam dość siły, żeby cię taszczyć do domu.Umieściłem go w jednym z pustych pokoi na piętrze, zaciągnąłem żaluzje na oknach, po czym cichutko, na palcach przeszedłem do własnego pokoju.Nie sądziłem, że uda mi się zasnąć.Zbyt wiele rzeczy miałem do przemyślenia, za dużo spraw kłębiło mi się w głowie, ale z chwilą gdy dotknąłem poduszki, zacząłem tracić przytomność.Czułem się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie kijem, jakby rozłupał mi czaszkę kamieniem.Niektóre historie bywają tak przerażające, że aby je zrozumieć, człowiek musi najpierw ochłonąć, uwolnić się od nich na moment, uciec choćby w mrok snu.Obudziłem się o trzeciej po południu.Sachs spał dwie i pół godziny dłużej; przez ten czas kręciłem się po ogrodzie, żeby go przypadkiem nie zbudzić.Sen niewiele mi pomógł.Wciąż czułem się zbyt otępiały, żeby jasno myśleć.Jedyne, czym byłem w stanie zająć mózg, to planowaniem kolacji na wieczór.Jednakże każda najmniejsza decyzja wymagała z mojej strony potwornego wysiłku - wszystkie za i przeciw rozważałem z takim nabożeństwem, jakby od tego zależały losy świata: czy upiec kurczaka w kuchence czy na ruszcie, czy podać go z ryżem czy frytkami, czy wystarczy nam wina.Dokładnie to wszystko pamiętam.Zaledwie parę godzin wcześniej Sachs opowiedział mi o tym, jak zabił człowieka, o dwóch latach, które spędził tułając się po kraju jako zbiegły przestępca.A ja co? Zastanawiałem się, co zjemy na kolację.To było tak, jakbym koniecznie chciał wierzyć, że życie składa się wyłącznie z codziennych, przyziemnych spraw.Ale wiedziałem, że to nieprawda.Zjedliśmy kolację i znów gadaliśmy do późna; właściwie przegadaliśmy całą noc.Tym razem siedzieliśmy na zewnątrz, w tych samych wygodnych drewnianych fotelach, w których w ciągu ostatnich kilkunastu lat spędziliśmy wiele wieczorów: nie widzieliśmy się nawzajem, byliśmy jak dwa głosy dobywające się z ciemności.Tylko gdy któryś z nas zapalał zapałkę, na moment wyłaniała się z mroku jego twarz.Pamiętam ogniki cygar, robaczki świętojańskie migoczące w krzakach i czyste, roziskrzone gwiazdami niebo, czyli to, co zawsze towarzyszyło nam podczas naszych nocnych rozmów.Na pewno te stałe elementy otoczenia wpłynęły na mnie uspokajająco, ale istotniejszy od nich był oczywiście Sachs.Wypoczęty i wyspany, od początku narzucał ton rozmowie.W jego głosie nie było cienia niepewności, nic, co by wzbudziło moją nieufność.Tej nocy opowiedział mi o Duchu Wolności i ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że słucham spowiedzi przestępcy.Był dumny z tego, co zrobił, odczuwał w sercu spokój, a z jego tonu przebijała buta artysty, który wie, że stworzył najważniejsze dzieło swojego życia.Była to długa, niesamowita historia o licznych podróżach po kraju, o gorączkowej aktywności i okresach spokoju, o zmianach wyglądu i tożsamości, o desperackich ucieczkach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Brian Herbert Paul of Dune (v4.1) (epub)
- Cleave, Paul Die Toten schweigen nicht
- Cleave, Paul Der Tod in mir
- Carson Paul Ostatni dyzur
- Cleave, Paul Haus des Todes
- Cleave, Paul Der siebte Tod
- Cleave, Paul Die Stunde des Todes
- Antologia SF Hura! Niech zyje Polska tom II
- Baniewicz Artur Dobry powod, by zabijac
- King Serge Kahili Szaman miejski (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- miguel.keep.pl