[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Muszę iść i załatwić to, żeby cię nie ścigali ci wszyscy od szpitali i opieki.jak już się obudzą.Teraz wydawała się sama podlegać jakimś somnambulicznym wpływom.— Nie opuszczaj jej — powtarzała.— Musisz się dowiedzieć.Musisz się bronić.— Kupię sobie karabin maszynowy — usiłował zażartować.— Masz broń tysiąc razy bardziej zabójczą niż karabin maszynowy — uśmiechnęła się smutno.— Powodzenia.Jej oczy błysnęły jeszcze raz i zgasły nagle.Były stare, brzydkie, przezroczyste i zaropiałe.Stara, chora kobieta odwróciła się powoli i odeszła, podpierając się kijem.Stał długo w otwartych drzwiach swojego pokoju.Dealerzy z naprzeciwka patrzyli na niego, wymieniając ciche uwagi, ale żaden go nie zaczepił.Wieczór przerodził się w noc, a Dunn stał, nie wiedząc, co myśleć o tym wszystkim.Wreszcie zamknął drzwi.Potrząsnął głową.Powoli wracała mu zdolność do odczuwania czegokolwiek.W co on się dał wrobić? Znieczulenie mózgu najwyraźniej mijało.Wyjął spod toaletki książkę telefoniczną.Dłuższą chwile przewracał bezmyślnie kartki.Potem odnalazł numer kancelarii adwokackiej, której nazwę zapamiętał z papierów doktora Bernsteina.Wystukał numer.W biurze odezwał się automat, ale na tyle „inteligentny”, że podał numer domowy.Dunn wystukał nową kombinację cyfr.Tym razem odezwał się człowiek.— Jeśli nie masz ważnej sprawy, to lepiej odłóż słuchawkę — w zmęczonym głosie zabrzmiała wyraźna groźba.— Dunn Myers — przedstawił się.— Właśnie przejąłem opiekę nad panią Maryshą Borowski.Czy to coś panu mówi?— Greg Malansky — usłyszał w odpowiedzi.— Owszem.Gdzie pan jest?Dunn z trudem przypomniał sobie adres motelu.— Dobrze.Zaraz u pana będę.Odłożył słuchawkę oszołomiony.W co właściwie dał się wrobić? Nagle przyszła mu do głowy myśl, że starucha to matka Maryshi.Przypadkowo była świadkiem jego samobójczej próby.Wykorzystała jego stan, żeby zapewnić opiekę swojej niedorozwiniętej córce.naprawdę mógł już myśleć i odczuwać cokolwiek.Pomyślał o żonie i swoim synku.Czuł żal, czuł miłość, czuł się winny.ale.po raz pierwszy od dnia ich śmierci nie miał ochoty skończyć ze sobą natychmiast.Co go opętało? Przypomniał sobie swój skok z wiaduktu pod pociąg.Jakim cudem przeżył? Dreszcze przebiegały mu po plecach.Podszedł do dziewczyny siedzącej nieruchomo na brzegu łóżka.Dokładnie w tej samej pozycji, w której ją zostawili.Pociągnął ją za rękę.Wstała.Zamarła jak posąg, patrząc ciągle w ten sam punkt.Popchnął lekko, zrobiła krok i znowu zamarła.Chwycił ją za ramię, odwrócił i ruszył kilka korków.Posłusznie szła za nim.Kiedy się zatrzymał ona zatrzymała się również.Ok.Zrobił jeszcze kilka testów.Dziewczyna mogła chodzić, kiedy się ją prowadziło, mogła usiąść, położyć się i wstać na powrót — właściwie sama, trzeba było tylko ją pociągnąć.Wyjął z torby czekoladowy baton, jedyną rzecz do jedzenia, którą miał przy sobie.Rozerwał opakowanie i włożył jej baton do ręki.Zacisnęła palce.— No jedz!Nic.Najmniejszego ruchu.Usiłował podnieść rękę do ust.Owszem trzymała podniesioną dłoń, tak jak ją zostawił.Czekolada rozpuszczała się powoli.Zabrał baton, wyczyścił jej rękę chusteczką.Potem otworzył jej palcem usta, włożył baton i.Ugryzła.Zaczęła żuć.Chociaż tyle.Zerknął na zegarek i przestraszył się nagle.Szlag! Jeśli ten adwokat będzie punktualny, to zobaczy dziewczynę w kitlu i zadzwoni do szpitala.Wybebeszył swoją torbę.Potem zdjął z niej kitel i koszulę.Szlag.Rzeczywiście była ładna.ale co z tego? Z trudem udało mu się nałożyć jej swoje dżinsy, musiał kilka razy zawinąć nogawki, żeby odnaleźć stopy dziewczyny.Z koszulą poszło łatwiej.Natomiast jego bluza sięgała jej prawie do kolan.Ale najgorzej było z butami.W jego najmniejszych, obcisłych, sportowych Trekach stopy dziewczyny dosłownie pływały.A kiedy wypełnił je z przodu zmiętymi w kulki kleenexami.wyglądała jak Pinokio.Ledwie zdążył ukryć w torbie szpitalny kitel, kiedy ktoś zapukał do drzwi.Greg Malansky miał już pod sześćdziesiątkę.Był wysokim, dość grubym mężczyzną, w szarym, znoszonym garniturze.Podał rękę Dunnowi i otarł zroszone potem czoło.Zerknął ze dwa razy na Maryshę, zanim usiadł w fotelu z wystrzępionym pokryciem, kładąc sobie na kolanach staromodną, skórzaną teczkę.— Przejął pan opiekę nad panią Borowski — ni to spytał, ni stwierdził oficjalnie.— Czy mógłbym zobaczyć jakiś dokument?Dunn przygryzł wargi.Teczka z faksami została zniszczona w szpitalu.Jak starucha wyobrażała sobie ich dalsze funkcjonowanie w opartym na dokumentach świecie.— Prawdę powiedziawszy ona.jest teraz moją żoną — pokazał prawnikowi jedyny oficjalny papier, jaki miał, akt małżeństwa.Malansky ledwie zerknął.— Mam nadzieję, że jesteś uczciwym człowiekiem Dunn.Że to nie jakaś afera z odszkodowaniami, ani nic w tym stylu.— przez chwilę patrzyli sobie w oczy.— Zresztą i tak nie mogę sprawdzić — uśmiechnął się wymuszenie.— Jakbyś kręcił lewy biznes, to byś mnie nie wezwał, prawda?Dunn wzruszył ramionami.— Chciałbym się czegoś o niej dowiedzieć — mruknął.Malansky otworzył swoją skórzaną teczkę.— Niewiele ci pomogę — ostrzegł.— Opinię lekarzy na pewno znasz.Przypadek jest beznadziejny — znowu zerknął na dziewczynę.— Co do jej historii również niewiele wiem.Chociaż ode mnie się zaczęło.Dunn spojrzał pytająco.— Dokładnie czternaście lat temu ktoś zadzwonił do moich drzwi.Kiedy otworzyłem, stała tam już tylko dziewczynka z nieobecnym wyrazem twarzy.Ktoś na czole napisał jej długopisem: „Marysha Borowski”.Na prawym przedramieniu miała wykonany również długopisem krótki list: „Proszę się nią zaopiekować, ze mną grozi jej straszne niebezpieczeństwo.Niech pan jej pomoże, proszę!”.Do lewego przedramienia miała przyklejone plastrem prawie czternaście tysięcy dolarów.W gotówce, ma się rozumieć.Malansky westchnął nagle.— Nie ma pan jakiegoś drinka?Dunn zaprzeczył ruchem głowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl